2008/01/23

Cytat: Sprzedaję węgiel za pięć rubli

„Moszek Cyganek znalazł się pewnego razu w kłopocie.
Miał ostatni korzec węgla, gdy przyszło do niego pięciu bladych mężczyzn.
Jeden dawał mu rubla za korzec, drugi dwa ruble, trzeci trzy, czwarty cztery, a piąty – pięć rubli.

Żaden ustąpić nie chciał ani dzielić się, a wszyscy wrzaskliwie wzywali Moszka Cyganek, aby on ich rozsądził.

Wówczas Moszek zapytał się:

– Który z was ma najwięcej dzieci?

Okazało się, że każdy ma dwoje dzieci i jedną żonę.

– Który z was najsłabszy?

Wszyscy zaczęli kaszlać.

– Który ma najwilgotniejsze mieszkanie?

We wszystkich mieszkaniach woda ze ścian kapała.

Wtedy roztropny Moszek chwycił się za głowę w desperacji i rzekł:

– Gdy dam węgiel temu, który ma tylko rubla, co powiecie?

– Żeś uczciwy! – zawołał ten, co miał rubla.

– Żeś gałgan! – zawołali ci, którzy mieli dwa, trzy i cztery ruble.

– Żeś gałgan i głupi! – zakończył mający pięć rubli.

– A gdybym oddał węgiel temu, który mi płaci pięć rubli, to co powiecie? – spytał znowu Moszek.

– Żeś uczciwy i mądry! – rzekł ten, który miał pięć rubli.

– Żeś gałgan! – zawołali czterej inni.

Wtedy otworzył wargi swoje Moszek i rzekł:

– Gdy sprzedam węgiel za rubla, będę raz uczciwym, raz głupim i cztery razy gałganem. Gdy sprzedam za pięć rubli, będę znowu raz uczciwym, cztery razy gałganem i raz mądrym. Otóż wolę być mądrym niż głupim – i sprzedaję węgiel za pięć rubli.”

Bolesław Prus, Kroniki tygodniowe, Warszawa 1987, t. I, s. 92–93.



2008/01/09

Tłumaczenie: Peter Anderson „Gliniarz odpowiada”

(Objaśnienie: poniższe opowiadanie zostało napisane jako odpowiedź na Printcrime Cory’ego Doctorowa [polskie tłumaczenie: Drukozbrodnia] – opowiedziane z perspektywy jednego z „gliniarzy”. Proponuję przeczytać najpierw pierwotne opowiadanie, a potem moje – inaczej to, co napisałem, może wydawać się bez sensu. Specjalne podziękowania dla Cory’ego za zezwolenie [na wykorzystanie jego opowiadania] i miłe słowa.)
1
Gliniarze [coppers] – tak nas nazywano – na początku ze względu na miedziany [copper] kolor guzików, lśniących na naszych piersiach i całym mundurze, ale później ze względu na sposób, w jaki zawsze zmuszaliśmy ich, aby przyznali się do swoich przestępstw. Z czasem sami zaczęliśmy się tak nazywać. I faktycznie się przyznawali – zawsze. Niektórzy najpierw twierdzili, że są niewinni, ale po zaledwie kilku minutach w pokoju przesłuchań przyznawali się do wszystkiego – żebyśmy tylko przestali. Większość z nich moglibyśmy prawdopodobnie aresztować i tak, zamknąć na czas nieokreślony, ale formalne przyznanie się czyniło ich winę czymś oficjalnym – schludnym, czystym, wyraźnym i bezsprzecznym w oczach dowolnego prawnika, który mógłby wmieszać się w sprawę – nie żeby wielu to robiło.

2
Jednak Kessler był inny i za to go w pewien sposób podziwiałem. W przeciwieństwie do reszty drukarskiej hołoty, nigdy nie krzyczał o prawnika, ani nie twierdził, że jest niewinny. Zamiast tego zachowywał się spokojnie, przyznając się do winy od momentu, gdy z megafonu zagrzmiał akt oskarżenia, a my, trzymając za kostki, wyciągnęliśmy go z domu i wlekliśmy, uderzając jego głową w schody. Niektórzy mogliby powiedzieć, że – skoro poddał się z taką uległością – brutalne traktowanie – wywlekanie go na zewnątrz i niszczenie jego domu – nie było wcale potrzebne. I może mieliby rację. Ale i tak, pijani władzą, wymachiwaliśmy pałami, roztrzaskując czaszki i demolując sprzęty – dla czystej frajdy.

3
Zawsze robiliśmy show, porwani szaleńczym duchem aresztowania. Oczywiście, dawało nam to przyjemność – i dlatego to robiliśmy – ale takie traktowanie oskarżonych Departament uważał za środek odstraszający – i dlatego stanowiło ono oficjalną linię postępowania. Rozwalić wszystko – witrażowe lampy, kufry podróżne, sprzęty, naczynia, okna – i niczego nie sprzątać – dla przypomnienia, dlaczego wszyscy obywatele powinni być posłuszni ustawom, niezależnie od tego, czy się na to zgadzają, czy nie. Kessler miał więcej niż inni śmieci, pochodzących prawdopodobnie z nielegalnego druku. Miał nawet tę śmieszną klatkę, którą zniszczyłem jednym depnięciem buta. Nie widziałem w środku żadnego ptaka, ale jeśli mieszkał w domu Kesslera, musiał być przestępcą – tak jak on – i zasłużył na to, co dostał.

4
Kesslera zdemolowaliśmy prawie tak mocno, jak jego dom. Pracowaliśmy nad nim we trójkę pałkami i pięściami, a kiedy upadł – metalowymi okuciami butów. Kiedy go wywlekliśmy, był połamany i zakrwawiony. Zatrzymaliśmy się na minutę, żeby dziennikarzyki mogły zrobić zdjęcia. Wszyscy szczerzyliśmy się do aparatów, jakbyśmy ustrzelili dorodnego jelenia. Potem wrzuciliśmy Kesslera na tył furgonu. Znów – odstraszanie. Wiedzieliśmy, że dziennikarzyki służbiście doniosą o tym, co zaszło, chwaląc naszą sumienność i wysyłając sygnał ostrzegawczy do wszystkich obywateli. Do obywateli takich jak sąsiedzi Kesslera, którzy kulili się ze strachu za zamkniętymi drzwiami i nie przyszli mu z pomocą – do tych samych ludzi, którym Kessler pomagał, dostarczając nielegalne produkty.

5
Dobytek przestępcy zostawialiśmy na miejscu, jako groźny komunikat administracji publicznej – cały dobytek, to znaczy z wyjątkiem drukarki, która – nawet rozwalona – wciąż mogła być niebezpieczna. Ci drukarze to sprytni złodzieje, którzy bez wątpienia zdołaliby wyciągnąć ze strzaskanego urządzenia jego parametry i stworzyć kolejne, dobre jak nowe i tak samo niebezpieczne dla cywilizowanego porządku życia, jak to, które wzięli za wzór. Drukarze nie mieli żadnych skrupułów, jeśli chodzi o produkowanie wysokiej jakości farmaceutyków, komputerów, sprzętów domowych – wszystkiego, co, zgodnie ze świętą literą prawa, stanowiło wyłączną domenę Korporacji. Drukarkę należało zabrać na posterunek dla bezpiecznego przechowania i jako trofeum – ale, na szczęście dla nas, rzadko jako dowód w jakimkolwiek procesie.

6
Kessler szybko poddał się sprawiedliwości, przyjmując wyrok ze spokojem. Moi przełożeni byli do tego stopnia zadowoleni z unieszkodliwienia tak wysoko postawionego fałszerza, że dali mi awans na funkcjonariusza więziennego w zakładzie, gdzie trzymano Kesslera – po tym, jak w końcu wypuszczono go ze szpitala. Od chwili, gdy przybył do więzienia, siedziałem mu na karku – budziłem go o nieludzkich porach, podtruwałem mu jedzenie, nawet sprowokowałem między nim a innym więźniem bójkę, wskutek której zaczął poważnie utykać i w obawie przede mną bez przerwy oglądał się za siebie.

7
Ale czasy się zmieniły. Oczywiście, wciąż dominowała Korporacja, ale władzę przejęła nowa Administracja, bezmyślnie litująca się nad przestępcami, którzy – nawet za kratami więzienia – wciąż stanowili poważne zagrożenie dla państwa. Administracja przejęła władanie nad Departamentem, lekkomyślnie traktując z łagodnością więźniów, których nazwała „niesłusznie skazanymi”. Wśród nich znalazł się Kessler, którego ułaskawiono po odsiedzeniu zaledwie dziesięciu lat z pięćdziesięcioletniego wyroku. A ja zostałem zdegradowany, oddelegowany z powrotem do regularnych patroli, a ponieważ wobec Administracji i Departamentu byłem bezsilny, korzystałem z władzy tam, gdzie się dało. To znaczy, w stosunku do Kesslera. Kiedy doszły mnie wieści, że wypytuje o masę drukarską, szukając nowego źródła dostaw – w sytuacji, gdy stare zostały wyeliminowane – wiedziałem, że coś szykuje.

8
Jednak z powrotem na patrolu nie jest już tak, jak w starych, dawnych czasach. Nie mogę po prostu kopniakami wyważać drzwi, rozwalać łbów i wymuszać od opornych przyznania się do winy. Zamiast tego muszę prowadzić inwigilację, gromadzić dowody i – żeby kogoś aresztować, nawet za najdrobniejsze przestępstwo – zdobywać nakazy – prawdziwe, a nie udzielane automatycznie, jak dawniej. Zamiast stosować brutalną siłę, muszę przypatrywać się i obserwować. To na swój sposób interesujące – ćwiczenie intelektualne zamiast niegdysiejszego stosowania siły fizycznej. Więc przypatruję się i obserwuję Kesslera i jego córkę – pociągającą osiemnastolatkę o imieniu Lane. Kiedy wsadziłem Kesslera do więzienia, była zaledwie dzieckiem, ale od tej pory dojrzała i stała się bardzo atrakcyjną panną. Obserwuję ich pewnego popołudnia przez okno kuchenne; są w salonie; on siedzi w kącie, a ona nerwowo spaceruje – długie nogi i obcisłe spodnie – ale chociaż widzę ich dosyć wyraźnie, słyszę ich bardzo słabo przez moskitierę.

9
Szybko orientuję się, że Kessler zmienił swoje metody. Sąsiedzi nie wparadowują już do jego domu o różnych porach, żeby kupić leki, drobne przedmioty i sprzęty. Zamiast tego każdego dnia przybywa tylko jeden lub dwóch gości – przychodzą jedynie z pełnymi nadziei twarzami i niedługo później wychodzą z zupełnie pustymi rękami. Myślę, że Kessler przestawia się na produkty dla bogatych i albo nie ma ich jeszcze gotowych, albo są tak drogie, że nikogo na nie nie stać.

10
Przez otwarte okno kuchenne słyszę tylko urywki rozmowy – „warte pójścia do więzienia”, „już nigdy” – i słyszę jak Kessler siorbie, jakby coś pociągał z filiżanki, a potem głośno wzdycha. Słyszę jak mówi: „Chcę ci coś powiedzieć na ucho...” – zanim szum generatora zagłusza jego głos. Wyjawia swój sekretny plan, który wymyślił – tylko jej.

11
Wpatruję się w salon przez okno, mijając wzrokiem postrzępioną moskitierę i brudną zasłonę; widzę w przelocie smukłe biodra córki Kesslera, która nachyla się, żeby usłyszeć tajemnicę. Przez chwilę wyobrażam sobie, że jestem na jego miejscu – nie jako przestępca, wyjawiający szeptem swój najnowszy plan, ale jako obiekt zainteresowania młodej kobiety – takiej, jak ona; delikatnej i gibkiej, o słodkim oddechu i ciemnobrązowych oczach – i, w przeciwieństwie do uczuć Kesslera, moje uczucia nie są wcale ojcowskie. I wyobrażam sobie, że... nie, nie mogę sobie takich rzeczy wyobrażać, nie teraz. Teraz mam do wykonania zadanie. Reszta niech będzie dodatkową korzyścią, która z niego wynika, a nie nim samym.

12
Widzę, jak dziewczyna raptownie się prostuje, jakby w szoku; jakby plan Kesslera był tak zuchwały, że wzdraga się na samą myśl o nim. Jest jasne, że Kessler wykombinował coś poważnego – a ja o tym wiem i dorwę go. Na razie po prostu będę go bacznie śledził, chociaż teraz ja i inni gliniarze mamy z tym ciężko; ale mimo trudności wsadzę Kesslera do więzienia – tym razem na dobre. Powinno mi się udać zdobyć na niego jakieś dowody – delikatnie i elegancko – choć wolałbym robić to po staremu, wywalając drzwi z zawiasów i rozwalając łby. A wkrótce znowu będę mógł to robić, bo obecna Administracja już zaczyna tracić kontrolę. Władza wraca w ręce drugiej strony – w ręce takich jak ja gliniarzy, którzy wolą używać siły. Ten słodki dzień wkrótce nadejdzie, a kiedy to się stanie, docenię to tym bardziej, bo tak długo mi tego brakowało. Odzyskanie tego będzie warte więcej niż wszystko inne.

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Peter Anderson, The Copper Responds, http://www.petelit.com/2007/12/the-copper-resp.html

The Copper Responds opublikowano na stronie PeteLit.com 2 grudnia 2007 r.

_______

Ten tekst jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0 Unported.



2008/01/01

Tłumaczenie: Cory Doctorow „Drukozbrodnia”

Gliniarze rozwalili drukarkę mojego taty, kiedy miałam osiem lat. Pamiętam jej gorący zapach, podobny do zapachu aluminiowej folii w mikrofalówce, i widok wściekle skoncentrowanego Tatusia, napełniającego drukarkę świeżą maziowatą masą drukarską, i wychodzące z niej przedmioty, przypominające w dotyku świeże wypieki.
Gliniarze weszli przez drzwi, wymachując pałkami; jeden z nich recytował przez megafon nakaz [sądowy]. Tatusia wsypał jeden z klientów. Ipolicja płaciła wysokiej jakości farmaceutykami – stymulantami, suplementami na polepszenie pamięci, szczepionkami na poprawę metabolizmu. Tego rodzaju rzeczami, które bez recepty kosztują fortunę; tego rodzaju rzeczami, które mógłbyś wydrukować w domu, gdyby nie przejmowało cię ryzyko, że twoja kuchnia nagle wypełni się dużymi, napakowanymi cielskami, a twarde pałki zaczną ze świstem przecinać powietrze, demolując wszystkich i wszystko, co stanęło im na drodze.

Zniszczyli kufer babci; ten, który przywiozła jeszcze z ojczystych stron. Rozwalili naszą małą lodówkę i oczyszczacz powietrza nad oknem. Mój kanarek uniknął śmierci, przycupnąwszy w kącie klatki, kiedy duża, obuta stopa zmieniła większą jej część w żałosny kłębek drutu.

Tatuś. Co oni mu zrobili. Kiedy z nim skończyli, wyglądał jakby wziął udział w bijatyce z całą drużyną rugbystów. Wywlekli go za drzwi i pozwolili wszystkim dziennikarzykom dobrze mu się przyjrzeć, kiedy wrzucali go do auta. Przez cały ten czas rzecznik opowiadał światu, że mój Tatuś odpowiada za piracką produkcję nielegalnych przedmiotów o wartości co najmniej 20 milionów i że mój Tatuś, zdesperowany złoczyńca, opierał się przy aresztowaniu.

Widziałam to wszystko przez mój telefon, siedząc w tym, co pozostało z naszego salonu, oglądając to na wyświetlaczu i zastanawiając się, jak ktokolwiek, popatrzywszy na nasze małe mieszkanko i nędzny, lichy majątek, mógł pomylić je z posiadłością szefa zorganizowanej grupy przestępczej. Oczywiście, zabrali drukarkę i wystawili na widok dziennikarzyków, jak trofeum. Jej mały przybytek we wnęce kuchennej wydawał się okropnie pusty. Kiedy się ocknęłam, ogarnęłam mieszkanie, oswobodziłam biednego ćwierkającego kanarka i postawiłam na miejscu drukarki mikser. Był zrobiony z wydrukowanych części, więc starczyłby tylko na miesiąc, zanim musiałabym wydrukować nowe łożyska i inne ruchome części. W tamtych czasach umiałam rozebrać i złożyć na nowo wszystko, co dało się wydrukować.

Kiedy skończyłam osiemnaście lat, byli gotowi wypuścić Tatusia z więzienia. Odwiedziłam go trzy razy – w moje dziesiąte urodziny, w jego pięćdziesiąte i kiedy umarła Mamusia. Minęły dwa lata, od kiedy widziałam go po raz ostatni. Wyglądał źle. Wskutek uczestnictwa w więziennej bójce utykał i oglądał się za siebie tak często, że wyglądało, jakby miał tik. Czułam wstyd, kiedy minitaksówka wysadziła nas przed domem, i starałam się zachować pewien dystans od tego zniszczonego, kuśtykającego szkieletu, kiedy wchodziliśmy do środka i schodami na górę.

– Lanie – powiedział, sadzając mnie na krześle. – Wiem, że jesteś bystrą dziewczyną. Nie wiesz może, skąd twój stary Tatuś mógłby wziąć jakąś drukarkę i trochę masy drukarskiej?

Zacisnęłam ręce w pięści tak mocno, że paznokcie wpiły mi się w dłonie. Zamknęłam oczy.

– Tatusiu, siedziałeś w więzieniu przez dziesięć lat. Dziesięć. Lat. Będziesz ryzykował kolejnych dziesięć lat, żeby drukować nowe miksery i leki, nowe laptopy i markowe kapelusze?

Uśmiechnął się szeroko.

– Nie jestem głupi, Lanie. Dostałem już nauczkę. Nie warto iść do więzienia za żaden kapelusz ani laptop. Już nigdy nie wydrukuję żadnych tego rodzaju śmieci.

Trzymał w ręku filiżankę herbaty i pił ją teraz, jakby to była whisky – łyk, a potem długi, głęboki wydech. Zamknął oczy i odchylił się do tyłu na krześle.

– Chodź tutaj, Lanie, chcę ci coś powiedzieć na ucho. Powiem ci, co zdecydowałem, kiedy spędzałem dziesięć lat w zamknięciu. Podejdź i podsłuchaj swojego głupiego Tatusia.

Poczułam się winna, że go zbeształam. Było jasne, że sfiksował. Bóg jeden wie, co przeszedł w więzieniu.

– Co takiego, Tatusiu? – zapytałam, nachylając się blisko.

– Lanie, będę drukował nowe drukarki. Dużo nowych drukarek. Po jednej dla każdego. To warte pójścia do więzienia. To warte wszystkiego.

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Cory Doctorow, Printcrime, http://craphound.com/?p=573

Printcrime opublikowano po raz pierwszy w magazynie „Nature” w styczniu 2006 r.

_______

Printcrime znajduje się w zbiorze opowiadań i nowel Overclocked: Stories of the Future Present, który można pobrać za darmo ze strony Cory’ego Doctorowa.

Na stronie Escape Pod można posłuchać Printcrime w interpretacji Karen Roman: http://escapepod.org/2007/01/09/ep-flash-printcrime/






_______

Ten tekst jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 2.5 Polska.