2008/12/28

Myśli dość uczesane: Dobre zasady są po to, żeby się ich trzymać 2 – Większe dobro czy mniejsze zło (niekonieczne)

Niniejszy tekst można potraktować jako ciąg dalszy dyskusji, do której włączyłem się artykułem Dobre zasady są po to, żeby się ich trzymać. Spróbuję odnieść się do komentarzy, które pojawiły się po jego publikacji na portalu Liberalis.pl (Łukasz Kowalski, Dobre zasady są po to, żeby się ich trzymać, http://liberalis.pl/2008/09/22/lukasz-kowalski-dobre-zasady-sa-po-to-zeby-sie-ich-trzymac/) oraz zasygnalizować kilka wątków związanych z tematem prawa każdego człowieka do życia.

_______



Na początek warto zacytować fragment eseju A Defence of Baby Worship, w którym Gilbert Keith Chesterton pisał o tajemnicy dziecka, zdumieniu dzieckiem i swego rodzaju lekkim uczuciu strachu, które przeżywamy, gdy przyglądamy się dłoni dziecka:

“The two facts which attract almost every normal person to children are, first, that they are very serious, and, secondly, that they are in consequence very happy. . . . The most unfathomable schools and sages have never attained to the gravity which dwells in the eyes of a baby of three months old. It is the gravity of astonishment at the universe, and astonishment at the universe is not mysticism, but a transcendent common-sense. The fascination of children lies in this: that with each of them all things are remade, and the universe is put again upon its trial. As we walk the streets and see below us those delightful bulbous heads, three times too big for the body, which mark these human mushrooms, we ought always primarily to remember that within every one of these heads there is a new universe, as new as it was on the seventh day of creation. In each of those orbs there is a new system of stars, new grass, new cities, a new sea.”

“The very smallness of children makes it possible to regard them as marvels; we seem to be dealing with a new race, only to be seen through a microscope. I doubt if anyone of any tenderness or imagination can see the hand of a child and not be a little frightened of it. It is awful to think of the essential human energy moving so tiny a thing; it is like imagining that human nature could live in the wing of a butterfly or the leaf of a tree. When we look upon lives so human and yet so small, we feel as if we ourselves were enlarged to an embarrassing bigness of stature. We feel the same kind of obligation to these creatures that a deity might feel if he had created something that he could not understand.”

(Gilbert Keith Chesterton, A Defence of Baby-Worship, The Defendant, 1903, http://www.gutenberg.org/files/12245/12245-h/12245-h.htm#A_DEFENCE_OF_BABY-WORSHIP)

Wraz z każdym nowym dzieckiem – pisze Chesterton – jakby na nowo pojawia się cały wszechświat: nowy system gwiezdny, nowa trawa, nowe miasta, nowe morze.

_______



Próba odpowiedzi na komentarze (dziękuję za wszystkie miłe słowa pod adresem tekstu).

Ignorant napisał: „brakuje mi dwóch rzeczy (albo je przeoczyłem). Stosunku autora do sytuacji gdy ciąża jest (a) wynikiem gwałtu, (b) zagraża zdrowiu/życiu kobiety. Ja osobiście w obu tych przypadkach _dopuszczam_ zabicie dziecka. W przypadku (a) oczywiście jest wskazane namawianie kobiety do urodzenia, oferowanie jej pomocy w trakcie ciąży i zajęcie się dzieckiem po ciąży (i chwaliłbym ją gdyby urodziła) ale nie potrafiłbym jej zmusić do tego.”

Ignorant celnie zauważył: „w praktyce ciężko jest stwierdzić czym faktycznie może grozić ciąża (wiele jest przypadków gdy kobiety mimo zastrzeżeń lekarzy decydowały się na urodzenie i wszystko okazywało się być w porządku).”

Każda ciąża jest w pewnym stopniu zagrożeniem dla życia matki (może ujmijmy sprawę tak: choć zazwyczaj nie jest stanowi bezpośredniego zagrożenia). Dla jej zdrowia jest zagrożeniem chyba zawsze.

Jeśli traktowalibyśmy kategorię zagrożenia zdrowia jako mogącą decydować o przyzwoleniu na zabijanie, to musielibyśmy właściwie wyrazić zgodę na aborcję każdego jeszcze nienarodzonego człowieka. Ryzyko uszczerbku na zdrowiu (fizycznym, emocjonalnym) istnieje bowiem zawsze – nie tylko zresztą podczas ciąży. Decydujące powinno zatem być się inne zagadnienie: czy niewinną osobę wolno kiedykolwiek pozbawiać życia?

Przyglądamy się przypadkom, gdy ciężarna kobieta zapada na poważną chorobę, którą – jak nierzadko twierdzą lekarze – dałoby się łatwiej leczyć, gdyby dziecka nie było. Otóż o tym, czy po zabiciu dziecka uda się uratować życie kobiety, czy jej stan zdrowotny poprawi się, będzie rokował większe nadzieje – z całą pewnością nie wiemy. Z całą pewnością wiemy za to, że – jeśli rodzice zdecydują się na dokonanie aborcji – życie niewinnej osoby zostanie w brutalny sposób zakończone.

Budujące są przykłady matek, które (zazwyczaj przy wsparciu mądrych ojców) – mimo dramatycznych nieraz okoliczności – decydują się ryzykować własnym życiem i zdrowiem dla dobra dziecka.

Jest jakąś wielką tajemnicą (po części logicznie wytłumaczalną), że jednocześnie istnieją na świecie osoby traktujące swoją i innych godność, człowieczeństwo z wielką nonszalancją, osoby nie dostrzegające wartości swojej i każdego innego człowieka – a jednocześnie są i tacy rodzice, którzy decydują się na wielkie poświęcenie. Kobiety, które w trudnych sytuacjach życiowych opowiadają się za życiem; mężczyźni, którzy wspierają swoje żony w warunkach po ludzku nie do zniesienia. I ludzie ci niekoniecznie traktują swoje postępowanie jako coś „nadludzkiego”, „heroicznego” – uważają, że robią to, co należy robić.

Do osób tych należy na przykład zmarła w 2007 roku w święto Apostołów Piotra i Pawła Barbara Paradowska, o której można poczytać na stronach miesięcznika W drodze:

Marcin Mogielski OP, Poste restante, http://www.mateusz.pl/wdrodze/nr409/10.htm

Wojciech Prus OP, Różaniec Basi, http://www.mateusz.pl/wdrodze/nr409/08.htm

Barbara Paradowska, O radiu, bezsennym różańcu, serze i…, http://www.mateusz.pl/wdrodze/nr409/09.htm

_______



Jeśli chodzi o sytuację kobiety, która nosi w sobie dziecko poczęte w wyniku gwałtu, pozwalam sobie odesłać do tekstu „Przedludzie” i aborcja w społeczeństwie libertariańskim i przywołanego w nim artykułu Johna Walkera Abortion in the Case of Pregnancy Due to Rape.

Istota rzeczy polega na tym, że aksjomat nieagresji nie uprawnia jednego człowieka do naruszania praw drugiego człowieka (w tym przypadku prawa do życia) dlatego, że ktoś jeszcze inny, trzeci człowiek, naruszył prawa tego pierwszego. Gwałciciel narusza zresztą nie tylko prawa kobiety, ale – jeśli dojdzie do poczęcia – również jej dziecka (choć w chwili popełniania swojego okrutnego czynu nie może jeszcze z pewnością stwierdzić, że jego efektem będzie ciąża). Dziecko ma prawo do obojga rodziców i prawo do miłości obojga rodziców. Człowiek dokonujący gwałtu nie liczy się z tą rzeczywistością. Nie zmienia to jednak faktu, że nie wolno konsekwencjami brutalnego przestępstwa obarczać niewinnego nienarodzonego człowieka.

Ignorant napisał, że – gdyby ofiara gwałtu zdecydowała się zabić dziecko –„[dowaliłby] gwałcicielowi [...] jeszcze oprócz zarzutu gwałtu zarzut »nieumyślnego zabójstwa«”. To podejście do sprawy wydaje się bardzo logiczne.

Może przy okazji warto zwracać większą uwagę na to, że dramat związany z sytuacją kobiety będącej w ciąży wskutek gwałtu nie musi i nie powinien rozgrywać się według scenariusza: 1. Bandyta gwałci kobietę. 2. Niewinne dziecko płaci życiem za czyn bandyty. 3. Schwytany bandyta otrzymuje tym surowszą karę. Taki rozwój wydarzeń powoduje, że przegrywają wszyscy – i dziecko, które traci życie; i jego matka, która go tego życia pozbawia; i ojciec dziecka, który swoim czynem najbardziej przyczynił się do całej tragedii.

Jakkolwiek trudno wypowiadać się w tej sprawie ludziom, którzy nigdy bezpośrednio nie zetknęli się z podobnymi sytuacjami, pociesza i napawa nadzieją fakt, że wiele kobiet, które padły ofiarą gwałcicieli, kocha swoje dzieci i rodzi je.

Analiza przeprowadzona swego czasu w stanie South Dakota wskazała, że czyni tak 70% przebadanych kobiet, które zaszły w ciążę w wyniku gwałtu (por. Rape and Incest Victims Don't Want Abortion, Say It Doesn't Help Women, http://www.lifesitenews.com/ldn/2006/sep/06090702.html). To bardzo cenna wiadomość – która wiele mówi o odpowiedzialności i wielkoduszności osób, które zostały tak głęboko zranione.

Komentując wyniki badań, David Reardon zauważył, że te kobiety – które przed zajściem w ciążę w wyniku gwałtu deklarowały, że w takiej sytuacji zabiłyby dziecko, nie czyni tego – chce „przerwać krąg przemocy” (“They want to break the cycle of violence”).



_______


Jaką mamy perspektywę patrzenia: czy widzimy w matce i w ojcu, w rodzicach i w dziecku wrogów – czy osoby zawsze i bez względu na okoliczności powołane do troski o wzajemne dobro?

W dyskusji nad temat prawa każdego człowieka do życia i aborcji zazwyczaj podsuwa się do rozważania sytuacje szczególne, skrajne, nietypowe. Jasne, powinniśmy je rozważać, bo pozwalają w bardziej niż mniej wyraźny sposób wytyczać pewne granice. Ale nie zapominajmy o tym, z jakimi sytuacjami mamy do czynienia najczęściej.

Czy własnym postępowaniem zachęcamy do tego, aby do sytuacji trudnych, skrajnych dochodziło raczej częściej, żeby stawały się społeczną normą, czy raczej – sprzeciwiając się zabijaniu kogokolwiek – w pierwszej kolejności sami czynem i słowem działamy na rzecz zdrowych, normalnych małżeństw, rodzin, właściwego stosunku matek i ojców do dzieci?

Starajmy się zaczynać od pytania o to, jak powinno być i poświęcać najwięcej uwagi głoszeniu swoim postępowaniem właściwych wzorców (przy jednoczesnej świadomości istnienia zła).

_______


Czy te osoby, które chcą dopuścić się aborcji bądź już to zrobiły – niezależnie od deklaracji dotyczących wyznawanej wiary (np. ateizmu, albo wiary w to, że nienarodzone dziecko to „kawałek tkanki” itd.) – nie czują czasem w głębi, że jednak robią (lub już zrobiły) coś złego? Czy coś się w nich nie burzy?

Czy każdy ma w sobie jakiś pierwiastek wspólny całej ludzkości? Czy coś nas łączy? Czy faktycznie istnieją osoby „bez sumienia”?

_______


Może za mało staramy się o duchowe i materialne wsparcie tych matek i ojców, których dziecko poczęło się w wyniku nieroztropnego działania. Ale to dziecko już istnieje, już jest – zabicie go nie zmieni tego faktu. Znajdujemy się w konkretnych okolicznościach, w obliczu określonej sytuacji. Pytanie tylko: co z tym zrobimy?

_______



Z moralnego punktu widzenia świadome pozbawienie niewinnego człowieka życia nigdy nie jest do przyjęcia.

Jak jednak rozwiązać tę kwestię pod względem prawnym? Jak ująć zasadę nieagresji wobec nienarodzonego dziecka w przepisach i paragrafach? Czy i kogo w pierwszej kolejności karać – i w jaki sposób – jeśli do zabójstwa już dojdzie? Czy i w jaki sposób stosować prewencję?

Staramy się rozważać możliwe sytuacje, które mogą zaistnieć w warunkach społeczeństwa normalnego, a więc wolnościowego, agorystycznego; społeczeństwa, w którym panuje powszechne przekonanie o niemoralności agresji.

Wydaje mi się, że w pewnym sensie byłbym w stanie tolerować (choć nie akceptować) rzeczywistość społeczeństwa agorystycznego, w którym wskutek wolnych, choć błędnych decyzji jego członków – istnieliby i działaliby „lekarze”-zabójcy – i nawet jeśli ich czyny uchodziłyby bezkarnie. Przynajmniej miałbym świadomość, że nie jestem przemocą lub groźbą jej użycia zmuszany do finansowania ich zbrodniczych działań.

Może nawet w większym stopniu faktycznie przyczyniam się do dzieciobójstwa dziś, w rzeczywistości nieco nienormalnej, bo przesiąkniętej etatyzmem. Osobiście nie ścigam zbrojnie osób odpowiedzialnych za dokonywanie aborcji. Nie zmuszam kobiety do rodzenia dziecka – nie używam wobec niej fizycznej przemocy, mimo że zdaję sobie sprawę z faktu, że obecnie z pieniędzy ukradzionych mi w podatkach na pewno finansowane są mordy dokonywane przez funkcjonariuszy państwowych na nienarodzonych dzieciach.

_______


Trzeba liczyć się z tym, że społeczeństwo anarchiczne może – poprzez powszechne przyzwolenie na aborcję – w wolny sposób wybrać drogę samozagłady (podobnie jak w nieunikniony sposób czyni to społeczeństwo etatystyczne). To jest właśnie koszt wolności, ryzyko związane z wolnością.

Wiemy, że w świecie, w którym istnieją i działają funkcjonariusze państwowi zło jest i będzie przez nich czynione z zasady – ponieważ etatyści podważają prawdę o człowieku jako o istocie wolnej. Uważają, że stoją ponad uniwersalnymi zakazami kradzieży i mordowania niewinnych osób – zakazami, które obowiązują niezależnie od tego, w jaki kolor munduru ubiera się łamiący je człowiek, jakie przyczepia sobie insygnia albo jakimi pieczątkami, papierami, numerami identyfikacyjnymi, blachami, krzyżykami lub ptaszkami na „kartach do głosowania” się legitymuje.

Dopóki powszechnie przyzwala się funkcjonariuszom państwowym na bezkarne przestępstwa – dopóty zło będzie się działo na wielką skalę i na pewno. Na tym polega „logika” systemu etatystycznego.

Osoby tworzące społeczeństwo bezpaństwowe także mogą wybierać zło – ale nie są do tego przemocą zmuszane. To właśnie jedna z jego głównych cech: powszechne przeświadczenie o niemoralności zmuszania do czynienia zła.

Zwolennicy różnych odcieni libertarianizmu (agoryzmu, woluntaryzmu, anarchokapitalizmu, secesjonizmu itd.) nie obiecują nikomu raju na ziemi, bo próby stworzenia go w doczesnym świecie zawsze spełzną na niczym. Libertarianie troszczą się o to, aby powszechnie uznawano, że człowiek jest istotą wolną i aby powierzać każdemu maksymalnie duży obszar wolności – by mógł w tym obszarze realizować dobro.

Przyjaciele wolności nie tyle proszą różnego rodzaju etatystów (minarchistów, narodowych socjalistów, komunistów, konserwatywnych liberałów itd.) o to, aby (nawet jeśli sami etatyści chcą pozostawać niewolnikami) przynajmniej pozwolili innym żyć jak ludziom wolnym. Każdy człowiek jest wolny niezależnie od tego, co roją sobie zwolennicy istnienia funkcjonariuszy państwowych – i tylko indywidualna decyzja konkretnej osoby może oznaczać wyrzeczenie się wolności. Libertarianie raczej zachęcają wrogów wolności do realistycznego spojrzenia na świat i do uznania oczywistych faktów – i apelują o nieutrudnianie nikomu korzystania z jego praw i wypełniania obowiązków.

To właśnie społeczeństwo libertariańskie daje możliwie najszersze pole do działania osobom, które cechuje swego rodzaju wiara w człowieka, pewna nadzieja – tak, każdy może działać racjonalnie; tak, każdy może pomagać innym w stawaniu się lepszymi; tak, każdy może współpracować z innymi w pokojowy sposób; tak, każdy jest wyposażony w instrumenty pozwalające mu na wypełnianie swoich zadań; tak, każdy może wybierać dobro. Pytanie tylko: czy chce?

_______


Bardziej niż zewnętrzne przepisy liczy się chyba wewnętrzne przekonanie poszczególnych członków społeczeństwa o wartości i godności życia każdego człowieka.

Oczywiście, w społeczeństwie wolnościowym osobiście mógłbym starać się – i prawdopodobnie tak bym czynił – o to, aby przekonanie o prawie każdego człowieka do życia stało się społeczną normą.

Odnoszę natomiast wrażenie, iż – podobnie jak ignorant – nie potrafiłbym „zmusić” kobiety do urodzenia dziecka.

Nie – nie w imię wolności oznaczającej możliwość czynienia wszystkiego, co nie narusza wolności innych osób – aborcja z pewnością narusza prawo człowieka do życia.

Może bardziej w imię tego i wskutek tego, że wierzę, liczę na to, iż każdy człowiek w naturalny sposób może i powinien odnieść się do drugiego człowieka z szacunkiem i miłością. Może dlatego, że istotnie żywię wiarę w to, że każdy człowiek jest w stanie się zmienić – żałować popełnionego zła, postanowić poprawę i troszczyć o czynienie dobra.

Może bardziej dlatego, że popełnienie aborcji to ten szczególny przypadek, w którym człowiek dokonuje zamachu na życie kogoś, zdawałoby się, najbliższego – trudno więc mówić nawet w prawnym, legislacyjnym wymiarze o bliskiej sercu wolnościowca idei zadośćuczynienia rodzinie ofiary zabójstwa. (Choć może być o nim mowa, jeśli np. jedno z rodziców sprzeciwia się zabójstwu. Taka sytuacja, nie ukrywajmy, rodzi kolejne problemy prawne i świadczy o bolesnym rozbiciu jedności małżeńskiej. Może więc – nawet z „czysto ludzkiego” punktu widzenia – najprościej jest nie zabijać?)

_______


Ignorant napisał: „[B]rakuje mi potraktowania tematu »kary«. Znaczy się, jeżeli aborcja ma być niedozwolona, to co ma grozić za jej wykonanie? Co innego, gdy aborcja jest tylko »naganna moralnie«, a co innego, gdy jest zabroniona.”

Logiczne wydawałoby się rozwiązanie przewidujące dla człowieka, który bezpośrednio targnął się na życie nienarodzonego dziecka, karę taką samą, jaką otrzymałby za morderstwo człowieka już narodzonego.

Jeżeli kogoś za dokonywanie aborcji karać, to w pierwszej kolejności chyba „lekarzy”-zabójców. Chociaż – z drugiej strony – aby taki „lekarz” dokonywał agresji przeciw życiu, musi najpierw znaleźć osoby gotowe żądać takiej „usługi”. Wstępem do „usunięcia” dziecka jest domaganie się tego przez jego rodziców (lub jednego z nich). Czy „lekarz”-zabójca nie jest czasem w takiej sytuacji traktowany jako wygodne „narzędzie” – którego wina jest bezsporna – a taką samą lub nawet większą odpowiedzialnością za popełniony czyn obarczają się przede wszystkim rodzice zabitego dziecka? Może więc w pierwszej kolejności należałoby karać właśnie ich?

_______


W rozmowach dotyczących sprawiedliwego kształtu społeczeństwa często nienajszczęśliwiej stawiamy pytania. Nierzadko sami libertarianie padają ofiarą zbytniego koncentrowania się na zagadnieniach typu: „Jak społeczeństwo powinno rozwiązać kwestię kary śmierci? Jak kodeksy prywatnych agencji arbitrażowych winny traktować próbę zabicia dziecka przez jego matkę – bez udziału »fachowca«-lekarza? Jakie kroki należałoby podjąć w stosunku do matki, która »usuwa« dziecko mimo sprzeciwu jego ojca?”. Te pytania bywają zasadne i bardzo cenne, niemniej jednak zwracają uwagę rozmówców raczej w kierunku myślenia wyłącznie „kolektywistycznego”.

Pytając o godziwy „kształt całości”, nie zapominajmy o najistotniejszym chyba wymiarze ludzkich decyzji, postaw w odniesieniu do konkretnego problemu – o postawie osobistej, o osobistym odniesieniu do danej sytuacji. Zastanówmy się: A co ty robisz – i co ja robię – w tej sprawie? Jak wykorzystuję swój czas, talent, posiadane środki materialne?

_______


Qatryk poczynił niegdyś bardzo celną uwagę: „Zasadniczo nie widzę różnicy między zabijaniem płodu a »nikomu niepotrzebnej« staruszki. Jeżeli społeczności, w której się to dokonuje, nie będzie to odpowiadać, to na pewno znajdzie na to rozwiązanie.”

Wiele zależy od tego, czy powszechnie uznaje się istniejące normy za właściwe, moralne. W każdej chwili oglądamy skutki tego, jakiego wyboru w tym zakresie „dokonało społeczeństwo”. Mówimy: „dokonało społeczeństwo” – w tym sensie, że każdy czyn każdego człowieka w jakiś sposób zawsze wpływa na innych. Tak więc społeczeństwo, w którym znaczna większość osób opowiada się po stronie życia będzie naturalnie wyglądało inaczej od społeczeństwa, w którym dzieciobójstwo się akceptuje.

Nie jesteśmy w stanie dokładnie przewidzieć, jak będzie działać społeczeństwo wolnościowe (por. Stephan, Dlaczego nie możemy dokładnie przewidzieć, w jaki sposób będzie działać społeczeństwo anarchiczne, http://luke7777777.blogspot.com/2008/05/tumaczenie-stephan-dlaczego-nie-moemy.html). Jeśli jednak wiemy, czego na pewno nie wolno nam robić i o co warto się starać, to mogą nam przyjść do głowy rozwiązania, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Pytajmy więc po pierwsze, kontynuując myśl Qatryka: Czy nam, jako członkom społeczności, „zabijanie płodu” czy też „[zabijanie] »nikomu niepotrzebnej« staruszki” odpowiada?

W sytuacji normalnej, w społeczeństwie libertariańskim, mógłbym podpisywać umowy wyłącznie z takimi osobami lub firmami świadczącymi usługi bezpieczeństwa (prywatnymi agencjami arbitrażowymi, prywatnymi firmami ochroniarskimi itd.), które zadeklarowałyby co najmniej powstrzymanie się od współpracy z „lekarzami”-zabójcami i ośrodkami oferującymi aborcję – a może nawet, gdyby finansowy nacisk klientów był wystarczająco silny – ściganie i karanie morderców nienarodzonych dzieci.

Mógłbym również stosować inne formy bojkotu osób, które przyczyniają się do zadawania śmierci niewinnym dzieciom (zarówno tych, którzy bezpośrednio dokonują ich „usunięcia”, jak i na przykład uczestników agresywnych kampanii pro-death albo w ogóle wszystkich zwolenników aborcji – to już zależałoby od indywidualnych zapatrywań): nie wpuszczać ich do mojego sklepu, odmawiać podpisywania z nimi kontraktów, a zatwardziałych i nieprzejednanych przeciwników życia w ogóle ignorować i tak dalej. A może należałoby raczej z nimi rozmawiać, przekonywać, pokazywać prawdę o życiu i godności każdego człowieka?

Można by próbować różnych rozwiązań kwestii handlu pigułkami wczesnoporonnymi. Żywię cichą nadzieję, że pod wpływem nacisku uczestników wolnego rynku mogłoby się okazać, iż nikt nie chce handlować tymi śmiercionośnymi specyfikami.

Jednego możemy być pewni – w społeczeństwie agorystycznym mielibyśmy dostęp do nieporównywalnie większego niż dziś wachlarza działań zmierzających do obrony życia nienarodzonych. Nie będąc okradanymi w podatkach, moglibyśmy przeznaczyć znacznie więcej środków finansowych na pomoc rodzicom dzieci (tzw. „niechcianych”), których rodzice aktywnie działali przeciw ich poczęciu, ośrodkom adopcyjnym, osobom angażującym się w pomoc samotnym matkom. Można przypuszczać, że dużo więcej małżeństw – nie musząc borykać się z tak poważnymi jak dziś problemami finansowymi, będącymi przeważnie wynikiem prowadzonej przez funkcjonariuszy państwowych grabieży – byłoby gotowych adoptować dzieci.

Wolny rynek oznacza możliwość dokonywania między ludźmi dowolnych transakcji, na które jej strony dobrowolnie się zgadzają. Oznacza także prawo do dyskryminacji konsumentów (bez używania przemocy fizycznej), niesprowadzania określonych towarów, nieudostępniania klientom tego, czego się nie chce sprzedawać. Oznacza też prawo do dyskryminacji (bez używania przemocy fizycznej) osób oferujących takie towary (np. środki wczesnoporonne, narkotyki, środki antykoncepcyjne, czasopisma etatystyczne), które konsumenci uważają za szkodliwe i których dystrybutorów chcą w pokojowy sposób „karać” za ich udostępnianie. Na wolnym rynku można również nawoływać do bojkotu producenta lub dystrybutora danego produktu.

Możliwości nacisku finansowego i bojkotu istnieją również dziś (choć funkcjonariusze państwowi walczą z naturalnym prawem do dyskryminacji). Czy świadomie z nich korzystam? Czy wspieram duchowo i materialnie dzieci, których rodzice ich nie chcieli (wciąż nie chcą?), ośrodki adopcyjne? Czy sam jestem gotów podjąć się adoptowania kogoś „niechcianego”? Może od tego należałoby zacząć działania na rzecz ochrony życia każdego człowieka?

_______



Może po prostu w opartym o zasadę nieagresji społeczeństwie libertariańskim zwiększyłby się szacunek dla życia wszystkich ludzi i naturalną koleją rzeczy byłoby coraz mniej i mniej zabójstw nienarodzonych – tak że w końcu zaniechanoby ich zupełnie.

Może mniej chodzi o to, żeby usiłować z góry przewidzieć wszystkie ewentualności i znaleźć jakieś (idealne?) rozwiązania wszelkich wyobrażalnych i niewyobrażalnych sytuacji prawnych, a bardziej starać się o to, aby ludzie w sposób naturalny odnosili się do drugiej osoby z miłością, szacunkiem – tak aby nikomu nie przychodziło do głowy, że mógłby targnąć się na życie dziecka. Warto położyć większy nacisk na osobisty przykład, pokazywanie innym właściwych wzorców i zdawać sobie sprawę z odpowiedzialności za to, jaki system wartości proponujemy, przekazujemy drugiemu człowiekowi w piśmie, w rozmowie, w kontakcie osobistym.

Przecież osoby, które decydują się na aborcję albo „tylko” ją rozważają, też żyją w społeczeństwie – mają jakichś przyjaciół, znajomych, ktoś się nimi interesuje, kontaktuje się z nimi, spotyka, rozmawia. (A może nie? Może za mało czynimy w tej sprawie? Może kogoś nie dostrzegamy?) Przynajmniej część spośród nich zna kogoś, kto winien służyć wsparciem, dobrym słowem, a jednocześnie twardo stać na straży prawdy o człowieczeństwie nienarodzonego dziecka.

_______



Związane z powszechną akceptacją agoryzmu jako sprawiedliwego sposobu funkcjonowania społeczeństwa tendencje do decentralizacji, rozwoju patriotyzmu lokalnego, samozatrudnienia, różnorodności stosowanych rozwiązań opartych o uniwersalną zasadę nieagresji (por. np. Kevin Carson, Free Market Anti-Capitalism, http://distributism.blogspot.com/2007/09/libertarianism-and-distributism.html. Tekst w języku polskim: Kevin Carson, Libertarianizm i dystrybutyzm, http://www.personalizm.yoyo.pl/blog/?p=6) z dużym prawdopodobieństwem skutkowałyby większym zainteresowaniem tym, co dzieje się w bezpośredniej bliskości każdego człowieka. Zaangażowanie w sprawy „własnego podwórka”, włączanie się w wydarzenia o charakterze lokalnym pomogłoby przypomnieć sobie o podstawowym, bezpośrednim wymiarze kontaktu między ludźmi – niespiesznej rozmowie (bez uważanego dziś często za „nieodzowny” nerwowego pośrednictwa SMSa, maila, telewizora albo orędzia wycelowanego w miliony). Działanie człowieka wydaje się pod wielu względami tym bardziej ludzkie, im bardziej kierowane jest troską o dobro konkretnego, żywego człowieka, którego co dzień widuję, z którym współpracuję, którego znam od lat, którego zachowania są dla mnie raczej bardziej niż mniej przewidywalne.

Większe zainteresowanie losem najbliższych, krewnych, sąsiadów, regularny kontakt z nimi – mogłyby pomóc w zapobieżeniu wielu dramatycznym sytuacjom rozpaczy czy samotności, których efektem bywają tzw. „niechciane” ciąże.

Kształt świata w sporej mierze zależy od konkretnych decyzji poszczególnych ludzi. Zatem najważniejsze jest chyba podjęcie starań o to, aby wszyscy – a w szczególności te konkretne osoby, które znam, za które jestem najbardziej odpowiedzialny, opowiadały się po stronie życia.

Może zmienić perspektywę myślenia – z globalnej (nie lekceważąc faktu, że moje zachowanie również w pewien sposób na nią wpływa) na bardziej lokalną. Jak w pierwszej kolejności pomagać tym osobom, które są mi z różnych względów szczególnie bliskie? (Problem w tym, że jeśli ktoś nie chce, żeby mu pomagać, doradzić, z góry odrzuca możliwość zmiany postępowania – to bardzo utrudnia sprawę. Nie oznacza to, że nie da się zrobić nic, ale znacznie zawęża pole do działania. Jednocześnie tu właśnie widzimy wolność człowieka: Czy chcesz wybierać dobro? Czy chcesz wybierać zło? Każdy jakoś na te pytania odpowiada.)

Coś takiego starałem się nakreślić w tekście Dobre zasady są po to, żeby się ich trzymać – może mniej myśleć o tym, jak od razu, niczym za jednym zamachem, zreformować cały świat, jak dokładnie powinny wyglądać przepisy w społeczeństwie libertariańskim, a zacząć od siebie, od swoich najbliższych. Może świat podąży za tym przykładem. Nie wiem na pewno, czy świat się od tego zmieni; być może nie mam nań przytłaczającego wpływu, ale mam wpływ na siebie i osobiście mogę podjąć decyzję, czy chcę postępować dobrze, czy źle.

Błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty, zapytana niegdyś przez pewnego dziennikarza o to, jak zmienić świat na lepsze, odpowiedziała: „Ja się zmienię (stanę się lepsza), pan się zmieni...”

Ten kierunek działań wydaje się bardzo cenny, szczególnie jeśli połączymy go z drugą postawą, zalecaną przez Matkę Teresę:

„Nie czekajcie na liderów; sami to róbcie, pomagając sobie nawzajem.”

(“Do not wait for leaders; do it alone, person to person.”)

(Blessed Teresa of Calcutta, http://saints.sqpn.com/saintt1v.htm)



_______


Ignorant napisał: „nie zgadzam się z »wymową« sekcji zatytułowanej »Antykoncepcja prowadzi do aborcji«. Jak rozumiem autor jest katolikiem i z tej pozycji stara się pisać. Twierdzenie że (przepraszam za wyrażenie) »założenie gumy« prowadzi do aborcji jest śmiechu warte. Jaka jest tu różnica pomiędzy »stosowaniem termometru«, badaniem śluzu i tego typu (co czasem jest wyśmiewane jako »watykańska ruletka«) a stosowaniem antykoncepcji? Dla mnie żadna! Kiedyś jeszcze w technikum na religii mieliśmy całkiem ciekawe zajęcia »na ten temat« i zapamiętałem jedno zdanie, że chodzi o to by »być otwartym na rodzinę«. Ale gdzie tu jest otwartość jak się bawię w takie rzeczy?! Imputowanie, że Ci którzy stosują antykoncepcję są wrogami dzieci jest niepoważne (w ten sam sposób można nawrzucać katolikom używającym kalendarzyka małżeńskiego).”

Jeśli spoglądalibyśmy na powiązanie zjawisk antykoncepcji i aborcji, biorąc pod uwagę dane statystyczne, moglibyśmy prowadzić długą dysputę obfitującą w przerzucanie się liczbami i nie dojść do żadnych wspólnych wniosków. I choć zdarza się, że sami działacze i pracownicy „przemysłu aborcyjnego” przyznają, że im powszechniej używa się antykoncepcji, tym więcej jest zabójstw nienarodzonych (por. np. Abortion-Contraception Connection – Abortion Industry Comments, http://www.physiciansforlife.org/content/view/1138/26/), i choć nie przypadkiem środowiska najgłośniej zachęcające do aborcji jednocześnie usilnie promują środki antykoncepcyjne – nie przesądza to o moralnej ocenie zagadnienia.

Ignorant dotknął problemu właśnie od tej strony – poniżej również podejmiemy próbę spojrzenia na antykoncepcję z perspektywy moralności.

Na początku warto zastanowić się przez chwilę nad terminami, którymi się posługujemy.

„Antykoncepcji”, a więc sztucznym, nienaturalnym metodom mającym na celu zmniejszenie prawdopodobieństwa poczęcia dziecka w wyniku współżycia płciowego, przeciwstawia się postępowanie zwane „naturalnym planowaniem rodziny” (NPR), „naturalnym planowaniem poczęć” albo „naturalną regulacją poczęć”. Określenia te są nieprecyzyjne, ponieważ w istocie rzeczy małżonkowie mogą jedynie podjąć decyzję o tym, czy dojdzie między nimi do zbliżenia – nie zaś o poczęciu dziecka.

Może więc należałoby mówić raczej o (naturalnych) metodach rozpoznawania płodności (ang. fertility awareness methods).

Korzystanie z wiedzy dotyczącej funkcjonowania organizmu kobiety, pełna szacunku postawa jej męża, którego wrażliwość seksualna pozwala mu panować nad sobą, są zupełnie różne od mentalności antykoncepcyjnej.

Fakt, że stosowanie sztucznych środków mających zapobiec powstaniu nowego życia może stanowić poważne zagrożenie dla zdrowia tylko utwierdza w przekonaniu, że to, co jest niemoralne, niewłaściwe, jest również szkodliwe z „czysto ludzkiego” punktu widzenia.

_______


W książce O małżeństwie Karol Meissner OSB i Bolesław Suszka zwracają uwagę na to, że zamierzeniem osób uciekających się do antykoncepcji jest „oddzielenie zdolności przekazywania życia od stosunku seksualnego, rozumianego jako źródło zadowolenia, przyjemności czy satysfakcji. Osobom tym w ich działaniu seksualnym przeszkadza ich zdolność do przekazywania życia.” (Karol Meissner OSB i Bolesław Suszka, O małżeństwie, Poznań 2001, s. 96)

W podrozdziale zatytułowanym Na czym polega różnica pomiędzy antykoncepcją, a kierowaniem płodnością przez powstrzymywanie się od zbliżeń małżeńskich w dniach płodności? autorzy piszą:

„Pierwsza różnica, zasadnicza, między tymi dwoma sposobami postępowania wiąże się z tym, że w istocie każde małżeństwo woli współżycie normalne. Żadne nie wybrałoby stosunków antykoncepcyjnych, gdyby wiedziało, że w danej chwili normalny stosunek płciowy nie da początku nowemu życiu. W przeciwieństwie do współżycia prawidłowego, postępowanie antykoncepcyjne wiąże się z rozczarowaniem, gdyż nie odpowiada ono tej głębokiej potrzebie każdej pary małżeńskiej. Uciekanie się do antykoncepcji jest wprawdzie często tłumaczone miłością, czy jednak wynika naprawdę z autentycznej potrzeby duchowej godnej tego miana? Czyż nie wynika ona po prostu z jakiejś bezradności wobec tego, co określa się mianem potrzeby seksualnej czyli nałogowego szukania doznań płciowych, postawy będącej wyrazem niedojrzałości psychoseksualnej? Natomiast planowanie poczęć przez podejmowanie lub niepodejmowanie współżycia w dniach płodności żony pozwala na zachowanie prawidłowości zbliżeń małżeńskich w pozostałym czasie, co odpowiada głębokim pragnieniom małżonków.

Druga różnica polega na tym, że w naturalnym planowaniu poczęć małżonkowie kierują swoim działaniem płciowym w sposób wolny, a więc ludzki. Pragnąc zachować prawidłowość tego działania, umieją się powstrzymać od działania seksualnego przeżywanego jako nieprawidłowe. Osiągnięta wolność wewnętrzna sprawia, że współżycie płciowe małżonków może być prawdziwie znakiem miłości.

Przeciwnie, uciekanie się do stosunków antykoncepcyjnych, przecież samych w sobie zbędnych i zdecydowanie sprzecznych z pragnieniami obojga małżonków, spowodowane jest brakiem wewnętrznej wolności w odniesieniu do doznań seksualnych. Mężczyzna nie potrafi powstrzymać się od szukania tych doznań, musi mieć stosunek, bo np. tłumaczy, że w przeciwnym razie straci zdrowie. W tych warunkach braku wolności wewnętrznej stosunek płciowy nie może być znakiem miłości, bo jest po prostu wyrazem wewnętrznego przymusu. To właśnie ten przymus wewnętrzny sprawia, że człowiek zamiast kierować w wolny sposób swoim działaniem (tzn. nie podejmować nieprawidłowego współżycia płciowego) zmienia samo działanie lub zakłóca czynności swego ustroju, aby uniknąć skutków swoich decyzji, podejmowanych pod wpływem takiego przymusu.

Z tym wiąże się trzecia różnica: w naturalny planowaniu poczęć każde z obojga małżonków liczy się ze współmałżonkiem. Żona świadoma tego, że ślubowała przecież uczciwość małżeńską, stara się rzetelnie poznać działanie swego ustroju, co umożliwia połączenie uczciwego współżycia z planowaniem rodzicielstwa. Mąż potrafi dostosować swoje działanie do wymagań miłości. Będąc wewnętrznie wolnym człowiekiem, nie ma poczucia straty rezygnując w danej chwili ze zbliżenia, wręcz przeciwnie – dostrzega, że wzrasta skarb wspólnego dobra. Żona docenia wysiłek męża i przestaje się lękać niezamierzonego poczęcia. Oboje rozumieją coraz lepiej, że poczęcia powinny być następstwem wolnego działania, a dzieci upragnionym owocem miłości rodziców.

Zupełnie inaczej ma się rzecz w postępowaniu antykoncepcyjnym. Dla człowieka, który nie nauczył się kierować swoim działaniem seksualnym, rezygnacja ze współżycia płciowego jest dramatem nawet wtedy, gdy tej rezygnacji domaga się miłość (np. w przypadku niedomagania czy choroby współmałżonka). Toteż chcąc uniknąć przekazania życia, a nie umiejąc rezygnować ze zbliżenia płciowego, ludzie dotknięci taką niedolą zmieniają działanie swego ustroju tylko po to, żeby uzyskać doznanie seksualne za wszelką cenę, z pominięciem odpowiedzialności za skutki swego działania. Żona boi się męża jako możliwego ojca, mąż boi się żony jako możliwej matki. Mimo to oboje podejmują działanie, które rani ich wzajemną więź i narusza ludzką godność po prostu dlatego, że przynajmniej jedno z nich nie chce zrezygnować z doznań seksualnych. Nie inaczej jest też w stosunkach płciowych przedmałżeńskich i pozamałżeńskich, ze swej natury etycznie złych i grzesznych. W tych warunkach płodność przeżywana jest jako klęska, a dzieci traktowane są jako wrogowie szczęścia rodziców. Nic dziwnego, że ostatecznie postawa antykoncepcyjna prowadzi rodziców do targnięcia się na życie dziecka, jeżeli – pomimo ich zabiegów – pocznie się.

Po czwarte: po antykoncepcję sięga przede wszystkim kobieta, która przeżywa trudność w akceptacji swej płciowości: nie chce ona rozpoznać działania swego kobiecego ustroju, nie zależy jej na tym. Posługiwanie się naturalnymi metodami planowania poczęć wiąże się z jakimś szacunkiem, który kobieta winna przecież mieć wobec siebie samej. Wiąże się także z miłością do męża, który – jeśli kocha żonę – gotów jest podjąć zadanie uczynienia ze zbliżenia prawdziwego daru miłości. Sięganie po antykoncepcję jest wyrazem braku szczerości i prawdziwej miłości we współżyciu seksualnym.

Po piąte: uciekanie się do antykoncepcji opiera się na przekonaniu, że płodność nie jest darem Bożym, a zatem nie nakłada żadnej odpowiedzialności wobec Boga. W tym postępowaniu ciało ludzkie i sama płodność są sprowadzane do roli przedmiotów manipulacji, a nowe życie traktowane jest jako nie zobowiązujący do niczego dodatek do przeżyć seksualnych. Stąd już tylko krok do przekonania, że przypadkiem poczęte życie jest tylko niepożądanym produktem ubocznym tych przeżyć, nie stojącym w żadnym związku z miłością.

W przeciwieństwie do takiej postawy, uczciwe życie płciowe małżonków jest pośrednio wyrazem wiary w Boga jako Stwórcy każdego ludzkiego życia. Małżonkowie żyjący uczciwie traktują każde poczęte przez siebie dziecko jako dar Boga i owoc wzajemnej miłości.

Trzeba ponadto zauważyć, że postępowanie antykoncepcyjne jest niesprawiedliwe dla kobiety. Większość kobiet na skutek wadliwego wychowania nie jest specjalnie zainteresowana współżyciem płciowym w małżeństwie. Metody antykoncepcyjne obciążają dodatkowo te nieszczęśliwe kobiety: np. stosunki przerywane odczuwają one na ogół jako budzące wstręt, nierzadko takie postępowanie jest czynnikiem nerwicorodnym. Poza prezerwatywą wszystkie inne środki antykoncepcyjne ma stosować tylko kobieta i to po to, żeby mąż bez żadnego zaangażowania i odpowiedzialności mógł zaspokoić swe seksualne potrzeby – jak to się słyszy – z żoną. Hormonalne pigułki antykoncepcyjne są taką niesprawiedliwością w najwyższym stopniu. Kobieta, która i tak jest przez większą część swego cyklu miesiączkowego niepłodna z natury, ma zażywać pigułkę przez 20 dni w miesiącu przez 12 miesięcy w rok, narażać się na poważne nieraz skutki uboczne dlatego tylko, żeby mąż miał do dyspozycji obezpłodnioną żonę w każdej chwili, kiedy tylko doświadczy potrzeb odczuwanych jako pewnego rodzaju przymus.

Tymczasem dochowanie uczciwości małżeńskiej stwarza warunki, w których tak mężczyzna, jak i kobieta wnoszą do wspólnego dobra swój wkład we współżycie płciowe. Stwarza to podstawę do stałego rozwoju ich więzi i pogłębiania wzajemnych uczuć. Jeżeli dołożą starań, to sytuacja taka może korzystnie wpłynąć na ich pełny i prawidłowy rozwój psychoseksualny.”

(Karol Meissner OSB i Bolesław Suszka, O małżeństwie, Poznań 2001, s. 98-101)

_______


Postawa antykoncepcyjna zawiera w sobie taki komunikat pod adresem drugiego człowieka: „Ja użyję ciebie, ty użyjesz mnie, a potem się rozejdziemy – każdy w swoją stronę”. Osoby prezentujące takie podejście przyczyniają się do zafałszowania prawdy o człowieku. Nie patrzą na niego jak na całość, ale „wybierają sobie” pewien jego „fragment”, resztę jego człowieczeństwa ignorując.

Żona lub mąż, którzy stosują antykoncepcję, mówią swoim zachowaniem: „Nie chcę ci dać siebie całego – w istocie to chcę części ciebie i oferuję ci część siebie; wykorzystamy się wzajemnie za obopólną zgodą – po czym rozejdziemy, każdy w swoim kierunku”.

Nic dziwnego, że to brzydkie, przedmiotowe i nieromantyczne traktowanie drugiej osoby nie jest pokazywane przez większość współczesnych twórców kultury, mimo że milcząco przyjmują oni postawę antykoncepcyjną za normę. W grach komputerowych, których półnagie wojowniczki przelewają bez ładu i składu hektolitry krwi, w filmach, których reżyserowie uznają za swój obowiązek dokładne zapoznanie widza z trzewiami kolejnych wybebeszanych ofiar oraz szczegółami wszelkich możliwych zdrad i zboczeń, w książkach, których bohaterowie współżyją z kim popadnie – trudno znaleźć choćby wzmiankę o stosowanych przez uczestników akcji sztucznych środkach przeciw poczęciu.

_______


Ginekolog Włodzimierz Fijałkowski wskazywał na to, że antykoncepcja niszczy cieleśnie i duchowo: „Czyniąc bezpłodnym ciało, jednocześnie czynisz bezpłodnym ducha, zatem kastrujesz całego siebie”. Przypominał, że „układ płciowy jest układem wyjątkowym, bo wpisanym w strukturę osoby ludzkiej. W wypadku układu oddechowego, pokarmowego, nerwowego czy układu ruchu takie powiązanie nie istnieje – nie ma wszak takich pojęć, jak: życie oddechowe, życie pokarmowe, życie ruchowe. A życie płciowe – owszem. I oznacza ono coś więcej niż tylko żywotność gruczołów. Chodzi tu o zintegrowane przeżywanie własnej męskości czy kobiecości”. Tłumaczył: „Płciowość jest przecież dialogiem. Dopełnianie się polega na tym, że jedna płeć wzbogaca się odmiennością spojrzenia, przeżywania wrażliwości drugiej płci. Dialog to aktywność w przeżywaniu płciowości. [...] Płciowość składa się z dwóch nierozłącznych elementów. Są nimi ciążenie płci ku sobie oraz płodność. Jeśli chcemy wiedzieć, czy współżycie jest właściwe, odpowiedzmy sobie na pytanie, czy płodność nie stanowi dla nas przeszkody. Jeśli nie, to w takim wypadku w pożyciu seksualnym – dodajmy, pożyciu seksualnym małżonków – nie ma nic zdrożnego”.

Wskazywał na związek między stosowaniem antykoncepcji i aborcją: „Jak wiadomo, antykoncepcję stosuje się po to, by nie doszło do poczęcia dziecka. W praktyce jednak prędzej czy później do niechcianej ciąży dochodzi. Pojawienie się dziecka przeżywane jest wtedy jako katastrofa i bardzo często kończy się to śmiercią dziecka”.

Mówił: „Płciowość jest formą bycia, przeżywania, jest dopełnieniem tego, czego brakuje pojedynczej – w pewien sposób niepełnej – istocie ludzkiej. Te słowa Boga z raju trzeba słyszeć w sobie, one rozbrzmiewają również w naturalny sposób, są zapisane w naturze. Trzeba sobie uświadomić, czym jest seksualność i na czyj obraz i podobieństwo jesteśmy stworzeni. [...] Miłość to obdarowywanie się, dzielenie się. [...] [Życie erotyczne przeżywane w czystości pomaga człowiekowi rozwijać się duchowo, co] wynika z nierozdzielności ducha i ciała. Równocześnie musimy jednak zobaczyć, że człowiek jest z jednej strony osobą cielesną, a z drugiej strony jest ciałem uduchowionym. Jedność. To bardzo ważne. Czystość zachowań w sferze ciała jest nieodłącznym, koniecznym elementem wzrostu duchowego. Niektórzy powątpiewają, że stosunek do własnego ciała i stosunek do ciała małżonka ma rzeczywisty wpływ na nasz rozwój duchowy. »Ciało to tylko ciało, a duch to duch«. Tymczasem Kościół głosi, że ciało ma udział w rozwoju ducha, a duch w integracji ciała. Ciało wyraża, symbolizuje ducha”.

Włodzimierz Fijałkowski zwracał uwagę na zagrożenia płynące z postawy antykoncepcyjnej: „Płciowość przeżywana wyłącznie biologicznie uzależnia. W sferze seksualnej widzimy wyraźnie uzależnienie od blokowania płodności. Blokowanie sił reprodukcyjnych blokuje również płodność duchową. Dziś panuje przekonanie, że aby żyć, trzeba się chwilowo uczynić niezdolnym do bycia płodnym. Temu służy pigułka hormonalna, spirala, stosunek przerywany, wszelkie środki antykoncepcyjne. Postawa antykoncepcyjna wymaga terapii. [...] O co chodzi w antykoncepcji? Otóż, antykoncepcja to czynienie się bezpłodnym, to blokowanie twórczych sił w człowieku. A to już jest patologia. Mentalność antykoncepcyjna polega na tym, że człowiek nie potrafi przyjąć własnej płodności i z niej rezygnuje. Natomiast gdy stosuje się naturalne metody planowania rodziny, biologiczny rytm płodności pozostaje nienaruszony. W ten sposób nie odcinamy się od tego, co w nas płodne. Małżonkowie świadomie niestosujący antykoncepcji zawsze pozostają płodni”.

Twierdził, że „jest prawem małżeństwa, żeby planowało rodzinę zgodnie ze swoimi pragnieniami i możliwościami. Bo są ludzie bardziej zdolni, mniej zdolni, niekoniecznie tylko bardziej moralni czy mniej moralni w tym obszarze, ale po prostu mniej zaradni. W wypadku niektórych pierwsze dziecko, w wypadku innych drugie czy trzecie sprawia, że stwierdzają, iż jako rodzice nie dadzą już rady. Zatem – są różne dyspozycje i różne możliwości. Co wobec tego jest istotne? Człowiek ma prawo do tego, żeby realizować swoje zamiary zgodnie ze swoimi pragnieniami i możliwościami, ale na drodze ekologicznej – w naturalnym planowaniu rodziny. [...] Ekologiczne życie płciowe, życie w czystości małżeńskiej, w tym naturalne planowanie rodziny oznacza, że człowiek nie tyle zachowuje bojaźliwie wszystkie restrykcyjne przykazania kościelne i moralne, ile po prostu żyje ekologicznie. Czyli nie zastępuje swojej zdolności panowania nad własnym ciałem i instynktami technicznym zabezpieczeniem. Takie życie wymaga wczytywania się w to, co ciało ma nam do powiedzenia, w jego mowę. Kościół nie wymaga niczego więcej niż tego, aby respektować wymogi ekologiczne, które są wpisane w całą biologiczną sferę przeżywania naszej płciowości”.

Mówił: „Płodność jest zjawiskiem biologicznym, jest owocem ciała, które jednocześnie uczestniczy w duchowym obdarowywaniu się małżonków. W antykoncepcji to, co duchowe, stopniowo jest wymazywane, odrzucana jest nie tylko płodność biologiczna, ale i duchowa. Uczynienie się bezpłodnym nie dotyczy wyłącznie ciała. Niemożliwe jest, żeby człowieka uczynić sterylnym tylko cieleśnie. Jest to równocześnie osłabianie ducha. Albo jesteśmy czyści i zdolni do duchowej kreatywności, albo nieczyści i pozbawieni możliwości, które w nas tkwią. Jedno albo drugie, trzeba wybierać. Czyniąc bezpłodnym ciało, jednocześnie czynisz bezpłodnym ducha, zatem kastrujesz całego siebie”.

(Nikodem Brzózy OP, Człowiek realizuje się w ciele – niepublikowana rozmowa z prof. Włodzimierzem Fijałkowskim, http://www.mateusz.pl/wdrodze/nr421/01.htm)

_______


Naturalne metody rozpoznawania płodności można wykorzystywać w dwóch celach: dla zmniejszenia prawdopodobieństwa poczęcia dziecka albo dla zwiększenia prawdopodobieństwa poczęcia dziecka.

Inaczej jest w przypadku antykoncepcji, gdzie nastawienie jest zawsze takie: „żeby »go« tylko nie było, żeby siebie poużywać i uniknąć konsekwencji naszego działania, żeby »bronić się« przed »intruzem«, »zawadą«”.

Cenną analizę takiej antydziecięcej mentalności przeprowadziła Bogna Białecka w tekście pod tytułem Niewolnica antykoncepcji (Bogna Białecka, Niewolnica antykoncepcji, http://www.mateusz.pl/wdrodze/nr421/04.htm).

Autorka przebadała wypowiedzi kobiet, które stosowały antykoncepcję i wskazała, że takie działanie – „choć teoretycznie wymyślon[e] po to, by uchronić kobietę przed nieplanowaną ciążą i przed lękiem z nią związanym” – zamiast tego skutkuje życiem w ciągłym strachu, frustracją, uzależnieniem i problemami zdrowotnymi.

Przytoczmy kilka spośród wypowiedzi przywołanych w artykule:

„Moją aborcję miałam w tym roku. Żyłam z moim facetem i baliśmy się ciąży. Brałam pigułki codziennie, dokładnie o tej samej porze, każdego pieprzonego dnia, z pieprzoną, świrowatą wręcz dokładnością, a i tak zawiodły. Teraz dziewczyny mi mówią, jak byłam głupia, że polegałam tylko na pigułkach, że to oczywiste, że trzeba się zabezpieczyć na kilka sposobów”.

„Miałam aborcję, bo nas zawiodła antykoncepcja. Teraz się pilnuję. Mam spiralę, ale na wszelki wypadek zawsze po seksie biorę też pigułkę dnia następnego”.

„Miałam pierwszą aborcję w wieku 16 lat. […] Po tym doświadczeniu brałam swoją pigułkę z nabożnością wręcz religijną. Nie zażywałam żadnych innych leków (np. antybiotyków), które mogłyby wpłynąć negatywnie na jej skuteczność. I znowu zaszłam w ciążę, mając 19 lat. OK, takie rzeczy się zdarzają. Druga aborcja. Znowu na pigułce (tym razem o wiele silniejszej formule), ZAWSZE z prezerwatywą, jestem w ciąży – lat 21”.

„Boję się, że musiałabym to [aborcję] przechodzić znowu, więc nikt inny na świecie nie jest bardziej dokładny niż ja w braniu pigułki. Zawsze mam jej zapas, a jak zbliża się do końca, czuję, że wpadam w panikę i lecę po kolejne opakowania. Po prostu muszę je mieć zawsze przy sobie. Kto wie, czy się nie zdarzy, że pójdę na niespodziewaną imprezę. Mogę nie mieć szczoteczki do zębów czy zmiany bielizny, ale pigułka musi być. To moje bezpieczeństwo”.

„Nie chciałam brać pigułki, bo po niej nie miałam ochoty na seks, ale mój chłopak naciskał, więc jednak ją brałam. Musiałam, nie mogłam przecież zajść w ciążę. I niech mi Bóg świadkiem, że byłam naprawdę staranna, że chociaż mi się to nie podobało, brałam ją zawsze o tej samej godzinie, a i tak zaszłam w ciążę”.

Niekiedy „niechciana” ciąża lub doświadczenie zabójstwa własnego dziecka nie tylko nie powodują zmiany jego rodziców na lepsze – ale wręcz przeciwnie: stają się bodźcem do jeszcze bardziej „starannego”, „skrupulatnego”, nerwowego i frustrującego stosowania antykoncepcji – „z nabożnością wręcz religijną”.

Postępowanie mężczyzn, którzy naciskają na stosowanie antykoncepcji, świadczy o ich jakimś szalenie pogardliwym stosunku wobec kobiety. Ona ma być „świnią”, która na żądanie dostarczy „partnerowi” niezobowiązującej rozrywki – rozrywki, za którą nie stoi absolutnie nic, która nic wartościowego nie oznacza i której naturalnych konsekwencji obie współżyjące osoby będą usiłowały uniknąć. Nie ma tu radości, nie ma wspólnego dobra, nie ma traktowania swojej płodności w sposób uczciwy i otwarty – jest tylko egoizm, lęk i nienawiść wobec życia.

Niekiedy udaje się z nałogu antykoncepcji wyzwolić. Nadzieją napawają świadectwa takie jak to: „Czuję się świetnie, bo przestałam traktować mój organizm jak wroga, którego muszę obezwładniać podstępnymi metodami, ale który i tak ciągle na mnie czyha, ale jak przyjaciela, który pracuje dla mnie” („Fundamenty Rodziny”, 1999/31).

Bogna Białecka zwraca uwagę na to, że w dyskusji dotyczącej różnic między antykoncepcją a uczciwym podejściem do płodności człowieka nie bez znaczenia pozostaje element finansowy zagadnienia: „Nie są potrzebne skomplikowane obliczenia. Koszt pigułek antykoncepcyjnych plus prezerwatyw (liczę w ten sposób, ponieważ większość »świadectw« mówiła o konieczności podwójnego zabezpieczenia), środków nawilżających pochwę oraz przeciwgrzybicznych to około 45 zł miesięcznie. [...] Dziewięć milionów kobiet w Polsce w wieku rozrodczym to rynek, na którym firmy farmaceutyczne mogą zarobić 4 860 000 000 zł rocznie. [...] A są to pieniądze zarobione wyłącznie na samej antykoncepcji. Gdyby doliczyć do tego koszty aborcji (no bo przecież metody antykoncepcyjne bywają zawodne), zapłodnienia in vitro (naiwnością byłoby mieć nadzieję, że wieloletnie zażywanie sztucznych hormonów nie rozreguluje równowagi hormonalnej organizmu), zyski stają się porównywalne z zyskami pochodzącymi z handlu narkotykami.”

Na zakończenie autorka zachęciła do spojrzenia na własną płciowość bez uprzedzeń: „Kwestia stosowania antykoncepcji to nie sprawa przynależności lub nie do Kościoła katolickiego. To kwestia odrobiny zdrowego rozsądku, dbania o swoje zdrowie i decyzji, czy ma nami kierować lęk przed zajściem w ciążę, czy niezmącona lękiem radość ze zbliżenia seksualnego. Decyzji, by przestać traktować swe ciało jak wroga, a płodność jak przekleństwo, a zacząć się cieszyć takim ciałem, jakie stworzył Bóg.”

(Bogna Białecka, Niewolnica antykoncepcji, http://www.mateusz.pl/wdrodze/nr421/04.htm).

_______


Bogna Białecka wspomniała w swoim tekście o „presji »autorytetu« lekarskiego” – o tych lekarzach, którzy powodowani ignorancją lub złą wolą zachęcają swoje pacjentki do stosowania antykoncepcji.

Jednocześnie istnieją lekarze podchodzący do kwestii związanych z płodnością człowieka świadomie i uczciwie. Publicznie deklarują poszanowanie życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci, promocję metod rozpoznawania płodności oraz oświadczają, że nie będą podejmować ani zalecać „żadnych działań, których celem jest przejściowe lub stałe uszkodzenie płodności pacjenta” (http://npr.pl/images/stories/przychodnia/formularz.pdf). Dokładniejsze informacje dotyczące tych lekarzy można znaleźć na przykład na stronie Wirtualnej Przychodni „Pro Vita”.

_______


Istotna trudność związana z odróżnianiem stosowania metod rozpoznawania płodności (zwanych też nienajfortunniej chyba „naturalnym planowaniem rodziny”) polega na tym, że wielu osobom wyznania rzymskokatolickiego wydaje się, że są one obowiązkowe – a tymczasem są tylko dopuszczalne, dozwolone.

Nie da się ukryć, że prowadzona przez niektóre osoby agresywna kampania pro-NPR może wywoływać wrażenia takie, jak ignoranta; jakby „trzeba było” stosować naturalne metody planowania rodziny właśnie pod szyldem „katolickiej antykoncepcji”. Klucz stanowi tu chyba postawa, jaką przyjmują małżonkowie. Jeśli prezentują nieco faryzejskie podejście „nie chcę dzieci, muszę się przed nimi bronić – ale zrobię to »zgodnie z przepisami«, będę »w porządku pod względem technicznym«” – to faktycznie mamy do czynienia z problemem. Liczy się więc intencja.

O mentalności antykoncepcyjnej, której nie wyzbyły się niektóre osoby stosujące metody rozpoznawania płodności dla zmniejszenia prawdopodobieństwa poczęcia dziecka, pisał Ryan Grant:

“Of course there are differences between NFP and contraception. The former is the use of a natural infertile period, while the latter takes an act which is fertile and makes it infertile. Hence the latter is always immoral, while the former from the physical dynamic is neutral. What morally charges the action one way or another is the intention employed by those practicing it. In my opinion some have been crass in condemning all NFP all the time. I know some Traditionalists who go way too far the other way. It is not even a question of Humanae Vitae, which should be sufficient to show that use of natural methods are morally neutral, but of reason and Thomistic logic. If it is immoral to abstain from marital relations at any time when a woman is fertile (which is what you would have to hold to claim NFP was per se immoral), then God could not have created infertile periods; or at least not made it so most women are infertile a majority of the time. The majority of women can only get pregnant for a quarter of the month, and not all women fall into such a neat cycle. The body can be rather unpredictable. Some women have trying pregnancies. There is nothing wrong with her spacing births for a time in order to recover.

This is where in my opinion the problem lies: I have met people, who I call NFP crusaders (to distinguish them from a Catholic couple using NFP and trying their best to follow God's law) who do their best to spread the Gospel of NFP, who act childish in reality, treating anyone who does not use NFP as the next Margaret Sanger. You would not believe this one marriage coordinator I met on a plane, who claimed that you can not be Catholic unless you use NFP. I told her my wife and I trust in God to provide us what we need and don't give it another thought, and lo and behold, I was branded a mindless relic of the middle ages!

It would be great to write that person off as a rare basket case, but unfortunately that is not reality. There are now many Catholics whom we might describe as ‘conservative’ who rightly would not dare use birth control, but apply a contraceptive mentality to procreation, deciding to use NFP right off the bat in marriage or even indefinitely, for no grave reason or even for no reason other than that they want to ‘enjoy each other’.”

(Ryan Grant, Humanae Vitae: 40 years, http://athanasiuscm.blogspot.com/2008/08/humane-vitae-40-years.html)

Autor zwrócił uwagę na to, że spotyka się katolików, którzy „nie ośmieliliby się” używać antykoncepcji, ale „stosują względem prokreacji mentalność antykoncepcyjną”, bez wahania decydując się na stosowanie NPR od chwili zawarcia sakramentu małżeństwa – nawet na stałe, na czas nieokreślony – bez żadnej ważnej przyczyny, a czasem w ogóle bez żadnej przyczyny – poza tą, że małżonkowie chcą „cieszyć się sobą”.

Ryan Grant zaznaczył, że problem rzeczywiście istnieje, skoro nawet Papieska Rada do spraw Rodziny uznała za stosowne zabrać w tej sprawie głos. 13 maja 2006 r. opublikowała ona dokument zatytułowany Rodzina i ludzka prokreacja (Famiglia e procreazione umana), w którym czytamy:

“[T]he situation of spouses with a single child or at most two children predominates. This means that the fulfillment of potentially procreative conjugal acts is no more than a sort of sum of brief parentheses within an entire conjugal life voluntarily rendered sterile. This fact obviously indicates a serious obscuring of the value of procreation.”

(Pontifical Council for the Family, The Family and Human Procreation, Vatican 2006, http://www.wf-f.org/FamilyandHumanProcreation.html)

Autorzy dokumentu wskazują na to, że w przeważającej większości rodzin jest jedno lub dwoje dzieci. To oznacza, że do potencjalnie płodnych aktów małżeńskich dochodzi jakby w nawiasie całego życia małżeńskiego dobrowolnie uczynionego bezpłodnym. Ten fakt bez wątpienia wskazuje na poważne „zaciemnianie”, „czynienie niezrozumiałym” (“obscuring”) wartości prokreacji.

W encyklice Humanae Vitae Pawła VI czytamy:

„[C]i małżonkowie realizują odpowiedzialne rodzicielstwo, którzy kierując się roztropnym namysłem i wielkodusznością, decydują się na przyjęcie liczniejszego potomstwa, albo też, dla ważnych przyczyn i przy poszanowaniu nakazów moralnych, postanawiają okresowo lub nawet na czas nieograniczony, unikać zrodzenia dalszego dziecka.”

(Humanae Vitae, II, 10, http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/pawel_vi/encykliki/humane.html)

„Jeśli więc istnieją słuszne powody dla wprowadzenia przerw między kolejnymi urodzeniami dzieci, wynikające bądź z warunków fizycznych czy psychicznych małżonków, bądź z okoliczności zewnętrznych, Kościół naucza, że wolno wówczas małżonkom uwzględniać naturalną cykliczność właściwą funkcjom rozrodczym i podejmować stosunki małżeńskie tylko w okresach niepłodności, regulując w ten sposób ilość poczęć, bez łamania zasad moralnych [...]”

(Humanae Vitae, II, 16, http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/pawel_vi/encykliki/humane.html)

Ujawnia się tu olbrzymie zaufanie Kościoła do małżonków, którzy – „zobowiązani dostosować swoje postępowanie do planu Boga-Stwórcy, wyrażonego z jednej strony w samej naturze małżeństwa oraz w jego aktach, a z drugiej – określonego w stałym nauczaniu Kościoła” (Humanae Vitae, II, 10, http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/pawel_vi/encykliki/humane.html) – podejmują decyzje dotyczące tego, co stanowi „ważną przyczynę”, „słuszny powód” dla powstrzymywania się od zbliżeń małżeńskich w dniach płodności.

_______


Uczciwość małżeńska to sprawa niełatwa, ale wartościowa. Rodzina, w której mąż i żona rzeczywiście stają się jednym ciałem, szanują swoją płciowość, są zawsze gotowi na przyjęcie daru nowego życia, cieszą się i zdumiewają swoimi dziećmi – taka rodzina wygląda jakoś inaczej; dzieci w takiej rodzinie są jakieś inne od dzieci wychowujących się w atmosferze niechęci wobec dzieci-„wypadków”, w atmosferze skażonej mentalnością antykoncepcyjną.

Czy mogę uczciwie powiedzieć własnemu dziecku, które już się narodziło: „Wiesz, istniejesz, bo akurat środek antykoncepcyjny »zawiódł«. Gdyby zadziałał »właściwie« nie powinno ciebie tu być”? Albo: „No, już jesteś, ale nie chcemy dla ciebie brata lub siostry; ty nam przeszkadzasz – jakoś to zniesiemy, ale twoje rodzeństwo byłoby już nie do przyjęcia”?

Trudno wierzyć w to, że rodzice, którzy stosują antykoncepcję, kochają swoje dzieci.

Czy postawa „Zawsze ciebie chciałem, ciągle jestem wdzięczny za to, że jesteś, zawsze będę otwarty na nowe życie” nie jest bardziej ludzka i po prostu lepsza?

_______


Warto wykorzystać czas na lekturę encyklik:

Pius XI, Casti connubii, http://www.nonpossumus.pl/encykliki/Pius_XI/casti_connubii/

Paweł VI, Humanae Vitae, http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/pawel_vi/encykliki/humane.html


Tutaj można zapoznać się z adhortacją apostolską Jana Pawła II o zadaniach rodziny chrześcijańskiej w świecie współczesnym:

Jan Paweł II, Familiaris Consortio, http://www.vatican.va/holy_father/john_paul_ii/apost_exhortations/documents/hf_jp-ii_exh_19811122_familiaris-consortio_pl.html


Rozwinięcie tematyki zasad etyki seksualnej, omówienie znaczenia tego, co jest naturalne, a co przeciwne prawu naturalnemu oraz rozważanie na temat relacji między małżeństwem a celibatem, znajdziemy w książce Karola Meissnera OSB Wiara i płeć:

Karol Meissner OSB, Wiara i płeć, Poznań 2003, rozdział 4: Zasady etyki seksualnej a antykoncepcja, s. 43-74


O historii nauczania Kościoła na temat NPR można poczytać tutaj:

Brian W. Harrison, Is Natural Family Planning a 'Heresy'?, http://www.rtforum.org/lt/lt103.html


Część katolików – przyjmujących nauczanie Kościoła w kwestii metod NPR – osobiście ich nie stosuje i podchodzi do nich z dużą ostrożnością. Tę kwestię porusza w serii tekstów Ted Turner:

Ted Turner, Tuscan Orchard – An Un-Aesthetic Tale, http://www.thecontrariansreview.com/Feature_a1.html

Ted Turner, Opening Questions, http://www.thecontrariansreview.com/Feature_a2.html

Ted Turner, What is Human Action?, http://www.thecontrariansreview.com/feature_a3.html


Papież Pius XII w przemówieniu do położnych zaznaczył:

“The mere fact that husband and wife do not offend the nature of the act and are even ready to accept and bring up the child, who, notwithstanding their precautions, might be born, would not be itself sufficient to guarantee the rectitude of their intention and the unobjectionable morality of their motives. [...] Serious motives, such as those which not rarely arise from medical, eugenic, economic and social so-called ‘indications,’ may exempt husband and wife from the obligatory, positive debt for a long period or even for the entire period of matrimonial life. From this it follows that the observance of the natural sterile periods may be lawful, from the moral viewpoint: and it is lawful in the conditions mentioned. If, however, according to a reasonable and equitable judgment, there are no such grave reasons either personal or deriving from exterior circumstances, the will to avoid the fecundity of their union, while continuing to satisfy to tile full their sensuality, can only be the result of a false appreciation of life and of motives foreign to sound ethical principles.”

Pope Pius XII, Address to Midwives, 29 October 1951, http://www.fisheaters.com/addresstomidwives.html


Ryan Grant tak opisał podejście swoje i swojej żony do otwartości na każde nowe dziecko:

“Contrast that [Pius XII’s teaching] with those who want to say that you are reckless if you have more than say 7, or 8, or that having too many children will lessen the attention that all of them get, or that we need to be regulating our births for greater discipline (someone told me that last one!). At the very beginning, my wife and I determined, for ourselves and our marriage, not for anyone else, not our interpretation of the magisterium, but for us, that NFP seemed to be an affront to the trust in God necessary not only for our sanctification and salvation. Others may decide differently, and some may use it to get pregnant, of course. That's not my business. Yet what seems clear, is among some there is an NFP cult that has embodied the same mentality as Planned Parenthood but cloaked it in Catholic language, perhaps even innocently, which eats away at the framework of the family, and at the least, it represents a denial of God's providence. [...]

All in all, as with everything in modern culture, we need a return to trusting in the providence of almighty God, and not in ourselves, not merely for our needs, but also for the most intimate things which we believe we have under our control, because they are not under our control, but under God's.”

Ryan Grant, Humanae Vitae: 40 years, http://athanasiuscm.blogspot.com/2008/08/humane-vitae-40-years.html

Warto zapoznać się z komentarzami do tekstu – szczególnie z tym, co napisała Lefdawg.

_______



Wśród „ważnych przyczyn” skłaniających małżonków do okresowego powstrzymywania się od współżycia płciowego wymienia się czasem „powody ekonomiczne”, „trudności finansowe”. Współcześnie trudniej spotkać rodziny, w których byłoby pięcioro, sześcioro albo więcej dzieci, mimo że – jakby się zdawało – „standard życia” (jeśli chodzi o jego wymiar materialny) jest dziś wyższy niż dawniej.

Jackowi Salijowi OP przedstawiono niegdyś następujący problem: „Jest takie powiedzenie: Pan Bóg daje dzieci, da i na dzieci. Czy można sobie wyobrazić, żeby ktoś mówił to na serio? Czy faktycznie są to słowa prawdziwej wiary? Chyba bardziej świadczą one o nieodpowiedzialnej niefrasobliwości! A może istotnie ktoś może mieć wiarę tak wielką, że wpływa ona nawet na jego sytuację materialną?”

Ojciec Jacek Salij napisał w odpowiedzi:

„Pomoc Boża ani nie zastępuje pracy człowieka, ani nie jest jej uzupełnieniem. Kiedy bowiem modlimy się o pomoc Bożą, prosimy Boga o to, żeby naszą pracę i w ogóle całą naszą sytuację zechciał umieścić w tej przestrzeni, w której wszystkie sprawy człowieka uzyskują swój najgłębszy sens i najgłębszą moc. Wprawdzie to ja pracuję nad sobą, to ja pokonuję trudności, przeżywam nieszczęście itp. – a jednak z Boga to jest, że wszystkie te konkretne sytuacje nie są ode mnie większe, ale ja nad nimi panuję i właśnie przez nie zbliżam się do życia wiecznego.

Opatrzności Bożej nie należy więc rozumieć w taki sposób, jak gdyby to była siła działająca obok naturalnych układów przyczynowo-skutkowych, ingerująca niekiedy w te układy, zawieszająca ich działanie itp. O Opatrzności trzeba myśleć raczej jako o Kochającym Bogu, który przenika swoją transcendentną wobec wszystkiego wszechobecnością wszystko, co istnieje, z całą pieczołowitością dla natury wszelkiego bytu (do tego stopnia, że Wszechmocny znosi, jak nadużywamy swojej wolności, nawet jeśli krzywdzimy bezbronne dzieci). Zarazem jednak Opatrzność jest ostatecznym dnem wszystkiego, co istnieje, jest więc również ostatecznym dnem wszelkich układów przyczynowo-skutkowych, w jakie jesteśmy zanurzeni: nie uwalnia nas z nich, ale pozwala nam je wspaniale przekraczać, nawet jeśli są nam one wrogie. Do nas należy takie kształtowanie struktur przyczynowo-skutkowych, żeby pracowały one raczej na naszą korzyść niż przeciwko nam; ale nawet jeżeli jakieś przyczyny działają przeciwko nam i nie jesteśmy w stanie tego zmienić, z każdego miejsca i w każdym momencie człowiek ma bezpośredni dostęp do Opatrzności, która ma moc tak nas uzdolniać, że w ostatecznym wymiarze wszystko, nawet najbardziej złowrogie siły, będzie pracowało dla naszego dobra ostatecznego.

Pyta Pani, co myśleć o powiedzeniu: »Pan Bóg dał dzieci, da i na dzieci«. Skąd się wzięło takie powiedzenie? Czuję w tych słowach ciężkie troski wielu małżonków, którym trudno było przyjąć następne dziecko i którzy prawie już nie wiązali końca z końcem. Słowa te wyrażały ich wiarę, że – jakby na przekór faktom – świat jest naprawdę Boży i jego ostatecznym dnem jest jasność, a nie ciemność. Słowa te wydają mi się bardzo dalekie od pustej niefrasobliwości, przebija z nich głęboka wiedza o znojnej pracy na chleb powszedni. Człowiek, który w wierze wypowiedział takie słowo, nie chciał się wymigiwać od tej pracy. On tylko wierzył, że jego praca oraz sprawiedliwość, jaką Bóg wzbudza w ludzkich sercach, wystarczą, żeby jego dzieciom nie zabrakło chleba.

Tego ostatniego motywu nie podkreśliliśmy jeszcze w naszym opisie, czym jest wiara w Opatrzność. Mianowicie – jednym z elementów wiary w dobrotliwą opiekę Opatrzności jest wiara w naszych bliźnich: Jeśli świat jest Boży, a wszyscy ludzie są Bożymi stworzeniami, to przecież egoizm, kłamstwo i przemoc na pewno nie są ostatecznymi zasadami, którymi rządzi się ród ludzki. Chociaż wiele jest w nas grzechu, przecież wiele też w nas dobrej woli, poświęcenia, pragnienia sprawiedliwości. To jest znak naszego pochodzenia od Boga, że jesteśmy zdolni do dobroci i solidarności. Bóg swoją Opatrzność nad nami sprawuje również przez innych ludzi: przecież od Boga to mamy, że jesteśmy zdolni do dobrego.”

(Jacek Salij OP, Boża Opatrzność a sprawy materialne, http://mateusz.pl/ksiazki/js-sd/Js-sd_17.htm)

Pytanie o to, czy i jak mąż i żona podołają swoim obowiązkom wobec dzieci i na przyjęcie ilu dzieci są gotowi, w ogólniejszym wymiarze dotyka jednego z centralnych zagadnień dotyczących dążeń i motywów postępowania każdego człowieka. Czy będę starał się podchodzić do życia w nieco strachliwy sposób, koncentrując się na obawie, że „ja sobie nie poradzę”? Czy też raczej w pierwszej kolejności będę się troszczył się o to, aby postępować dobrze, czynić to, co do mnie należy – a reszta w pewien sposób zostanie mi „dodana”?

_______


I tu mamy miejsce na jeszcze jeden cytat z Chestertona w znakomitym, jak zwykle, tłumaczeniu Jagi Rydzewskiej:

„»Czy kobiety, żyjące w warunkach gorszych niż zwierzęta, koniecznie muszą mieć po tuzin dzieci?« – z listu czytelnika do gazety. W naszym piśmie [„G.K.’s Weekly”] chcielibyśmy docierać do sedna spraw, toteż gratulujemy czytelnikowi tego pytania, które istotnie trafia prosto w sedno. [...] Czytelnik nie zaczyna swego rozumowania od wizji normalnej ludzkiej rodziny, i nie pyta następnie, w jakich warunkach ta rodzina powinna żyć. Odwrotnie – zaczyna od warunków, w jakich ta rodzina już żyje, od ponurych slumsów w ponurym mieście, i dochodzi do wniosku, że w takim razie ta rodzina w ogóle nie powinna być rodziną.”

(Gilbert Keith Chesterton, Dzieci ze slumsów, http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=kl&dat=20080411&id=kl12.txt)

Może warto bardziej starać się o stworzenie młodym osobom lepszych niż obecnie warunków do zakładania rodzin i posiadania dzieci? Może bardziej nastawić się na pomoc osobistą, bezpośrednią, a mniej liczyć na „instytucje”, „organizacje” i „struktury”?

Rodzice i dzieci, którym pod względem materialnym jest ciężko, którzy nie mają idealnych warunków mieszkaniowych – ale którzy się kochają, którzy razem jedzą posiłki, którzy wiedzą, że mogą liczyć na wzajemne wsparcie, którzy odnoszą się do siebie z życzliwością, zainteresowaniem, którzy widzą w sobie kogoś bliskiego – mają w sobie jakąś wewnętrzną radość. Nawet jeśli niekoniecznie wyrażają ją słowami. Może dlatego, że tej radości słowami do końca wyrazić się nie da.

_______



Metalurg87 zadał pytanie: „Panie Łukaszu, czy uważa się Pan za libertarianina?”

Tak.

Spośród przyjaciół idei wolnościowej szczególnym szacunkiem darzę agorystów – którzy łączą głoszoną teorię z praktycznym działaniem.



_______


Wypada powrócić jeszcze do prób sterowania zachowaniami ludzi przez żądne krwi media. W lecie 2008 r. te same środki przekazu, które wychwalały pod niebiosa Agatę Mróz – która uważała nienarodzone dziecko za człowieka – niedługo później nawoływały do zamordowania nienarodzonego dziecka pewnej nastolatki. Autorzy tych apeli jakby nie widzieli w swoich zachowaniach żadnej sprzeczności.

Czy ci konkretni, znani z imienia i nazwiska ludzie, którzy w znacznej mierze przyczynili się do zamordowania dziecka „Agaty”, zastanawiają się nad tym, co zrobili, czy interesują się dalszymi losami tej biednej dziewczyny, czy są przy niej, czy służą jej pomocą? Co jej powiedzą, co zrobią dziś, jutro, za tydzień, miesiąc, rok, za dwa lata, za pięć? Przecież to, do czego przyłożyli rękę, będzie się przypuszczalnie za „Agatą” ciągnęło do końca życia.

_______


„Gość Niedzielny” opublikował wspomnienie kobiety, która uległa naciskowi psychicznemu swojej matki, przymuszającej ją do „usuwania” kolejnych dzieci. Tekst pomaga uzmysłowić sobie, jak wielką wagę należy przykładać do tego, jakie postawy proponuje się w szczególności osobom najbliższym i w jakim stopniu jeden człowiek może wpływać na drugiego – dla jego dobra lub zniszczenia.

(Renata Manikowska, Zabiłam cztery razy, http://www.opoka.org.pl/biblioteka/Z/ZR/gn200825-agata1.html (tekst opublikował „Gość Niedzielny”, 22 VI 2008, s. 19))

_______


Dostępne dane statystyczne mówią o tym, że obecnie rocznie rodzi się na świecie około 150 milionów osób. W tym samym czasie dokonuje się około 50 milionów aborcji. (Por. http://en.wikipedia.org/wiki/Abortion oraz UN Reports 45 Million Abortions Per Year Worldwide, http://www.cwnews.com/news/viewstory.cfm?recnum=57)

Przyglądając się tym liczbom, warto zdawać sobie sprawę, że nie jesteśmy w stanie orzec o ich wiarygodności. We wspomnianych badaniach nie uwzględniono na przykład aborcji dokonywanych za pomocą pigułek wczesnoporonnych. Ponadto do danych statystycznych podawanych przez funkcjonariuszy państwowych lub ponadpaństwowych (np. Unii Europejskiej czy Organizacji Narodów Zjednoczonych) trzeba zawsze podchodzić z podwójną dozą ostrożności. Trudno przypuszczać, aby ludzie działający jako funkcjonariusze instytucji z zasady promujących morderstwa i rabunek mieli jakieś moralne opory przed fałszowaniem wyników badań.

_______


Każdy dzień potwierdza, że jakiekolwiek próby chodzenia na kompromis z funkcjonariuszami państwa – organizacji, u której podstaw stoi łamanie zakazów zabijania oraz kradzieży – są skazane na niepowodzenie. Współdziałanie z państwem, odwoływanie się do funkcjonariuszy państwowych, układanie się z nimi, próby „przyklepania” czegokolwiek drogą „ustawy” skutkują tylko utwierdzaniem tych ludzi w przekonaniu, że wolno im „rządzić” – podczas gdy nie mają ku temu żadnych moralnych podstaw.

Część katolików na Filipinach wzięła udział w akcji zbierania miliona podpisów pod protestem przeciw uchwalaniu „ustawy o zdrowiu reprodukcyjnym i rozwoju populacji” (Reproductive Health and Population Development Act of 2008). Część prowadziła czuwania przed siedzibą Izby Reprezentantów, mając na celu dokładne monitorowanie przebiegu prac nad proponowanym aktem „prawnym”. (Por. Genevieve Pollock, Philippines Threatened By a 2-Child Policy, http://www.zenit.org/article-23673?l=english)

Projekt definiuje „idealną wielkość rodziny” jako trzy lub cztery osoby (rodzice lub jeden z rodziców oraz dwoje dzieci) i przewiduje represje (porwanie i uwięzienie lub grzywna) wobec tych, którzy – jak to określa sekcja 21 podpunkt e) – będą szerzyć „dezinformację” na temat celów i zapisów tej ustawy (“Any person who maliciously engages in disinformation about the intent or provisions of this Act.”) Niejako za jednym zamachem usiłuje się wprowadzić w życie projekt inżynierii społecznej i niszczyć wolność słowa.

Niektóre sformułowania użyte przed autorów projektu mogą być nastawione na uśpienie czujności osób, których dotyczą zapisy ustawy. Czytamy:

„Ideal Family Size. – The State shall assist couples, parents and individuals to achieve their desired family size within the context of responsible parenthood for sustainable development and encourage them to have two children as the ideal family size. Attaining the ideal family size is neither mandatory nor compulsory. No punitive action shall be imposed on parents having more than two children.”

(Full text of House Bill No. 5043 (Reproductive Health and Population Development Act of 2008), http://jlp-law.com/blog/full-text-of-house-bill-no-5043-reproductive-health-and-population-development-act-of-2008/)

Jeśli zgodzimy się na to, aby pewna grupa ludzi miała prawo ustalać, przykrawając wszystkie osoby według jednego wzorca, jaka jest „idealna wielkość rodziny”, to nie dziwmy się, że – korzystając z powszechnego przyzwolenia na swoją działalność – na przykład jutro lub za tydzień ludzie owi ustalą, że „idealna wielkość rodziny” to trzy osoby albo zero osób. Jeśli poważnie traktujemy człowieka, który pisze na kawałku papieru, że „osiągnięcie idealnej wielkości rodziny nie jest przymusowe” i „nie będzie karane” – to milcząco przystajemy na to, że ten sam człowiek jutro napisze „osiągnięcie idealnej wielkości rodziny jest przymusowe” i użyje siły fizycznej, aby doprowadzić do zrealizowania zaplanowanego „ideału”.

Dlaczego ci, którzy usiłują z funkcjonariuszami państwowymi „negocjować”, dziwią się, że nie daje to pożądanych rezultatów?

Jeśli z góry dobrowolnie przyznajemy funkcjonariuszom państwowym prawo do decydowania o życiu, śmierci i własności człowieka, to inne rzeczy stanowią tylko wynik tej podstawowej decyzji. Warto zacząć zmiany na lepsze od ponownego przemyślenia i określenia fundamentów. Jeżeli zarówno zwolennik ochrony życia nienarodzonego człowieka jak i jego przeciwnik poruszają się w obszarze „myślenia etatystycznego”, będą w stanie spierać się wyłącznie o to, kogo będzie się za ich przyzwoleniem mordować i okradać – ale nie będą mogli uczciwie powiedzieć, że z zasady nie zgadzają się na niesprawiedliwe zabójstwa i nieuczciwe pozbawianie ludzi własności.

Jak zatem reagować na niemoralne działania takich samozwańczych „regulatorów” – ludzi, którym wydaje się, że mają prawo decydować, komu wolno żyć, komu wolno co mówić, komu funkcjonariusze państwowi pozwolą żyć w miarę spokojnie, a kogo porwą, zamkną do więzienia, okradną albo zabiją?

Najskuteczniejszą chyba metodą byłby bojkot, powstrzymywanie się od jakiegokolwiek współdziałania z tymi niemoralnymi osobami. Do realizacji takiego zamierzenia potrzeba przede wszystkim jak największej liczby rodzin, których członkowie są ze sobą silnie związani oraz skutecznego działania na poziomie lokalnym. Ludzie mający oparcie w najbliższych, osoby mogące w razie potrzeby liczyć na pomoc sąsiadów nie potrzebują wykorzystywać uzurpatorskiej „władzy” państwa do realizowania powierzonych sobie zadań. Jeśli na poziomie rodzin, społeczności lokalnych poszczególne osoby będą przekonane o możliwości i sensie pokojowej, dobrowolnej współpracy, wyrażą gotowość do akceptacji istnienia każdego nowego człowieka, dostrzegą rozbudowaną i bardzo logicznie powiązaną sieć zależności między sakramentalnym małżeństwem, czystością, wiernością, otwarciem na każde nowe życie, opieką nad tymi, których inni się wyrzekli, których porzucili – wtedy grupa pewnych osób, tytułujących się „posłami”, „królami”, „senatorami”, „regentami”, „reprezentantami narodu” nie zdoła im narzucić fałszywego widzenia świata ani zmusić do przestrzegania niemoralnych zarządzeń. Społeczeństwo silne rodzinami nie będzie przejawiało tak wyraźnych jak dziś samobójczych skłonności etatystycznych. Dzieci wychowywane w atmosferze miłości, przyjaźni, współpracy i odpowiedzialności z większym prawdopodobieństwem przejawią w późniejszym życiu skłonności do rozsądnego postępowania i samodzielności. Do tego, co usiłują robić funkcjonariusze państwowi, odniosą się raczej z nienawiścią i pogardą niż bezkrytyczną aprobatą. Nigdy nie staną się funkcjonariuszami państwowymi. Dostrzegą, że państwo to zło niekonieczne. Nie odczują potrzeby odwoływania się w jakiejkolwiek sprawie do próbującego wymuszać posłuszeństwo niemoralną przemocą państwowego żołnierza, policjanta, urzędnika, sekretarza, sekretarki, burmistrza, prezydenta, żandarma – po pomoc zwrócą się do matki, ojca, córki, syna, wuja, krewnego, przyjaciela, sąsiada, może do gotowego na to nieznajomego. Dostrzegą w sobie i innych – ludzi.

_______



Dopóki godzę się na to, że funkcjonariusz państwowy, a więc osoba działająca w oparciu o przemoc i kradzież, a nie poszanowanie wolności innych i dobrowolne umowy, ma jakiekolwiek prawo głosu w kwestii życia lub śmierci nienarodzonego człowieka, dopóty godzę się na rozwiązania takie, jak obowiązujące w drugiej połowie XX wieku w Jugosławii:

„Przed II wojną światową aborcja w tym kraju uznawana była za przestępstwo i podlegała karze. Sytuację prawną zmieniła dopiero ustawa z 1952 roku, a potwierdziła ją konstytucja z roku 1974. Aborcja stała się legalna, zaś życie dziecka znalazło się pod ochroną dopiero od momentu zaczerpnięcia przez nie pierwszego łyku powietrza, czyli od chwili wydania pierwszego krzyku. Dlatego w świetle prawa legalna była aborcja nawet w siódmym, ósmym, a niekiedy dziewiątym miesiącu ciąży. [...] zdarzały się przypadki, iż wywoływano przedwczesny poród, a noworodkowi – zanim wciągnie powietrze w płuca i zapłacze – zatykano usta i topiono w wiadrze z wodą. Wszystko zgodnie z literą prawa.”

(Grzegorz Górny, Przestrogi abortera, http://www.opoka.org.pl/biblioteka/Z/ZR/przestrogi_abortera.html)

_______


W tworzeniu wspomnianego wyżej projektu legislacyjnego mającego obowiązywać na Filipinach wzięły udział International Planned Parenthood (Międzynarodowa Federacja Planowanego Rodzicielstwa) oraz United Nations Population Fund (Fundusz Ludnościowy Narodów Zjednoczonych) (por. Genevieve Pollock, Philippines Threatened By a 2-Child Policy, http://www.zenit.org/article-23673?l=english).

Fakty te skłaniają do poważnego zastanowienia, czy jakikolwiek sens mają działania takie, jak na przykład wystąpienie Papieża Benedykta XVI na forum ONZ (Benedykt XVI, Przemówienie Benedykta XVI na forum Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych, http://www.niedziela.pl/wiad.php?p=200804&idw=374). Członkowie tej organizacji oraz funkcjonariusze jej agend zdają się nie wykazywać absolutnie żadnej dobrej woli i otwartości na dialog; od lat konsekwentnie promują dostęp do usług związanych z tzw. „zdrowiem reprodukcyjnym” – pod tą nazwą kryje się m.in. finansowanie aborcji z pieniędzy skradzionych w podatkach. Czy dobrowolne uczestnictwo w wydarzeniach na forum ONZ nie skutkuje swego rodzaju uwiarygodnianiem tej przestępczej organizacji?

_______


Występowanie do funkcjonariuszy państwowych o „ochronę”, apele o pomoc w jakiejkolwiek sytuacji określanej mianem „kryzysowej” przedstawiają dość groteskowy widok. Często żąda się, aby tych samych ludzi, którzy wcześniej nie zapobiegli pojawieniu się „kryzysu” albo sami do niego doprowadzili, a usiłując go rozwiązać wywołali jeszcze większy chaos, wyposażyć w nowe, jeszcze szersze uprawnienia – aby „za następnym razem” wszystko zostało załatwione właściwie. Tym samym wysuwa się postulat, aby niemoralnej grupie ludzi, która zawsze dowodziła, że zależy jej wyłącznie na utrzymaniu władzy i trzymaniu uczciwych ludzi pod butem, dać nowe przywileje. To tak jakby państwowemu policjantowi, który zamordował niewinnego człowieka, strzelając do niego z pistoletu, wręczyć ze służalczym ukłonem karabin maszynowy – żeby „za następnym razem” zrealizował swoje zadania „skuteczniej”.

Historia pokazuje, że „kryzysy”, które funkcjonariusze państwowi celowo wywoływali albo którym biernie się przyglądali, zazwyczaj prowadziły do poszerzania zakresu władzy, jaką dysponowała ta uprzywilejowana w społeczeństwie etatystycznym grupa. Wojny, ataki terrorystyczne, planowa eksterminacja wybranych osób, nieustająca grabież prywatnej własności – te nieuniknione owoce działalności funkcjonariuszy państwowych oglądały niezliczone pokolenia na przestrzeni dziejów.

Funkcjonariusze państwowi wzniecają nienawiść między różnymi osobami (odwołując się np. do różnic religijnych lub narodowościowych), skrzętnie pilnując, aby każdy z uczestników sprowokowanego konfliktu odwoływał się jako do sędziów lub rozjemców właśnie do nich [do funkcjonariuszy państwowych]. W ten sposób status głównych odpowiedzialnych za kryzys ma pozostać nienaruszony, a ludzie mają się wzajemnie zabijać i nienawidzić dla kaprysu ich samozwańczych „panów”.

Ilu wojen, konfliktów między narodami, grupami religijnymi, ateistami a wierzącymi, rzezi plemiennych, kradzieży i innych dramatycznych wydarzeń dałoby się uniknąć, gdyby tylko powszechnie uznano tę prawdę, że każde morderstwo jest morderstwem – zarówno gdy dokonuje go bandyta „prywatny”, jak i bandyta-funkcjonariusz państwowy, a każda kradzież jest kradzieżą – zarówno gdy dopuszcza się jej bandyta „prywatny”, jak i bandyta-funkcjonariusz państwowy.

_______



Henry David Thoreau pisał: „Na tysiąc osób rąbiących gałęzie zła przypada jedna, która uderza w jego korzenie” (“There are a thousand hacking at the branches of evil to one who is striking at the root.” Cytat tłumaczony również jako: „Na tysiąc ludzi odrąbujących gałęzie zła tylko jeden karczuje korzenie” (por. http://en.wikiquote.org/wiki/Henry_David_Thoreau).)

Dopóki każdy z nas z osobna, a także jako pewna wspólnota, społeczność, wierzymy, że funkcjonariuszom państwowym wolno rościć sobie pretensje do decydowania o czymkolwiek i że nam (jako „tym dobrym”) uda się „wykorzystać” system etatystyczny albo „naprawić” go od środka, dopóty ta fikcja się utrzymuje.

Wielu obrońców życia wypowiadających się przeciw aborcji z pozycji religijnych wciąż jest przekonanych, że wolno czynić zło w celu osiągnięcia jakiegoś dobra – i w związku z tym stara się „wykorzystać” państwo – najbardziej zbrodniczą organizację w dziejach ludzkości – do ochrony życia nienarodzonych. Te próby są jednak skazane na niepowodzenie. Nie da się osiągnąć dobrych celów posługując się niegodziwymi metodami. Rozumiem, że pespektywa ogłoszenia przez aktualnie urzędujących funkcjonariuszy państwowych, że „państwo zakazuje aborcji” może wydawać się kusząca – ale jeśli zaprzeczymy tej prawdzie, że cel nie uświęca środków, to przegraliśmy już na starcie.

Czym grozi zatrucie myślenia ślepą wiarą w błędny dogmat o konieczności istnienia kogoś, kto niesprawiedliwą przemocą usiłuje regulować rozmaite obszary życia ludzkiego, doskonale ilustruje opublikowany w Gościu Niedzielnym wywiad, jaki przeprowadził z Jarosławem Gowinem (zwanym dalej Funkcjonariuszem) Jacek Dziedzina (zwany dalej Dziennikarzem) (Jacek Dziedzina, Kompromis albo horror – rozmowa z posłem Jarosławem Gowinem, http://goscniedzielny.wiara.pl/wydruk.php?grupa=6&art=1228469475&dzi=1207812935&katg=).

Rozmówcy koncentrują się na tematyce zapłodnienia metodą in vitro. Funkcjonariusz prezentuje postawę antykatolicko-etatystyczną, zaś Dziennikarz katolicko-etatystyczną. Funkcjonariusz twierdzi, że „dobre prawo musi być prawem kompromisowym” i z wyciąga stąd wniosek, że „Postulat całkowitego zakazu zabiegów in vitro jest zupełnie nierealistyczny i zamykałby drogę do przyjęcia jakichkolwiek regulacji prawnych”.

Funkcjonariusz popełnia błąd już na samym początku swego rozumowania. Według niego – jeśli jedna osoba opowiadałaby się za prawem do okradania pewnej grupy ludzi z siedmiu procent tego, co posiadają, a druga – z dwudziestu dwóch, to „kompromisowe”, „dobre” rozwiązanie polegałoby na uchwaleniu prawa do okradania ich z czternastu i pół, powiedzmy: piętnastu, procent ich własności.

Albo szanujemy własność prywatną (i potępiamy każdą kradzież) – albo godzimy się na rabunek (i dyskutujemy tylko o jego skali). W tym przypadku nie ma miejsca na kompromis.

Dobre prawo to wynik właściwego odczytania pewnych ludzkich powinności, zadań, słusznego rozeznania zasad pomagającym ludziom podejmować rozumne działanie – wolności, odpowiedzialności, własności. Może być skutkiem kompromisu, ale nie musi. Kategorie „kompromisowy” oraz „sprawiedliwy” są od siebie niezależne.

Funkcjonariusz utrzymuje, że „w sprawach bioetyki, a zwłaszcza w sprawie zapłodnienia in vitro, najgorsze jest utrzymanie stanu obecnego, czyli całkowitego braku prawa. Gdzie nie ma prawa – wszystko wolno. Każda regulacja poprawia zatem stan rzeczy.”

Takie, zdaje się, jest również stanowisko redakcji Gościa Niedzielnego, skoro zdjęcie ilustrujące artykuł opatrzyła podpisem: „Każda regulacja w sprawie in vitro będzie lepsza niż obecna sytuacja”.

Funkcjonariusz, któremu wydaje się, że można oddzielić postawy moralne wyznawane prywatnie od deklarowanych publicznie („[S]am nie skorzystałbym z metody in vitro. Ale prawo nie może wyrastać z przesłanek religijnych [...]”), sugeruje przeznaczanie ukradzionych w podatkach pieniędzy na pewne działania (finansowanie zapłodnień metodą in vitro). Jego rozmówca, Dziennikarz, sprzeciwia się przeznaczaniu ukradzionych w podatkach pieniędzy na ten cel („[D]laczego jako podatnik miałbym współfinansować tak drogie zabiegi [in vitro] w sytuacji, gdy brakuje pieniędzy na refundację leków ratujących życie”), ale rzekomej legalności samej grabieży wcale nie kwestionuje.

Obserwujemy klasyczną sytuację niepotrzebnego sporu, którego przyczynę opisał Stefan Molyneux w tekście pod tytułem Broń w pokoju: „Prawda jest taka, że absolutnie nie obchodziły mnie poglądy tej kobiety na kwestię edukacji – tak jak jej absolutnie nie obchodziły moje – ale musieliśmy debatować, ponieważ nie wolno nam posiadać odmiennych poglądów bez ryzyka, że jedno z nas zostanie rozstrzelane. To była istota sprawy i jak długo nie uznaliśmy tego faktu, tak długo nasza dyskusja nie prowadziła do niczego” (Stefan Molyneux, Broń w pokoju, http://luke7777777.blogspot.com/2007/08/tumaczenie-stefan-molyneux-bro-w-pokoju.html).

W podejściu prezentowanym obecnie przez obu dyskutantów dostrzegamy jakieś chore, nienaturalne dążenie do odgórnego regulowania życia „mas ludzkich”, tysięcy nieznajomych osób, spośród których co najmniej część wcale nie życzy sobie cudzej ingerencji opartej o agresję.

Mniej narzucanych przemocą regulacji, a więcej życia; mniej odgórnych nakazów egzekwowanych siłą przez „drabów, [p]olicyjantów różnych, żandarmów, konstabów”, a więcej bezpośredniego kontaktu, rozmowy, osobistego i wspólnego zastanawiania się nad tym, jaka jest prawda, jak należy postąpić w konkretnej sytuacji życiowej; zaprzestanie prowadzenia przez funkcjonariuszy państwowych zorganizowanej grabieży prywatnej własności – to pomogłoby obrońcom życia i godności każdego człowieka w działaniu, a z całą pewnością byłoby lepsze niż nawoływanie do rozstrzygania sporów poprzez łamanie zasady nieagresji.

W wolnościowym społeczeństwie prawa prywatnego Jarosław Gowin mógłby porzucić schizofreniczne podejście, przejawiające się w tym, że uważa się za katolika „prywatnie”, ale już nie „publicznie” – wesprzeć swoimi pieniędzmi i słowem osoby i dobrowolne inicjatywy nakierowane na ochronę godności ludzkiej i praw każdego człowieka. W wolnościowym społeczeństwie prawa prywatnego Jacek Dziedzina mógłby porzucić schizofreniczne podejście, przejawiające się obecnie w tym, że zachęca do respektowania zakazu zabijania w odniesieniu do ludzi nienarodzonych, jednocześnie zgadzając się na mordowanie osób już narodzonych (por. opis sekwencji zdarzeń wynikających z niepodporządkowania się państwowej przemocy w artykule Stefana Molyneuxa Broń w pokoju (Część 2) – Subordynacja to nie wolność: Stefan Molyneux, Broń w pokoju (Część 2) – Subordynacja to nie wolność, http://luke7777777.blogspot.com/2007/08/tumaczenie-stefan-molyneux-bro-w-pokoju_06.html), a pośrednio także i nienarodzonych (Jacek Dziedzina, popierając istnienie funkcjonariuszy państwowych, przystaje na mordowanie pewnych kategorii ludzi – np. poczętych w wyniku gwałtu; zgadzając się na niemoralną działalność funkcjonariuszy państwowych, tym samym godzi się z narzucanymi przez nich regulacjami – a kto zaręczy, że inna od dzisiejszej grupa funkcjonariuszy trzymających „władzę” nie zechce rozszerzyć prawa do niesprawiedliwego zabijania na szersze grupy osób?) – wesprzeć swoimi pieniędzmi i słowem osoby i dobrowolne inicjatywy nakierowane na ochronę godności ludzkiej i praw każdego człowieka. Z chęcią przyłączyłbym się do obydwu rozmówców w takich dążeniach – i w ten sposób byłyby już co najmniej trzy osoby, które w drodze dobrowolnego, pokojowego działania przypominałyby o prawie każdego dziecka do rodziców i niedopuszczalności traktowania człowieka jak zabawki w ręku laboranta. Tymczasem jednak, niestety, Funkcjonariusz i Dziennikarz zużywają czas na dość jałową dyskusję – próbując wciągnąć innych w przepychankę dotyczącą tego, na co przeznaczy się skradzione pieniądze – nie kwestionując samego faktu grabieży.

Funkcjonariusz pośrednio napomyka zresztą o tej sprawie w swoich wypowiedziach. Usiłując bronić postulowanych przez siebie rozwiązań zakładających rezygnację z wybranych prawd i zasad wynikających z wyznawanej przezeń ponoć religii rzymskokatolickiej – w imię „kompromisu” i celem „zmniejszania skali zła” poprzez czynienie zła (jakby to było możliwe) – kontratakuje: „A czy moralną schizofrenią nie jest akceptacja obecnie obowiązującego prawa dotyczącego ochrony życia i aborcji? Tymczasem Kościół popiera ten kompromisowy stan prawny.”

Funkcjonariusz wcale nie twierdzi, że jego postawa nie jest schizofreniczna. Wskazuje tylko na to, że pewne zachowania jego „przeciwników” są również schizofreniczne. I ma ku tej opinii podstawy.

Kiedy Dziennikarz trochę nieśmiało zauważa: „stawia mnie Pan w trudnej sytuacji: z moich podatków będzie refundowana praktyka [zapłodnienie in vitro], do której mam zastrzeżenia moralne. Co mam zrobić?”, Funkcjonariusz celnie ripostuje: „To prawda. Ale dzisiaj w państwowych klinikach dokonuje się bezpłatnych zabiegów przerwania ciąży, w rzadkich przypadkach, ale jednak, i jest pan postawiony tutaj wobec identycznego dylematu moralnego. To także za pańskie pieniądze zabito dziecko Agaty, nastolatki z Lublina.”

Warto żeby zdali sobie z tego sprawę wszyscy katolicy, którzy jeszcze pozostają etatystami. Tak jest – również za wasze pieniądze zabito dziecko Agaty, nastolatki z Lublina. Opowiadacie się za istnieniem i działalnością funkcjonariuszy państwowych, obawiacie się wolności, zgadzacie się na zło (czasem tzw. „mniejsze”), widzicie w drugim człowieku wroga, idiotę, głupola, wobec którego chcecie inicjować agresję – i w ten sposób stajecie się moralnie i finansowo współodpowiedzialni za morderstwa nienarodzonych dzieci. Co gorsza, nie tylko wykazujecie osobistą hipokryzję, ale wspierając słowem i czynem funkcjonariuszy państwowych w pewien sposób „zmuszacie” do współfinansowania ich zabójczej działalności te osoby, które – w przeciwieństwie do was – nie chcą wspierać mordowania ani jednym groszem.

Funkcjonariusz, wskazując niekonsekwencję pewnej części hierarchii kościelnej oraz wiernych w sprawie narzucanych przez funkcjonariuszy państwowych uregulowań dotyczących aborcji, nie wyciąga stąd jednak właściwych wniosków. Wedle jego rozumowania – skoro z ukradzionych pieniędzy finansuje się (za powszechnym przyzwoleniem) jedną niemoralną praktykę, to należy zgodzić się również na finansowanie z ukradzionych pieniędzy drugiej niemoralnej praktyki. Trudno odmówić Jarosławowi Gowinowi swoistej „konsekwencji” w myśleniu – nawet jeśli jest to konsekwencja w złu.

Szkoda, że ogóle nie przychodzi mu do głowy rozwiązanie sprawiedliwe i przy okazji najprostsze: można nie kraść! W ten sposób nikt nie jest przemocą zmuszany do finansowania niemoralnych działań, a czas zaoszczędzony na sporach o to, jak rozdysponować zagrabiony łup możemy przeznaczyć na konstruktywne przedsięwzięcia.

Niestety, taka propozycja rozwiązania problemu obca jest również dziennikarzowi Gościa Niedzielnego. Jacek Dziedzina wręcz domaga się interwencji funkcjonariuszy państwowych, powołując się na „wychowawczą” rolę prawa i twierdząc, że „Polacy nigdy nie będą przeciwko tej metodzie [in vitro], jeśli prawo [w domyśle: narzucane przez funkcjonariuszy państwowych] będzie ją dopuszczało”.

Ktoś, komu bliskie jest myślenie o człowieku jako o istocie wolnej, dostrzega u Jacka Dziedziny brak przeświadczenia o intelektualnych i duchowych możliwościach każdej osoby. Dziennikarz Gościa Niedzielnego postrzega ludzi przede wszystkim nie jako jednostki w środowisku rodzinnym, narodowym i społecznym, ale jawią mu się oni jako bydlęcopodobne „masy”, „stada”.

Nie negując wpływu przepisów uznawanych powszechnie za legalne na postawy poszczególnych osób – w kwestii relacji między zdaniem konkretnych ludzi a obowiązującymi przepisami wypada przychylić się raczej do zdania Funkcjonariusza, który stwierdził: „Kościół powinien głosić prawdę, pracować nad sumieniami Polaków. Jeżeli większość Polaków opowie się kiedyś za zakazem zapłodnienia in vitro, to taka regulacja powstanie.”

Funkcjonariusz mówiąc „regulacja”, „prawo” ma na myśli, niestety, dokładnie to samo, co Dziennikarz – pewien ustalony odgórnie przepis, który egzekwuje się z użyciem przemocy i skradzionych pieniędzy. Jakkolwiek słusznie wskazuje na to, że obraz prawa wynika w niemałej mierze z postaw przyjmowanych przez większość osób w danym społeczeństwie, nie umie wyzbyć się błędnej myśli, że pewnej grupie ludzi (w tym jemu samemu) przysługuje przywilej nakładania na innych niedobrowolnych zobowiązań finansowych, a następnie realizowania własnych wizji z uzyskanych w niesprawiedliwy sposób środków.

Funkcjonariusz stwierdził: „Polityka to nie jest dziedzina tego, co idealne. To sztuka szukania tego, co możliwe.” Racja. Dlatego właśnie polityka jest i zawsze będzie brudna – taka jest jej natura.

W ziemskim życiu prawdopodobnie nie uda się nam osiągnąć w wielu sytuacjach ideału, ale warto wysoko stawiać sobie poprzeczkę. Jeśli rezygnujemy z dążenia do tego, co jest „idealne”, doskonałe”, „właściwe” na rzecz tego, co jest „złe, ale mniej złe”, „może nieco lepsze od tego, co dotychczas” – utrudniamy sobie staranie o dobro i może się czasem okazać, że (w nieoczekiwany sposób?) rozmyślnie służymy złej sprawie.

Stwierdzenie Funkcjonariusza „Na razie [...] polityk katolik ma obowiązek zmniejszać skalę zła” i przełożenie go przezeń w praktyce na poparcie dla działań, w których – jak sam przyznaje („sam nie skorzystałbym z metody in vitro”) – prywatnie nie wziąłby udziału, pomaga zrozumieć, że dla katolika chcącego stać na straży wiary (czy może w ogóle istnieć inny katolik?) w polityce miejsca nie ma i nigdy nie będzie.

Niektórzy łudzą się, że ich osobista prawość stanowi wystarczającą barierę, ochronę, która pozwoli im pozostać uczciwym po zaangażowaniu się w politykę. Im bardziej ktoś jest przekonany o swojej „odporności” na brud polityki, na tym większe niebezpieczeństwo się naraża. Choćby pozornie „uczciwemu” politykowi udawało się pod pewnymi względami postępować moralnie – nawet po zajęciu stanowiska funkcjonariusza państwowego – nie da się zaprzeczyć, że bierze on skradzione w podatkach pieniądze i swoim zachowaniem usiłuje legitymizować system etatystyczny oparty o inicjowanie agresji. „Szlachetni”, „uczciwi”, „rozsądni” ludzie zaangażowani w działalność polityczną (np. Ron Paul, Wacław Klaus, Robert Gwiazdowski) w oczach obserwujących ich poczyniania osób tylko legitymizują niemoralne poczynania funkcjonariuszy państwowych – zdradzając tym samym głoszone idee wolnościowe (o ile, oczywiście, je głoszą – trzej wspomniani ludzie nie są właściwie anarchistami, libertarianami, agorystami – ale w najlepszym wypadku klasycznymi liberałami).

Stosowanie niegodziwych metod nie prowadzi do wolności – ale co najwyżej do krótkiego okresu nieco znośniejszego, mniej przykrego niewolnictwa (por. Stefan Molyneux, Ron Paul Part 1: The Shape of Things to Come!, http://www.youtube.com/watch?v=McNo62gpw6M). Wszelkie próby osiągnięcia słusznych celów niemoralnymi środkami kończą się niepowodzeniem. Przyczyniają się też do semantycznego chaosu, wprowadzania do języka zamieszania poprzez używanie wyrażeń wewnętrznie sprzecznych, opisujących osoby lub zjawiska, które nie istnieją (np. „libertariański polityk”, „libertariański mąż stanu” – por. np. The Libertarian Statesman – A Ron Paul Q&A, http://www.lewrockwell.com/paul/paul493.html).

_______



W rozmowie Dziennikarza z Funkcjonariuszem poruszono temat zachęcania innych do przyjęcia, akceptacji pewnych postaw – dyskutowany również swego czasu m.in. na portalu Liberalis.pl (Propaganda wolnościowa: jak pociągnąć za sobą masy, http://liberalis.pl/about/karnawal-postow/propaganda-wolnosciowa-jak-pociagnac-za-soba-masy/).

Jaki model działalności „propagandowej” przyjmujemy? Czy usiłujemy konkurować ze złem podając, „produkując” prawdziwe, „dobre” wiadomości na skalę przemysłową – licząc na to, że „przegadamy” etatystów, wrogów życia, wolności i własności?

Czy jednak wierzymy w to, że każdy człowiek został wyposażony w rozum, który pozwala mu – za cenę pewnego wysiłku – rozeznać, co jest słuszne i niekoniecznie potrzebuje rzeki informacji (choćby i prawdziwych), ale raczej solidnego przemyślenia podstawowych zagadnień dotyczących życia własnego oraz innych?

Gdyby tylko poszczególni ludzie zaczęli badać rzeczywistość nieco bardziej na własną rękę, a nie tylko i wyłącznie przez szkło telewizora, monitora komputerowego, gazetowy papier czy fale radiowe – mogłoby się nagle okazać, że nie tylko udało się zwalczyć powszechne uzależnienie od emocjonowania się cudzymi przeżyciami, przysysania się do ekranów i przeżuwania starannie, „profesjonalnie” przysposobionych do masowej konsumpcji ochłapów informacji, ale przy okazji świat stał się jakiś bardziej ludzki.

Ludzie autentycznie zafascynowani tym, co zrobił jakiś aktor, sportowiec albo funkcjonariusz państwowy tysiące kilometrów od miejsca, w którym mieszkają, zapominają, że najważniejsze zadania stoją przed nimi tu i teraz – i dotyczą w pierwszej kolejności ich najbliższych, a nie najnowszego wytworu mass mediów podanego obowiązkowo w błyszczącym, głośnym opakowaniu. Człowieka zainteresowanego spędzeniem czasu z żoną, zabawą i nauką z dziećmi, rozmową z ojcem, wspólnym rodzinnym obiadem lub wyjściem, zaintrygowanego tym, co dzieje się na jego podwórku, kwiatem, drzewem, które zasadził we własnym ogrodzie, mogą z czasem niejako „przy okazji” zafascynować zagadnienia ogólniejsze – właśnie wskutek pewnego zakorzenienia w rodzinie, w społeczności lokalnej, w tym, co otrzymaliśmy jako dar i zadanie. W takiej sytuacji badanie rzeczywistości odbywa się przede wszystkim w oparciu o osobiste doświadczenie – bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem, wspólne zastanowienie nad jakąś kwestią, spacer po okolicy, niespieszne przyglądanie się niebu i wodzie w pobliskim stawie, własnoręczne dotknięcie kory drzewa.

Może nieco niewłaściwie zadajemy pytania? Usiłując dociekać wyłącznie albo niemal wyłącznie odpowiedzi dotyczących „całości”, generalnych oczekiwań dotyczących pożądanych zachowań każdego człowieka (np. zwracając się do kogoś w ten sposób: „Czy jesteś za karą śmierci?”), gubimy bliższą, bardziej bezpośrednią perspektywę?

Może częściej dowiadywać się o czyichś poglądach, pytając na przykład: „Czy osobiście byłbyś za tym, aby twojego potencjalnego mordercę spotkała kara śmierci? Więzienie? Czy może wolałbyś, aby musiał do końca swojego życia przeznaczać pewną część swoich zarobków na potrzeby wdowy po tobie oraz osieroconych dzieci? A może – jako radykalny pacyfista – w ogóle nie żądałbyś ścigania ani karania takiego zabójcy? Co byś wybrał?”. Jednocześnie – po dostrzeżeniu różnych rozwiązań dyskutowanej kwestii – moglibyśmy wspólnie z naszym rozmówcą zastanowić się nad tym, które z rozwiązań byłby gotów wesprzeć własnymi pieniędzmi (na przykład nabywając broń celem odparcia potencjalnego agresora, podpisując umowę z prywatną agencją arbitrażową albo rezygnując z jakichkolwiek form działań prewencyjno-samoobronnych).

W toku tak prowadzonej rozmowy dyskutanci zapoznają się już wzajemnie ze swoimi opiniami, przedstawią sobie swoje podejście do sprawy oparte o własne przemyślenia, które są gotowi dobrowolnie poprzeć własnymi pieniędzmi. Zmieniają perspektywę myślenia z etatystyczno-globalnej („Do czego by tu zmusić miliony?”) na agorystyczno-lokalną („Czego bym osobiście oczekiwał? W jakim kierunku działam? Jak wykorzystuję to, co posiadam?”).

Warto zastanowić się, czy zmian na lepsze nie należałoby zacząć od zadawania innych niż dotychczas pytań – pytań, które ułatwiałyby trafienie do sedna sprawy, jednocześnie zachęcając do pewnej zmiany „stylu myślenia”.

_______


Może nieco dziwić fakt, że duchowni katoliccy – szczególnie ci próbujący przekonywać wiernych o ich rzekomych „powinnościach” wobec funkcjonariuszy państwowych – stosunkowo rzadko podejmują temat finansowania aborcji z pieniędzy ukradzionych w podatkach. Czy gdyby z tych zagrabionych środków sfinansowano „tylko” jedną aborcję, nie byłby to wystarczający powód, aby kapłan katolicki zachęcał do powstrzymywania się od płacenia podatków, czyli wyrażania w praktyce sprzeciwu sumienia?

Gdyby pójść tą drogą, mogłoby się nagle stać zrozumiałe dla wielkiej rzeszy osób, że wszystkie działania funkcjonariuszy państwowych są niemoralne – a nierzadko wołają o pomstę do Nieba.

Nie da się zaprzeczyć, że jawne przeciwstawienie się funkcjonariuszom państwowym pociąga za sobą wiele zagrożeń. Niemniej jednak wśród duchownych katolickich znajdują się odważne osoby gotowe świadczyć o godności każdego człowieka zarówno słowem, jak i czynem. Biskup Paul Loverde zadeklarował, że – gdyby w Stanach Zjednoczonych weszły w życie postanowienia ustawy o „wolnym wyborze” (Freedom of Choice Act (por. http://thomas.loc.gov/cgi-bin/bdquery/z?d110:H.R.1964: oraz http://thomas.loc.gov/cgi-bin/bdquery/z?d110:S1173:)) – i katolicki szpital w jego diecezji usiłowanoby zmusić do przeprowadzania aborcji, zabroniłby podporządkowania się ustaleniom funkcjonariuszy państwowych, a jednocześnie szpital kontynuowałby normalną pracę (por. Matthew Hadro, Catholic Bishop to Defy Freedom of Choice Act, if it Becomes Law, http://www.cnsnews.com/public/content/article.aspx?RsrcID=40075) Takie postępowanie świadczyłoby o poszanowaniu życia każdego człowieka i przypominałoby o tym, że prywatny właściciel może wykorzystywać swoją własność w dowolny sposób (pod warunkiem, że nie inicjuje wobec innych agresji).

Czy nie należałoby pójść drogą Biskupa Paula Loverde nawet trochę dalej i zaprzestać wszelkiej współpracy z funkcjonariuszami państwowymi?

I to nie tylko wtedy, kiedy stosowany przez nich terror przekracza pewne granice, które gotowi bylibyśmy tolerować – ale zawsze; w myśl zasady, że nigdy nie należy przykładać ręki do czynienia zła.

A może droga niektórych polega na działaniu w warunkach pewnej „współpracy” z funkcjonariuszami państwowymi ze względu na ochronę większego dobra i okoliczności zachęcające do obrania takiej taktyki? Taką metodę postępowania wybrał na przykład opisywany w artykule Marka Miravalle’a jeden z chińskich biskupów – który uczestniczy nawet we wspólnych biesiadach z przedstawicielami „władz” (por. Mark Miravalle, The Joys of China (Part 2): Bishop "O" Fosters Church-State Dialogue, http://www.zenit.org/article-24214?l=english).

Z jakimś większym szacunkiem i zrozumieniem przychodzi jednak podejść do postawy innego z chińskich hierarchów Kościoła rzymskokatolickiego, biskupa „podziemnego”, który za wierność, bezkompromisowość i odmowę podporządkowania się funkcjonariuszom państwowym od lat płaci więzieniem i prześladowaniami (por. Mark Miravalle, The Joys of China (Part 3): Bishop "U" Builds Church From Prison, http://www.zenit.org/article-24223?l=english).

_______


Murray N. Rothbard pisał: „A czymże innym w istocie jest państwo niż zorganizowanym bandytyzmem? Czym są podatki, jeśli nie złodziejstwem na gigantyczną, niekontrolowaną skalę? Czym jest wojna, jeśli nie masowym mordem w skali niemożliwej do osiągnięcia przez prywatną policję? Czym jest pobór, jeśli nie masowym niewolnictwem? Czy można sobie wyobrazić prywatną formację policyjną, której uszłoby na sucho popełnienie choćby maleńkiej części tego, co państwa robią bezkarnie, rutynowo, rok po roku i stulecie po stuleciu?” (Murray Rothbard, O nową wolność – Manifest libertariański, Rozdział 12: Sektor publiczny III: policja, prawo i sądy, http://www.mises.pl/o-nowa-wolnosc-manifest-libertarianski/rozdzial-12/)

Współdziałanie z ludźmi roszczącymi sobie prawo do łamania zakazów mordowania i kradzieży – być może tylko ze względu na to, że stosowany przez nich terror tymczasowo nieco zelżał – nie dowodzi rozsądku.

Natura państwa, istota działania funkcjonariuszy państwowych zawsze pozostaje taka sama – niezależnie od tego, czy pewna grupa funkcjonariuszy na danym obszarze otoczonym urojonymi liniami (por. Kent McManigal, Granice państwowe, http://luke7777777.blogspot.com/2008/09/tumaczenie-kent-mcmanigal-granice.html) akurat prześladuje Kościół z większą zajadłością, czy zdecydowała się tymczasowo złagodzić terror.

_______



W książce Jak (nie) dojść do wolności (Stefan Molyneux, How (Not) To Achieve Freedom, Freedomain Radio, The Freedomain Library, Volume 5 Version 1.0, September, 2008) Stefan Molyneux proponuje anarchistom przyjrzeć się własnemu postępowaniu w kontekście głoszonych postulatów. Taka postawa bardzo przydałaby się obrońcom życia każdego człowieka.

Jak można działać na rzecz ochrony dzieci nienarodzonych bez angażowania się w brud polityki?

Zamiast współpracować z funkcjonariuszami państwowymi, pisać do posłów, senatorów, książąt, ministrów petycje, błagać ich, chodzić na kompromisy, przystawać na „mniejsze zło” – ignorować wszystkich tych samozwańczych „władców” oraz ich niemoralne przepisy, unikać dostarczania im środków, które pozwalają im wprowadzać je w życie, starać się o zdrowy rozdział Kościoła od państwa poprzez doprowadzenie do zaniku państwa, proponować własne pozytywne inicjatywy (takie jak np. „okna życia”; por. Kraków: „Okno życia”, http://familiae.pl/www/index.php?option=com_content&task=view&id=339&Itemid=2; „Okno życia” otwarte w Warszawie, http://info.wiara.pl/index.php?grupa=4&art=1228598409; Agata Puścikowska, Przez okno do życia, http://goscniedzielny.wiara.pl/zalaczniki/2008/12/08/1228691223/1228691247.pdf), być osobiście otwartym na przyjęcie „niechcianego” człowieka (może poprzez adopcję), kochać tych, których postawiono najbliżej nas i spełniać nasze wobec nich powinności.

Przecież funkcjonariusze państwowi – żołnierze, policjanci, kolaboranci państwowych służb specjalnych, „lekarze”-zabójcy oraz inni stosujący niesprawiedliwą agresję w sposób bezpośredni, jak i pozostali przyczyniający się w różnym stopniu do zła etatyzmu: posłowie, senatorowie, poborcy podatkowi, radni, burmistrzowie, sekretarki państwowe, dyrektorzy departamentów, menedżerowie państwowych koncernów, fałszujący pieniądze członkowie kartelu bankowo-rządowego, referenci, księgowi, nauczyciele, lekarze zatrudnieni w państwowych placówkach, reżimowi dziennikarze, „naukowcy”, „specjaliści”, propagandziści, nawet sprzątaczki i kierowcy na stanowiskach funkcjonariuszy państwowych – to też ludzie. Jeśli sami pokażemy im, że da się żyć i współpracować z innymi na zasadzie dobrowolności, kiedy zorientują się, że moralny sposób postępowania nierzadko przynosi większe niż dotychczas korzyści w wymiarze czysto materialnym, że sami jesteśmy gotowi ponosić (nie zawsze przyjemne) konsekwencje głoszonych poglądów – z większym prawdopodobieństwem zachęcimy innych do naśladowania.

Z chwilą, gdy zaniknie powszechna zabobonna wiara w etatyzm, iluzja ta rozpadnie się w mgnieniu oka, a setki, tysiące i miliony byłych funkcjonariuszy państwowych zda sobie sprawę, że naturalne i normalne jest właśnie to, co wcześniej robili tylko poza godzinami swojej niemoralnej „pracy”: zamiast uczestniczyć w podatkowej grabieży – idą do sklepu i kupują chleb, zawierając dobrowolną transakcję i płacąc za nabywany towar, zamiast okładać niewinnego człowieka pałką albo strzelać do niego – rozmawiają z sąsiadem i wspólnie organizują lokalne zawody strzeleckie; zamiast współuczestniczyć w „mniejszym złu” – z całych sił starają się (choć to trudne i nie zawsze wychodzi) o „całe dobro”.

_______


Czy wystawy, zdjęcia, filmy, na których prezentuje się zabójstwo nienarodzonego człowieka, robią jeszcze w ogóle na kimś wrażenie? Współczesna kultura, a raczej antykultura, proponuje ludziom tyle krwi, zamachów, niepokoju, strzępów ludzkich ciał, strzelanin, że epatowanie krwią i okaleczonymi ciałami nienarodzonych może wcale nie odnosić efektu – ot, „jeszcze jedna ofiara, ale taki już ten świat jest”.

Z drugiej strony nie da się ukryć, że filmy i zdjęcia przedstawiające aborcję są po prostu prawdziwe – tak „to” właśnie wygląda!

Chyba nie przypadkiem w wytworach „kultury” (głównie filmach) prezentujących postawę pro-murder nie pokazuje się, jak wygląda tzw. przerywanie ciąży. Autorzy twórczości proaborcyjnej proponują raczej argumentację „uczuciową”, jakby obawiali się zaprezentowania gołych faktów.

_______



Wśród artystycznych wypowiedzi na temat życia nienarodzonych dzieci niezwykle istotni wydają się Przedludzie Philipa K. Dicka (Philip K. Dick, Przedludzie, http://www.rajdnocny.pl/smf/index.php?topic=365.msg2725).

Artykuł „Przedludzie” i aborcja w społeczeństwie libertariańskim, poświęcony między innymi opowiadaniu Dicka, Qatryk opatrzył komentarzem, w którym czytamy: „Nie chce się czepiać wizji świata Dicka. Moim zdaniem jest mało prawdopodobna, a nawet jakby miała zaistnieć to takie społeczeństwo skazałoby się na zagładę”.

To, o czym Dick pisał w odniesieniu do dzieci dwunastoletnich, w odniesieniu do dzieci nienarodzonych już się dzieje – i to na szeroką skalę. To, co w odniesieniu do osób nieco starszych może wydawać się „mało prawdopodobne” (choć nie „niemożliwe”), w odniesieniu do osób nieco młodszych jest dziś naszą rzeczywistością.

Qatryk ma absolutną rację, pisząc, że społeczeństwo, w którym znaczna liczba ludzi przyzwala na mordowanie pewnej grupy osób, skazuje się na samozagładę. To właśnie dzieje się na naszych oczach.

W innym miejscu Qatryk napisał: „Właśnie czytam sobie Huxleya i jakoś tak z każdą kartką mi się zdaje, że to nie jakaś tam antyutopia ino przerysowany opis rzeczywistości...” (Komentarz pod wpisem: Artur M. Nicpoń, Nowy wspaniały człowiek, 2008.06.24, http://crusader.salon24.pl/80889,index.html)

Po prostu antyutopie w pewnym stopniu na naszych oczach się realizują – w tej chwili, kiedy to piszę i w tym momencie, kiedy ty to czytasz.

W dalszej części swojego komentarza pod tekstem o Przedludziach napisałeś: „Nie sądzę, aby ludzie nawet jako bezmyślna masa się przeciw temu [mordowaniu ludzi, których rodzice „nie chcą”] nie zbuntowali”.

No ale właśnie mamy do czynienia z powszechną tolerancją dla pewnej kategorii zabójstw – choć może jeszcze nie w tak drastycznej, „widowiskowej” formie jak w opowiadaniu Dicka – a, jak się zdaje, większość osób wcale się przeciw temu nie buntuje. Może kocha ten stan, może kocha swoją niewolę, może wcale jej nie zauważa, może – dotknięta fałszywym poczuciem bezsensu istnienia – nie pamięta o tym, że każdy czyn ma swoje konsekwencje.

_______


Aaron Zelman i L. Neil Smith poświęcili tematyce aborcji fragment powieści Hope (Aaron Zelman and L. Neil Smith, Abortion: An Excerpt From ‘Hope’, http://www.ncc-1776.org/tle2008/tle485-20080921-02.html).

W krótkim wprowadzeniu L. Neil Smith wyjaśnił, że książka opisuje dwie kadencje działalności Alexandra Hope’a – „pierwszego libertariańskiego prezydenta” (“the first libertarian president”) w historii Stanów Zjednoczonych, wychowanego w wierze (?), środowisku (?) rzymskokatolickim i osobiście sprzeciwiającemu się aborcji (“Alex was brought up Roman Catholic and personally opposes abortion”).

(Autorzy nie mówią w wyraźny sposób, jakie są religijne przekonania Hope’a; wspominają jedynie o tym, że „wychowywano go jako rzymskiego katolika / na rzymskiego katolika [?]”. Nie wiemy, czy rodzina pomogła mu w rozwoju motywacji wiary w taki sposób, aby wierzył ze względu na autorytet objawiającego się Boga – czy jedynie zachowała zewnętrzne pozory pobożności, pewne tradycje, jednocześnie sprzeciwiając się nauczaniu Kościoła (sytuacja dość powszechna w dzisiejszym świecie) (por. tekst dotyczący dojrzałej i niedojrzałej motywacji wiary: Karol Meissner OSB, Wiara czy przekonania o Bogu?, http://www.mateusz.pl/okarol/wiara.htm).)

Pierwszy kłopot pojawia się już na samym początku, zanim na dobre przystąpimy do lektury prezentowanego fragmentu książki: kogoś takiego jak „libertariański prezydent” nie ma. Nie ma go – tak jak nie istnieje „sucha woda”, „agorystyczny policjant” albo „anarchistyczny funkcjonariusz państwowy”.

Autorzy czynią od początku błędne założenie i stosują wobec funkcjonariusza systemu przemocy fałszywą nazwę. Opisują w istocie postępowanie prezydenta, a więc z zasady etatysty, którego nieprawdziwie przedstawiają jako libertarianina.

Zastanówmy się w takim razie nad tym, co ten prezydent-etatysta (przypuszczalnie tzw. „minarchista” – choć ten termin nie został nigdy jasno zdefiniowany) sądzi o mordowaniu nienarodzonych. Otóż mówi: „Aborcja pozostanie legalna [tzn. funkcjonariusze rządowi nie będą siłą przeciwdziałać jej dokonywaniu]”, jednocześnie zapowiadając, że ani jeden cent z pieniędzy skradziony w podatkach federalnych „już nigdy” nie zostanie przeznaczony na jej finansowanie. (“‘Abortion,’ Alex said, ‘will remain legal. But not one red cent of federal tax money will ever be spent on it again, and I will do my level best to persuade the authorities at the state, county, and municipal levels to follow my example.’”) Innymi słowy, funkcjonariusze państwowi, którzy podlegają władzy „prezydenta” Hope’a powinni jego zdaniem odstąpić – przynajmniej na czas trwania jego kadencji (Hope używa słów „już nigdy” (“not . . . ever”), choć zapewne wie o tym, że sam nie stoi na przeszkodzie temu, aby przyszli funkcjonariusze systemu, w którym dobrowolnie uczestniczy, zmienili jego decyzję) – od podejmowania jakichkolwiek działań w sprawie zabijania nienarodzonych. Ani w tym nie pomagać – ani nie przeszkadzać.

W rozmowie z trzema funkcjonariuszami państwowymi z Partii Republikańskiej, którzy chcieliby wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji drogą rządowej legislacji, Alex Hope piętrzy problemy związane z takim rozwiązaniem. Problemy, którymi „będą musieli zająć się funkcjonariusze państwowi, a zapłacą za to podatnicy”. Niestety, Hope nie bierzę pod uwagę tego, że istnienie i działalność funkcjonariuszy państwowych są niemoralne. Czy ma więc w ogóle sens rozważanie całej sprawy w chorych kategoriach etatystycznych?

_______


Pociągnijmy jeszcze przez chwilę temat i przyjrzyjmy się argumentacji Hope’a. Wskazuje on na to, że ściganie przez funkcjonariuszy osób odpowiedzialnych za dokonywanie aborcji mogłoby wymagać stworzenia całej nowej gałęzi biurokracji (“[Y]ou may even have to create a whole new federal bureaucracy to do the enforcing”) i skutkowałoby koniecznością stałego monitorowania wszystkich kobiet (regularne obowiązkowe „wizyty” w biurach „Administracji Egzekwującej Donoszenie Ciąż” (“‘Pregnancy Enforcement Administration’”)).

Charakterystyczne, że sprzeciw wobec państwowej kryminalizacji aborcji rozumiany jest przez Alexa Hope’a właściwie wyłącznie jako sprzeciw wobec rozrostu biurokracji. „Prezydent” spogląda na całą sprawę wyłącznie od strony „efektywności” – moralność, zasady, życie ludzkie się nie liczą. Może to nieunikniony skutek, dotykający każdego, kto decyduje się pracować na stanowisku trybika w urzędniczej machinie?

Alex Hope przedstawia apokaliptyczne wizje wynikające z proponowanego sankcjonowania działań funkcjonariuszy państwowych mających na celu ochronę życia ludzkiego. Straszy przedstawiających tę propozycję senatorów „rządami terroru”, „niewoleniem co najmniej połowy populacji”, niszczeniem (dosłownie: „pożeraniem” – “devour”) „waszych żon, waszych sióstr, waszych córek i waszych wnuczek”. Ale – powiada – „uchwalilibyście swoją ustawę, a wy i wasi wyborcy bylibyście zadowoleni” (“‘It will give rise to a reign of terror like nothing seen before in America. You'll be enslaving no less than half the population. It will create a new army of armed and armored nannies. It will devour your wives, your sisters, your daughters, and your granddaughters. It will destroy all that's left of what America was supposed to be about. But you'll have made your point, you will have passed your law, and you and your constituents will be happy.’”).

Etatysta Hope milczeniem pomija zasadniczy problem: skąd bierze się to, że połowa osób w danym kraju jest gotowa odnosić się do swojego potomstwa ze skrajną agresją? Prezydent zdaje się nie pamiętać również o istnieniu ojców wszystkich dzieci – również tzw. „niechcianych”.

Gdy jeden z funkcjonariuszy Partii Republikańskiej sugeruje, że osobista postawa prezydenta to „pro-choice” (“Now it was Peters who stood up. ‘So we’re to assume that you’re pro-choice.’”), Hope reaguje żywo: „Nigdy nie powiedziałem, jakie jest moje osobiste zdanie w tej sprawie, bo to nie ma znaczenia. Zdelegalizujmy aborcję i – niezależnie od nadziei, myśli i obaw kogokolwiek – kraj zdąża wprost w ciemną przepaść totalitaryzmu” (“‘I’ve never said where I stand on the issue personally, because it doesn’t matter. Outlaw abortion, and—no matter what anybody hopes or thinks or fears—that’s where the country's headed, right into the black abyss of totalitarianism.’”).

Jak można z taką nonszalancją usiłować oddzielić postawę „prywatną” od „publicznej”? Chyba tylko w społeczeństwie, którego członkowie w większości przyzwalają na działalność funkcjonariuszy państwowych. I ma to nawet swoją pokrętną, bo pokrętną, ale – „logikę”. W etatystyczne rozumowanie „wdrukowane” jest przeświadczenie, że – skoro obywatel Józef K. nie ma moralnego prawa okradać innego człowieka „prywatnie”, ale po przyczepieniu sobie plakietki pracownika „publicznego” urzędu skarbowego wolno mu to robić, skoro obywatel Józef K. jako człowiek „prywatny” nie ma moralnego prawa przemocą zatrzymywać innego człowieka, legitymować go, bić, strzelać do niego, zabijać, ale po przebraniu się w kostium „publicznego” policjanta wolno mu to robić – w każdym istnieją jakby dwaj ludzie – „prywatny” i „publiczny”; ten „prywatny” może sobie myśleć, co chce, zważać na moralność, starać się o dobro, ale to mrzonki – a ten „publiczny” to jest ten realny – jemu wolno, on wręcz powinien się ześwinić, „jeśli sytuacja tego wymaga”; wobec człowieka „publicznego” nie stosuje się tych samych standardów, co wobec „prywatnego”.

Człowieka nie da się podzielić – każdy stanowi pewną całość. Starajmy się raczej o maksymalne poszerzenie obszaru wolności, na którym każdy mógłby realizować swoją wolność, a nie o sztuczne próby poszatkowania integralnej istoty na dwa kawały – z których jeden będzie twierdził, że białe jest białe, a drugi – że białe jest czarne.

Jako etatysta Alex Hope wcale tych kwestii nie rozważa. Dla niego „nie ma to znaczenia”.

To najpewniej praca na stanowisku funkcjonariusza państwowego tak przytępiła zmysł moralny i poczucie godności Alexa Hope’a, że w praktyce dobrowolnie wyrzeka się on wolności wyrażania swoich opinii i wspierania ich własnymi pieniędzmi.

I to jeszcze nie byłby problem o wielkiej wadze społecznej – gdyby nie fakt, że, jako prezydent, Hope bierze moralny i fizyczny współudział w okradaniu innych ludzi, którzy może akurat mieliby ochotę na publiczne wyrażanie swoich poglądów – również poprzez rozporządzanie swoim majątkiem w zaplanowany przez siebie sposób – nie dokładając ani grosza do utrzymania samozwańczego „prezydenta” Hope’a, jego świty i zbirów na jego usługach – zamiast tego przeznaczając własne pieniądze na przykład na pomoc samotnym matkom, troskę o finansowe utrzymanie własnej rodziny, przeznaczenie części posiadanych środków na kupienie czegoś adoptowanemu przez siebie dziecku. W tym Alex Hope, etatysta, prezydent – przeszkadza, te działania utrudnia.

_______


Alex Hope twierdzi, że państwowy zakaz aborcji nieuchronnie pociągnie za sobą konieczność delegalizacji rozmaitych przedmiotów mogących służyć do wywoływania sztucznego poronienia – na przykład wieszaków, drutów dziewiarskich, pałeczek do jedzenia powyżej pewnej długości. I drwiąco podpowiada – „Może wystarczy wprowadzenie obowiązku ich rejestracji”. To wymagałoby z kolei opatrzenia każdego ze wspomnianych przedmiotów numerami seryjnymi.

Hope zachowuje się nie tylko nie jak anarchista, agorysta, czy libertarianin, ale nawet nie jak minarchista, po którym moglibyśmy spodziewać się zrozumienia, że wieszak, młotek, karabin, igła, drut, szydełko, pistolet, czy nóż kuchenny to tylko narzędzia – a czyny oceniamy pod względem moralnym, a nie dlatego, że dokonano ich używając takiego czy innego przedmiotu. (Jak pisał Chesterton w odniesieniu do broni palnej: „Broń, jak każde inne dzieło ludzkiej sztuki i przedsiębiorczości, ma bowiem dwa oblicza. Można używać broni dla wyrządzania zła albo dla przeciwstawienia się złu.” (Chesterton o... niebezpiecznych zabawkach, www.chesterton.fidelitas.pl/niebezpieczneza.htm))

Błąd bohatera powieści Aarona Zelmana i L. Neila Smitha polega na milczącym przyjęciu założenia, że „trzeba mordować i będzie się mordować” – w związku z tym należy dołożyć wszelkich starań, aby to zabijanie – przynajmniej dla morderców – stało się stosunkowo „bezpieczne”.

Podobne motywy przyświecały, jak się wydaje, twórcom wspominanego już FOCA (Freedom of Choice Act, http://thomas.loc.gov/cgi-bin/query/z?c108:H.R.3719:), którzy napisali, że przed orzeczeniem w sprawie Roe vs. Wade liczbę kobiet, które „były zmuszone uciekać się do nielegalnych aborcji” szacowano na milion dwieście tysięcy rocznie (“Prior to the Roe v. Wade decision, an estimated 1,200,000 women each year were forced to resort to illegal abortions, despite the known hazards that included unsanitary conditions, incompetent treatment, infection, hemorrhage, disfiguration, and death.”). Co oznacza wyrażenie: „były zmuszone uciekać się do nielegalnych aborcji”? Cóż za fatalizm i pogarda dla człowieka kryją się w tych słowach. Ich autorzy i zwolennicy traktują matki „niechcianych” dzieci (znów w charakterystyczny dla osób nastawionych pro-murder pomijając w ogóle ich ojców – w FOCA czytamy: “A woman's decision to commence, prevent, continue, or terminate a pregnancy is one of the most intimate decisions an individual ever faces. As such, reproductive health decisions are best made by the woman”) jak coś w rodzaju bezmyślnych zwierząt; jak istoty zachodzące w ciążę w taki sposób, jakby zapadały na zagadkową chorobę – i zmuszone tę „nienaturalną” sytuację „leczyć”.

Przekreślony wieszak – symbol ruchu proaborcyjnego – powinien być właściwie obnoszony na sztandarach przez obrońców życia. Tak jest: nigdy więcej używania wieszaków do okaleczania siebie i drugiego człowieka; nigdy więcej żadnych morderstw – ani tych za pomocą wieszaka, ani tych dokonywanych „bezpiecznie” w sterylnych gabinetach „lekarskich”. Odrzućmy wreszcie błędne założenie, że „trzeba zabić”, a w imię ukrywania brutalnej prawdy czynić to w białych rękawiczkach przy akompaniamencie przymilnych uśmiechów personelu ośrodka aborcyjnego. (To rozumowanie w stylu: „Na ziemi i tak zawsze będą istnieli złodzieje [faktycznie może tak być], ktoś coś ukradnie – więc należy uznać kradzież za dopuszczalną”.) Powiedzmy sobie szczerze: „Nigdy nikogo nie trzeba mordować. Można i należy chronić każde życie. Nikt nie jest skazany na czynienie zła. Każdy może i powinien wybierać dobro”.

Centralne pytania dotyczące zagadnienia aborcji wcale nie dotyczą wieszaków, ale raczej tego – jak doprowadzić do sytuacji, w której już żadna matka i żaden ojciec nie będą chcieli pozbawiać życia własnego dziecka? Jak starać się o to, aby każdy człowiek wzrastał w atmosferze miłości i mądrej dyscypliny?

Prawdziwa sztuka wcale nie polega na kroczeniu ulicą przy wtórze łopoczących transparentów, ale przede wszystkim na dawaniu swoim życiem praktycznej odpowiedzi na pytanie, jak wychowywać powierzone sobie dzieci, ucząc je harmonijnego łączenia wolności i odpowiedzialności.

_______



Film Tony’ego Kaye’a Jezioro ognia (Tony Kaye, Lake Of Fire, 2006, http://www.imdb.com/title/tt0841119/) mówi o trudnościach w dyskusji nad sprawą ochrony życia każdego człowieka i próbach zakrzyczenia przeciwnika zamiast dialogu. Pokazuje też pewne konkretne działania podejmowane zarówno przez obrońców życia, jak i przez osoby nastawione pro-death w etatystycznej rzeczywistości Stanów Zjednoczonych.

Niektórzy twierdzili, że Jezioro ognia jest wyraźnie pro-life, inni – że nieuczciwie przedstawia działalność obrońców życia i w efekcie jest proaborcyjne. Według niektórych źródeł Tony Kaye powiedział, że wciąż nie potrafi określić swoich uczuć, swojego osobistego podejścia do aborcji (por. http://en.wikipedia.org/wiki/Lake_of_Fire_(film)); inne cytują jego stwierdzenie, że w wymiarze „społecznym”, jeśli chodzi o rozwiązania legislacyjne, opowiedziałby się za niekaralnością zabijania nienarodzonych, chociaż osobiście uważa aborcję za morderstwo (“‘If I had to tick a box I would say I was pro-choice. I would vote for a woman’s right to chose without hesitation, because without legal abortions poor women die.’ But emotionally, he says, he is ‘completely opposed to abortion. I see it as murder – the taking of another's life.’” (Ed Pilkington, Right to choose? British director tackles the debate that divides US, http://www.guardian.co.uk/world/2007/oct/23/usa.film)). Deklaracje Tony’ego Kaye’a niekoniecznie pokrywają się jednak z jego postępowaniem. Główny powód, dla którego reżyser zdecydował się zbadać dokładniej kwestię pozbawiania życia nienarodzonych i przez 16 lat zbierał materiały do Jeziora ognia, stanowiło rzeczywiste wydarzenie z jego życia – aborcja dokonana za pobytu Kaye’a w Londynie przez jego „ówczesną partnerkę” – dokonana za jego przyzwoleniem („Ona chciała aborcji. Ja chciałem, żeby urodziła dziecko. Uszanowałem jej życzenie i przeszedłem przez to razem z nią”) (“‘She wanted to have the abortion. I wanted to have the child. I respected her wish and I went through with it with her. But it left a mark and I have been very curious since then’” (Ed Pilkington, Right to choose? British director tackles the debate that divides US, http://www.guardian.co.uk/world/2007/oct/23/usa.film)).

Przedstawiona w Jeziorze ognia historia nawrócenia Normy McCorvey (znanej jako „Jane Roe”) potwierdza, jak istotne jest osobiste świadectwo życia, odnoszenie się do drugiego człowieka ze zrozumieniem i otwartość, gotowość do niesienia pomocy każdemu, kto jej potrzebuje – zarówno nienarodzonemu dziecku, jak i zagubionej osobie narodzonej.

W filmie nieco brakuje prezentacji wyważonego zdania strony katolickiej. Ksiądz Norman Weslin działający na rzecz obrony życia i prowadzący dom dla samotnych matek oraz dzieci przedstawiony został jako swego rodzaju oszołom.

Nawet jeśli uważać księdza Weslina za nieco narwanego, to jakoś większym zaufaniem darzy się osobę, która chce chronić każdego człowieka i ponosić nieraz bardzo nieprzyjemne konsekwencje tej decyzji (por. Fr. Frank Pavone, Fr. Norman Weslin: Peacefully Sacrificing himself for Jesus Christ's Babies – Interview with Fr. Norman Weslin, http://priestsforlife.org/media/weslin.htm), niż tych, którzy krzyczą, domagając się niszczenia życia.

Pytanie, które warto byłoby zadać wszystkim zwolennikom dopuszczalności aborcji, brzmi: Czy opiekę nad swoimi narodzonymi już dziećmi powierzyłbyś raczej komuś nawołującemu do „wolności” zabijania nienarodzonych, czy raczej osobie, która się temu przeciwstawia?

W fabułę Jeziora ognia wpleciono historię faktycznie dokonanej aborcji. Zapoznajemy się ze smutnymi kolejami życia dwudziestoośmioletniej (rzecz dzieje się w roku 1996) Stacey, która jest pewna, że chce zabić swoje dziecko. Oglądamy rozmowy z rozbitą psychicznie osobą, która była w ciąży pięć razy – jedno z jej dzieci żyje do dziś; brała „leki na depresję”; przeżywała kolejne dni i miesiące finansowo spłukana; „były chłopak” Stacey, ojciec dziecka, które urodziła, złamał jej szczękę, ale ona i tak dobrowolnie chciała do niego wrócić; potem człowiek ów zginął w wypadku motocyklowym; ich dziecko zostało oddane do adopcji, ponieważ „absolutnie nie nadawał się na ojca”.

Dlaczego Stacey chce dokonać aborcji teraz? Przeżywa „niedobry okres” pod względem „emocjonalnym” i „finansowym” („not a good time in my life – emotionally, financially”); nie chce „wydawać dziecka na świat” (a więc ma świadomość, że chodzi o dziecko) i jest przestraszona tym, co na tym świecie niepewne („scared of the uncertain”). Problem w tym, że pracownica placówki aborcyjnej – zamiast przytomnie zauważyć, że w doczesnym świecie wielu rzeczy (szczególnie dotyczących wymiaru materialnego) nigdy nie jesteśmy i nigdy nie będziemy pewni i to akurat żaden argument za pozbawianiem dziecka życia – z uśmiechem mówi, że „to ekscytujące”, iż Stacey już niedługo będzie po raz pierwszy od urodzenia samodzielnie mieszkać na swoim; zauważa, że Stacey przyszła w towarzystwie „kogoś, kto wspiera jej decyzję” („someone who supports your decision”) (osoba ta wygląda na bieżącego, tymczasowego „partnera”, konkubenta), próbuje uspokajać, usypiać sumienie, mówi o „potrzebach emocjonalnych”, pokazuje zainteresowanie „pacjentką” (która w istocie rzeczy nie jest na nic chora).

Z ust personelu placówki aborcyjnej nie słyszy się raczej o „usuwaniu dziecka”, „przerywaniu ciąży”, „usuwaniu ciąży”. Ze sporą częstotliwością padają za to słowa „zabieg”, „procedura” („procedure”), „sala zabiegów”, „sala operacyjna” („procedure room”; „operating room”). Zatrudnieni zapewniają o swoim „wsparciu” (“‘[we’ll be] supportive’, ‘helping’”]. Jest też mowa o „zdrowiu reprodukcyjnym” (“reproductive health”). Kiedy słucha się, jak ci „troskliwi” pracownicy przemysłu aborcyjnego z nonszalancją opowiadają o „procedurze” zabijania niewinnych osób, jakby to było wypicie szklanki wody, zaczynają „naukowe” wyjaśnianie „procedury” z uśmiechem na ustach, trudno oprzeć się wrażeniu, że (przynajmniej w przytłaczającej większości) doskonale wiedzą, co robią i za ile.

Pan w białym kitlu przy asyście uśmiechniętej koleżanki morduje więc dziecko Stacey.

Później Stacey płacze, a jedyne, co jest jej w stanie zaoferować „usłużna” pracownica „kliniki”, to pudełko chusteczek.

Stacey stwierdza ostatecznie: „Wiem, że podjęłam właściwą decyzję, ale to wciąż nie jest łatwe” (“I know I made the right decision but it’s still not easy”).

Pewna część winy za doprowadzenie do zabójstw takich, jak to, którego dokonują wspólnie Stacey, jej „partner”, „lekarz” oraz jego współpracownicy, spada na promotorów tzw. „rewolucji seksualnej”, którzy od lat prowadzą propagandową akcję obliczoną na obalenie wszelkich zasad i promocję chaosu w stosunkach międzyludzkich (por. Theodore Dalrymple, All Sex, All the Time, http://www.city-journal.org/html/10_3_urbanities-all_sex.html oraz Theodore Dalrymple, Tough Love, http://www.city-journal.org/html/9_1_oh_to_be.html).

Niemniej jednak nie da się ukryć, że nawet ci znajdujący się w trudnych warunkach ludzie, żyjący nierozsądnie, dzielący swoje życie z „partnerami” a nie małżonkami, ubodzy, od dzieciństwa bez rodziców, bez wsparcia najbliższych, zazwyczaj całkowicie zdają sobie sprawę z tego, co robią (por. np. Theodore Dalrymple, The Frivolity of Evil, http://www.city-journal.org/html/14_4_oh_to_be.html). W sytuacji przedstawionej przez Tony’ego Kaye’a w Jeziorze ognia ostatecznie to Stacey (przy „wsparciu” swojego obecnego „partnera”, przypuszczalnie kochanka, konkubenta) podejmuje decyzję: „Tak, chcę zabić”.

_______



Jak ocenić filmowanie przebiegu aborcji? Zarówno Tony Kaye, jak i towarzysząca mu ekipa filmowa, wchodząc do tzw. „kliniki”, wiedzieli chyba, że będą uczestniczyli w czymś okrutnym – nawet jeśli nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, że staną się biernymi świadkami morderstwa.

Możemy próbować zastanawiać się nad problemem naszego zachowania w takich konkretnych okolicznościach. Chociaż, miejmy nadzieję, nikt z nas nie znajdzie się w życiu w takiej sytuacji, rozważmy: Wiemy, że za chwilę „lekarz” wywoła przedwczesny poród, wyciągnie z brzucha matki dziecko i utopi je w wiadrze z wodą. Stoję obok. Co robię?

_______


Strasznie trudne sytuacje związane z popełnianiem aborcji wynikają stąd, że niektórzy ludzie dobrowolnie decydują się na agresję wobec innego człowieka – i to tak bliskiego. Tworzy się nienaturalna i nienormalna sytuacja. Przyjęcie założenia „trzeba dziecko »usunąć« – pytanie tylko: jak?” prowadzi do piętrowych, skomplikowanych rozważań, których wcale nie trzeba byłoby prowadzić, gdyby tylko człowiek nie zamierzał targnąć się na życie drugiego.

Może więc raczej próbować zapobiegać powstawaniu takich nienormalnych sytuacji niż drobiazgowo roztrząsać, co robić w tak dramatycznych okolicznościach?

Stwierdzenie „Gdyby nie było matek i ojców gotowych zabijać swoje własne dzieci, problem aborcji nie istniałby” może wyglądać na optymistyczne marzenie – ale nie zmienia to faktu, że jest prawdziwe.

W ostatecznym rozrachunku każdy człowiek jest wolny – to znaczy: żaden inny człowiek, żaden, nawet najbardziej brutalny funkcjonariusz państwowy, żadna ziemska ani piekielna potęga nie jest w stanie zmusić go do rezygnacji z dobra – człowiek może to zrobić jedynie z własnej woli. Mamy przed sobą życie i śmierć, dobro i zło – co wybieramy?

I tacy ludzie, którzy wybierają dobro, istnieją, żyją – pewnie blisko ciebie i mnie – chociaż może jeszcze o tym nie wiemy, może ich nie dostrzegliśmy; żyją raczej cicho niż nadając sobie rozgłos, raczej koncentrując się na dobrym wykonaniu swoich zadań na małą (z pozoru?) skalę niż na dokonaniach „światowych”, raczej polegając w pierwszej kolejności na sobie nawzajem, budując w oparciu o „rytuały” codziennych zachowań stałą więź (por. Rafał A. Ziemkiewicz, Pieprzony los kataryniarza, Warszawa 1999, s. 246-247).

Za ich dobrym postępowaniem stoją przede wszystkim wiara i przekonanie o tym, że można żyć po ludzku, można harmonijnie połączyć rozumne działanie, wierność dobrym zasadom, radość i wdzięczność za życie każdego człowieka. Nie tylko jest to (mimo licznych trudności) możliwe do zrobienia, ale chyba właśnie wtedy i tylko wtedy, kiedy staramy się tak postępować, możemy mówić o życiu w wolności.

Można, warto i da się żyć w czystości, przeżywać stosunki seksualne wyłącznie ze współmałżonkiem – tak aby były one właśnie tym, czym są z nazwy: stosunkami małżeńskimi, intymnymi. Można, warto i da się z ufnością i odpowiedzialnością stwierdzić, że jako potencjalni rodzice jesteśmy gotowi na przyjęcie każdego dziecka, w którego powoływaniu do życia współuczestniczymy. Można i da się rozumnie poznawać swoje ciało i korzystać z naturalnych metod zwiększania lub zmniejszania prawdopodobieństwa poczęcia dziecka. Można, warto i da się, pamiętając o naszym związku z każdym człowiekiem, w sposób szczególny koncentrować swoje wysiłki na pomaganiu tu i teraz tym osobom, wobec których podjęliśmy pewne szczególne zobowiązania, z którymi przebywamy na co dzień, które stoją najbliżej nas.

I wreszcie – można, warto i da się zmieniać na lepsze. To szalenie pocieszające i krzepiące – bo każdy aż do końca ziemskiego życia może się w każdej chwili poprawić. Pytanie tylko: czy będziemy to sobie i drugiemu człowiekowi utrudniać, czy raczej w tym pomagać?

_______



Mądre rozważanie na temat miłości, więzi małżeńskiej, dzieci narodzonych i nienarodzonych, zamachu na życie człowieka podejmuje Andriej Zwiagincew w filmie Wygnanie (Wygnanie (Изгнание; The Banishment), Andriej Zwiagincew, 2007, http://www.imdb.com/title/tt0488905/).

Wygnanie, podobnie jak wcześniejszy film Zwiagincewa pod tytułem Powrót (Powrót (Возвращение; The Return) Andriej Zwiagincew, 2003, http://www.imdb.com/title/tt0376968/), toczy się w ludzkim tempie, z taką w przybliżeniu prędkością, z jaką rzeczywiście dzieje się (powinno się dziać?) nasze życie.



_______


Przytoczmy jeszcze fragment powieści Małgorzaty Musierowicz Żaba:

„[Mama Fryderyka] Poszła sobie, a one dwie [Laura i Róża] znów zasiadły za wielkim, starym stołem, popijając herbatę z błękitnych kubków babci, których ze ślubnego tuzina pozostało tylko pięć. Poskładały do woreczków literki scrabble’a, posiedziały bez słowa, a potem złapały się za ręce, chociaż nie robiły tego nawet w dzieciństwie.

– Ja ci będę pilnować Mili, jak wrócisz na studia – porywczo obiecała Laura.

– Sama idź na studia. Maturę zdaj.

– Pyza.

– Co tam?

– Naprawdę niczego się nie boisz?

Róża łypnęła na siostrę swoim kasztanowym okiem.

– No, hm... – powiedziała i nagle zmiękła. – No, boję się... tego i owego.

– Nie widać po tobie.

– Bo ja się boję głównie w nocy.

– Chcesz, żebym poszła z tobą?

– Do szpitala?

– No. Żebyś nie była tam sama.

– A mama była, jak rodziła ciebie.

– Nie wszystko musisz robić dokładnie tak, jak ona – palnęła Laura i obie się zaśmiały.

Potem spoważniały, zamyśliły się i siedziały spokojnie we dwie, a nawet – we trzy, bo przecież mała Mila wciąż była tu z nimi i z całą pewnością (powiedziała Pyza) czuła, że otacza ją dobra aura.

– Ciekawe, jaka ona będzie – zastanowiła się Laura.

– Ona już jest.”

(Małgorzata Musierowicz, Żaba, 2005, s. 154-155)

_______


Vincent Van Gogh, Pierwsze kroki, 1890