Waldek w ostatnim momencie uskoczył przed nadjeżdżającym zza zakrętu autem.
Zaledwie kilka chwil wcześniej rozejrzał się bacznie w obie strony i wszedł na jezdnię. Wszystko zgodnie z zasadami: spójrz w lewo, w prawo, jeszcze w lewo – ruszaj żwawo! Wszystkie samochody znajdowały się jeszcze szmat drogi od miejsca, w którym zamierzał przekroczyć jezdnię – na to przynajmniej wyglądało. Ruszył zatem.
A tu nagle kierowca potężnych rozmiarów czerwonej furgonetki postanowił zażyć Waldka z mańki i byłby go rozpłaszczył na masce lub asfalcie, gdyby nasz bohater nie wykazał się odpowiednim refleksem.
Waldek od pewnego czasu usiłował poruszać się po mieście jak człowiek. W ludzkim tempie. Widocznie zapomniał, że na jezdni obowiązują inne reguły. Tu jest przymus pośpiechu. Nie ma zmiłuj: albo gnasz na złamanie karku, albo nie żyjesz, albo w ogóle się tu nie zbliżaj.
Mimo wszystko Waldek nie rezygnował z przemieszczania się i usiłował umykać przed tabunami samochodów – jak dotychczas skutecznie. Odnosił nieprzyjemne wrażenie, jakby kierowcom przeszkadzał, a jedynym powodem, dla którego nie został jeszcze przez żadnego z nich potrącony, był fakt, że ciało przejechanego przechodnia mogłoby ubrudzić maskę auta i przydać jego właścicielowi zajęcia, którego ten wolałby uniknąć. Trzeba by czyścić wóz, a na to nie ma czasu, bo kierowca już pędzi do pracy, do cyrku, do kina, telewizor włączyć (serial się zaczyna)...
Przecież nawet gdy Waldek jak automat ruszał na zielonym wespół z sunącym ławą tłumem (zupełnie jak w Matrixie), czekający na wolną drogę kierowcy dawali niedwuznacznie do zrozumienia: „No – zmykajcie, bo koła już nas świerzbią!”.
– Miasto jest, jakie jest, i nic go nie zmieni – powiedziała Waldkowi znajoma. – Szkoda gadania.
„Może to faktycznie prawda – pomyślał Waldek – ale czy w takim razie miasto w ogóle nadaje się do życia?”.
Zaledwie kilka chwil wcześniej rozejrzał się bacznie w obie strony i wszedł na jezdnię. Wszystko zgodnie z zasadami: spójrz w lewo, w prawo, jeszcze w lewo – ruszaj żwawo! Wszystkie samochody znajdowały się jeszcze szmat drogi od miejsca, w którym zamierzał przekroczyć jezdnię – na to przynajmniej wyglądało. Ruszył zatem.
A tu nagle kierowca potężnych rozmiarów czerwonej furgonetki postanowił zażyć Waldka z mańki i byłby go rozpłaszczył na masce lub asfalcie, gdyby nasz bohater nie wykazał się odpowiednim refleksem.
Waldek od pewnego czasu usiłował poruszać się po mieście jak człowiek. W ludzkim tempie. Widocznie zapomniał, że na jezdni obowiązują inne reguły. Tu jest przymus pośpiechu. Nie ma zmiłuj: albo gnasz na złamanie karku, albo nie żyjesz, albo w ogóle się tu nie zbliżaj.
Mimo wszystko Waldek nie rezygnował z przemieszczania się i usiłował umykać przed tabunami samochodów – jak dotychczas skutecznie. Odnosił nieprzyjemne wrażenie, jakby kierowcom przeszkadzał, a jedynym powodem, dla którego nie został jeszcze przez żadnego z nich potrącony, był fakt, że ciało przejechanego przechodnia mogłoby ubrudzić maskę auta i przydać jego właścicielowi zajęcia, którego ten wolałby uniknąć. Trzeba by czyścić wóz, a na to nie ma czasu, bo kierowca już pędzi do pracy, do cyrku, do kina, telewizor włączyć (serial się zaczyna)...
Przecież nawet gdy Waldek jak automat ruszał na zielonym wespół z sunącym ławą tłumem (zupełnie jak w Matrixie), czekający na wolną drogę kierowcy dawali niedwuznacznie do zrozumienia: „No – zmykajcie, bo koła już nas świerzbią!”.
– Miasto jest, jakie jest, i nic go nie zmieni – powiedziała Waldkowi znajoma. – Szkoda gadania.
„Może to faktycznie prawda – pomyślał Waldek – ale czy w takim razie miasto w ogóle nadaje się do życia?”.
No comments:
Post a Comment