Nie wstępowałem do państwa, nie przyrzekałem państwu żadnej wierności, ani tym bardziej nie godziłem się na jego finansowanie. Dlatego, gdy państwo finansuje działania (jak mordowanie dzieci) i organizacje, z którymi absolutnie zgodzić się nie mogę, mam absolutne prawo odmówić finansowania organizacji zwanej państwem. Oczywiście, podkreślę to kolejny raz, nie mam szansy zrobić tego otwarcie. Państwo może niestety zmusić mnie przemocą, pozbawiając własności i/lub wolności. Odpowiedzią na taką przemoc może być tylko partyzantka, czyli wykorzystanie całej wiedzy, umiejętności i możliwości, by zachować jak najwięcej własności i wolności.
[...] Unikanie podatków i innych form finansowania organizacji, która działa wbrew mojej woli, moim zasadom i na moją szkodę jest nie tylko moralne, jest moim obowiązkiem.
Jan Kowalski (Rolnik z Doliny), Moralność unikania danin publicznych, http://rolnikzdoliny.salon24.pl/79945,index.html
Conversation between Edward 'Brill' Lyle and Robert Clayton Dean. From the movie Enemy Of The State (Tony Scott, 1998).
It is our view that a flourishing libertarian movement, a lifelong dedication to liberty can only be grounded on a passion for justice. Here must be the mainspring of our drive, the armor that will sustain us in all the storms ahead, not the search for a quick buck, the playing of intellectual games or the cool calculation of general economic gains. And, to have a passion for justice, one must have a theory of what justice and injustice are — in short, a set of ethical principles of justice and injustice, which cannot be provided by utilitarian economics.
A passion for instantaneous justice — in short, a radical passion — is . . . not utopian, as would be a desire for the instant elimination of poverty or the instant transformation of everyone into a concert pianist. For instant justice could be achieved if enough people so willed.
A true passion for justice . . . must be radical — in short, it must at least wish to attain its goals radically and instantaneously. Leonard E. Read, founding president of the Foundation for Economic Education, expressed this radical spirit very aptly when he wrote a pamphlet I'd Push the Button. The problem was what to do about the network of price and wage controls then being imposed on the economy by the Office of Price Administration. Most economic liberals were timidly or "realistically" advocating one or another form of gradual or staggered decontrols; at that point, Mr. Read took an unequivocal and radical stand on principle: "if there were a button on this rostrum," he began his address, "the pressing of which would release all wage and price controls instantaneously, I would put my finger on it and push!"
The true test, then, of the radical spirit, is the button-pushing test: if we could push the button for instantaneous abolition of unjust invasions of liberty, would we do it? If we would not do it, we could scarcely call ourselves libertarians, and most of us would only do it if primarily guided by a passion for justice.
The genuine libertarian, then, is, in all senses of the word, an "abolitionist"; he would, if he could, abolish instantaneously all invasions of liberty, whether it be, in the original coining of the term, slavery, or whether it be the manifold other instances of State oppression. He would, in the words of another libertarian in a similar connection, "blister my thumb pushing that button!"
The libertarian goals are "realistic" in the sense that they could be achieved if enough people agreed on their desirability, and that, if achieved, they would bring about a far better world. The "realism" of the goal can only be challenged by a critique of the goal itself, not in the problem of how to attain it.
Actually, in the realm of the strategic, raising the banner of pure and radical principle is generally the fastest way of arriving at radical goals. For if the pure goal is never brought to the fore, there will never be any momentum developed for driving toward it.
Murray N. Rothbard, Why Be Libertarian?, http://www.mises.org/story/2993
W tradycji judeochrześcijańskiej Bóg jest Stwórcą różnym od swego stworzenia. Z miłości, przez moc Słowa, jak mówi Biblia, daje On początek stworzeniom. „Wyrywa je z nicości” i powołuje do istnienia.
Na Wschodzie nie ma rozróżnienia pomiędzy mistykiem i bóstwem, do którego on dąży. Następuje całkowite połączenie i mistyk zanika w bezosobowym boskim bycie. W mistyce judeochrześcijańskiej jakkolwiek daleko można dojść na drodze miłosnego złączenia, różnica między mną a Bogiem istnieje zawsze, ponieważ chodzi o związek miłości, a aby zaistniała miłość muszą być dwie różne osoby. Te osoby spotykają się coraz głębiej, ale więź między nimi nie wyklucza ich indywidualności.
A więc pomiędzy pojęciem Boga judeochrześcijańskiego i pojęciem bóstwa Wschodu istnieją przede wszystkim różnice ontologiczne. Bóg chrześcijan, znany z Objawienia, jest osobą, a nie bezosobową wibracją. Wzywa człowieka do związku miłości, jest zainteresowany tym, co czyni człowiek, wkracza w dzieje człowieka, żeby objawić mu swoją miłość. Bóg różny od swego stworzenia, Bóg osobowy pragnie miłości swego stworzenia.
Jest coś fascynującego w tej szczęśliwości z dala od wszelkich cierpień. Rzeczywiście, po pozbyciu się pragnień cierpienie znika. Ale znika też możność przeżywania tego, co jest podstawowym motorem istnienia – znika pragnienie kochania i bycia kochanym.
Przypominam sobie, że w tych doświadczeniach, skądinąd głębokich, jakich doznaje się praktykując hinduizm, w stanie nirwany tęskniłem za jakimś rodzajem kontaktu, w którym mógłbym się w pełni rozwinąć, tęskniłem za związkiem pewnego szczególnego spełnienia, który nazywamy miłością.
Boję się używać [...] określenia [„miłość”], bo dzisiaj słowo miłość odmieniane jest na tyle sposobów, że już nie wiadomo, co ono znaczy. Ja rozumiem miłość jako smak nieskończonej wolności w momentach niestety przelotnych, kiedy udaje mi się wyjść poza moje granice w kierunku drugiego człowieka, być do dyspozycji drugiego człowieka, gdy udaje mi się zapomnieć o sobie, ponieważ zupełnie otwieram się na drugiego.
Wydaje mi się, że te chwile mówią coś bardzo ważnego o mnie samym, mówią o mnie prawdziwym. Odnalazłem to potem u autora z XII wieku – Wilhelma de Saint Thierry. Jako istota ludzka, jestem istotą ekstatyczną, staję w prawdzie tego, czym jestem, gdy uda mi się wyjść poza mój egoizm i kiedy wychodzę drugiemu naprzeciw. Myślę, że wszyscy przeżyliśmy podobne doświadczenie. Są to chwile, kiedy kosztujemy nowej wolności, radości, głębokiego szczęścia, które może współistnieć z cierpieniem. Nie odnajdujemy tego w hinduizmie. Gdzieś w środku tego doświadczania spokoju, którego doświadczałem w hinduizmie, żywe było we mnie pragnienie przeżywania takiego rodzaju doświadczeń.
I właśnie w tym momencie zdarzyło się coś, co poruszyło moim życiem. Pewnego dnia ktoś przybywający do guru z wizytą zapytał mnie: „Pan był chrześcijaninem w młodości. Jezus, kim On teraz jest dla pana?” W chwili kiedy wypowiedział słowo „Jezus” doświadczyłem takiego rezonansu w głębi mojej duszy, że jak gdyby obudziłem się. Odkryłem, że ten Jezus, którego chciałem wyłączyć z mojego życia, czekał cały czas z nieskończoną cierpliwością. Bardzo trudno jest mówić o takich doświadczeniach, ponieważ pozostają poza czynnikiem racjonalnym, ale jeśli miałbym to wyrazić i zinterpretować, myślę, że powiedziałbym, iż Jezus powiedział do mnie: „dziecko, ile jeszcze każesz mi czekać?” Patrzył na mnie z nieopisaną czułością, nie osądzając mnie, ani nie skazując. Nie czułem się też jak dziecko przyprowadzone do domu przez rozzłoszczonego ojca. Doświadczyłem wtedy tylko nieopisanej czułości i miłosierdzia, Kogoś, kto kochał mnie z całego serca i był gotowy iść za mną bez końca, w nadziei, że pewnego dnia zwrócę na Niego wzrok. I dam Mu to, czego oczekuje – moje spojrzenie lub słowo miłości.
Poruszyło mnie to do głębi. Powiedziałem sobie: ten, którego szukam na końcu świata, jest bardziej mi bliski niż ja sam, jak mówił św. Augustyn. On jest w głębi mojego serca i czeka jak pokorny sługa. Zrozumiałem, że moje szczęście i moje życie mają sens jedynie w tym związku, w którym byłem kochany i mogłem kochać.
Rodziłem się, a Bóg nie kazał mi znikać w oceanie, przeciwnie, przychodził do mnie, abym się narodził jako osoba. Bo to, że jestem osobą, jest mi dane, abym mógł kochać.
W stanie nirwany tęskniłem za miłością, Wywiad z o. Jacquesem Verlindem, http://www.opoka.org.pl/varia/sekty/bog_wschod.html
. . . the great ideals of the past failed not by being outlived (which must mean over-lived), but by not being lived enough. . . . The Christian ideal has not been tried and found wanting. It has been found difficult and left untried.
Gilbert Keith Chesterton, What’s Wrong With The World, Part One: The Homelessness of Man, Chapter V: The Unfinished Temple, http://www.cse.dmu.ac.uk/~mward/gkc/books/whats_wrong.html
Evidence of sexual chaos is everywhere. Not a day passes without several of my patients providing ample testimony of it. For example, yesterday I saw a woman who had tried to kill herself after her daughter, nearly 16 years old, moved out of her home with her eight-month-old child to live with her new 22-year-old boyfriend. It goes without saying that this boyfriend was not the father of her baby but a man she had met recently in a nightclub.
The mother was 14 when the father, age 21, made his entrance. On discovering that she was pregnant, he did what many young men do nowadays in such a situation: he beat her up. This not only relieves the feelings but occasionally produces a miscarriage. In this case, however, it failed to do so; instead, the father was caught in flagrante delicto (that is to say, while beating her) by my patient, who promptly attacked him, managing to injure him so severely that he had to go to the hospital. While there, he and she did a little informal plea-bargaining: she would not inform on him for having had sex with an underage girl, if he did not press charges against her for having assaulted him.
My patient subsequently spent what little money she had upon her grandchild's clothes, stroller, crib, bedding, and so on, even going $1,500 into debt to fund its comfort. Then her daughter decided to move out, and my patient was mortified.
Mortified, that is, by the absence of her grandchild, for whom she thought she had sacrificed so much. This was the first objection she had made in the whole affair. She had not considered the sexual conduct of her daughter, or that of either of the two men, to be in any way reprehensible. If the father of her grandchild had not turned violent, it would never have crossed her mind that he had done anything wrong in having sex with her daughter; and indeed, having done nothing to discourage the liaison, she in effect encouraged him. And her daughter had behaved only as she would have expected any girl of her age to behave.
It might be argued . . . [that] when it comes to sexual misdemeanor there is nothing new under the sun, and history shows plentiful examples of almost any perversion or dishonorable conduct. But this is the first time in history there has been mass denial that sexual relations are a proper subject of moral reflection or need to be governed by moral restrictions.
To the 1950s audience it would have been unnecessary to point out that, once a child had been conceived, the father owed a duty not only to the child, but to the mother; that his own wishes in the matter were not paramount, let alone all-important, and that he was not simply an individual but a member of a society whose expectations he had to meet if he were to retain its respect; and that a sense of moral obligation toward a woman was not inimical to a satisfying relationship with her but a precondition of it.
. . . there are many young people yearning for precisely the certainties that they feel obliged to mock: young women who hope to find a man who will woo her, love her, respect her, stand by her, and be a father to her children, while there are many men with the reciprocal wish. How many times have I heard from my patients of their aching desire to settle down and live in a normal family, and yet who have no idea whatever how to achieve this goal that was once within the reach of almost everyone!
Revolutions are seldom the spontaneous mass upheaval of the downtrodden, provoked beyond endurance by their miserable condition, and the sexual revolution was certainly no exception in this respect. The revolution had its intellectual progenitors . . . [who] were not the kind of people to take seriously Edmund Burke's lapidary warning that "it is ordained in the eternal constitution of things that men of intemperate minds cannot be free": on the contrary, just as appetites often grow with the feeding, so the demands of the revolutionaries escalated whenever the last demand was met.
No one seems to have noticed . . . that a loss of a sense of shame means a loss of privacy; a loss of privacy means a loss of intimacy; and a loss of intimacy means a loss of depth. There is, in fact, no better way to produce shallow and superficial people than to let them live their lives entirely in the open, without concealment of anything.
There is virtually no aspect of modern society's disastrous sexual predicament that does not find its apologist and perhaps its "onlie" begetter in the work of the sexual revolutionaries 50 or 100 years earlier. It is impossible to overlook the connection between what they said should happen and what has actually happened. Ideas have their consequences, if only many years later.
Explaining their decision to part from the mother or father of their children, my patients routinely tell me that they do not experience with her or him the bliss they clearly expected to experience . . . The possibility that their union might serve other, slightly more mundane and other-regarding purposes has never occurred to them. That depth of feeling is at least as important as intensity (and in the long run, more important) is a thought completely alien to them. With no social pressure to keep them together, with religious beliefs utterly absent from their lives, and with the state through its laws and welfare provisions positively encouraging the fragmentation of the family, relationships become kaleidoscopic in their changeability but oddly uniform in their denouement.
The Dionysian has definitively triumphed over the Apollonian. No grace, no reticence, no measure, no dignity, no secrecy, no depth, no limitation of desire is accepted. Happiness and the good life are conceived as prolonged sensual ecstasy and nothing more. When, in my work in an English slum, I observe what the sexual revolution has wrought, I think of the words commemorating architect Sir Christopher Wren in the floor of St. Paul's Cathedral: si monumentum requiris, circumspice.
Theodore Dalrymple, All Sex, All the Time, http://www.city-journal.org/html/10_3_urbanities-all_sex.html
Soundtrack to Deus Ex: Zodiac by Steve Foxon, http://www.sfsounds.co.uk/html/dx__zodiac.html
[...] Unikanie podatków i innych form finansowania organizacji, która działa wbrew mojej woli, moim zasadom i na moją szkodę jest nie tylko moralne, jest moim obowiązkiem.
Jan Kowalski (Rolnik z Doliny), Moralność unikania danin publicznych, http://rolnikzdoliny.salon24.pl/79945,index.html
_______
BRILL
You know, in guerilla warfare, you try to use your weaknesses as strengths.
ROBERT
Such as?
BRILL
Well... if they're big and you're small, then you're mobile and they're slow. You're hidden and they're exposed. You only fight battles you know you can win. That's the way the Vietcong did it. You capture the weapons and you use them against them the next time. That way they're supplying you. You grow stronger as they grow weaker.
You know, in guerilla warfare, you try to use your weaknesses as strengths.
ROBERT
Such as?
BRILL
Well... if they're big and you're small, then you're mobile and they're slow. You're hidden and they're exposed. You only fight battles you know you can win. That's the way the Vietcong did it. You capture the weapons and you use them against them the next time. That way they're supplying you. You grow stronger as they grow weaker.
Conversation between Edward 'Brill' Lyle and Robert Clayton Dean. From the movie Enemy Of The State (Tony Scott, 1998).
_______
It is our view that a flourishing libertarian movement, a lifelong dedication to liberty can only be grounded on a passion for justice. Here must be the mainspring of our drive, the armor that will sustain us in all the storms ahead, not the search for a quick buck, the playing of intellectual games or the cool calculation of general economic gains. And, to have a passion for justice, one must have a theory of what justice and injustice are — in short, a set of ethical principles of justice and injustice, which cannot be provided by utilitarian economics.
A passion for instantaneous justice — in short, a radical passion — is . . . not utopian, as would be a desire for the instant elimination of poverty or the instant transformation of everyone into a concert pianist. For instant justice could be achieved if enough people so willed.
A true passion for justice . . . must be radical — in short, it must at least wish to attain its goals radically and instantaneously. Leonard E. Read, founding president of the Foundation for Economic Education, expressed this radical spirit very aptly when he wrote a pamphlet I'd Push the Button. The problem was what to do about the network of price and wage controls then being imposed on the economy by the Office of Price Administration. Most economic liberals were timidly or "realistically" advocating one or another form of gradual or staggered decontrols; at that point, Mr. Read took an unequivocal and radical stand on principle: "if there were a button on this rostrum," he began his address, "the pressing of which would release all wage and price controls instantaneously, I would put my finger on it and push!"
The true test, then, of the radical spirit, is the button-pushing test: if we could push the button for instantaneous abolition of unjust invasions of liberty, would we do it? If we would not do it, we could scarcely call ourselves libertarians, and most of us would only do it if primarily guided by a passion for justice.
The genuine libertarian, then, is, in all senses of the word, an "abolitionist"; he would, if he could, abolish instantaneously all invasions of liberty, whether it be, in the original coining of the term, slavery, or whether it be the manifold other instances of State oppression. He would, in the words of another libertarian in a similar connection, "blister my thumb pushing that button!"
The libertarian goals are "realistic" in the sense that they could be achieved if enough people agreed on their desirability, and that, if achieved, they would bring about a far better world. The "realism" of the goal can only be challenged by a critique of the goal itself, not in the problem of how to attain it.
Actually, in the realm of the strategic, raising the banner of pure and radical principle is generally the fastest way of arriving at radical goals. For if the pure goal is never brought to the fore, there will never be any momentum developed for driving toward it.
Murray N. Rothbard, Why Be Libertarian?, http://www.mises.org/story/2993
_______
W tradycji judeochrześcijańskiej Bóg jest Stwórcą różnym od swego stworzenia. Z miłości, przez moc Słowa, jak mówi Biblia, daje On początek stworzeniom. „Wyrywa je z nicości” i powołuje do istnienia.
Na Wschodzie nie ma rozróżnienia pomiędzy mistykiem i bóstwem, do którego on dąży. Następuje całkowite połączenie i mistyk zanika w bezosobowym boskim bycie. W mistyce judeochrześcijańskiej jakkolwiek daleko można dojść na drodze miłosnego złączenia, różnica między mną a Bogiem istnieje zawsze, ponieważ chodzi o związek miłości, a aby zaistniała miłość muszą być dwie różne osoby. Te osoby spotykają się coraz głębiej, ale więź między nimi nie wyklucza ich indywidualności.
A więc pomiędzy pojęciem Boga judeochrześcijańskiego i pojęciem bóstwa Wschodu istnieją przede wszystkim różnice ontologiczne. Bóg chrześcijan, znany z Objawienia, jest osobą, a nie bezosobową wibracją. Wzywa człowieka do związku miłości, jest zainteresowany tym, co czyni człowiek, wkracza w dzieje człowieka, żeby objawić mu swoją miłość. Bóg różny od swego stworzenia, Bóg osobowy pragnie miłości swego stworzenia.
Jest coś fascynującego w tej szczęśliwości z dala od wszelkich cierpień. Rzeczywiście, po pozbyciu się pragnień cierpienie znika. Ale znika też możność przeżywania tego, co jest podstawowym motorem istnienia – znika pragnienie kochania i bycia kochanym.
Przypominam sobie, że w tych doświadczeniach, skądinąd głębokich, jakich doznaje się praktykując hinduizm, w stanie nirwany tęskniłem za jakimś rodzajem kontaktu, w którym mógłbym się w pełni rozwinąć, tęskniłem za związkiem pewnego szczególnego spełnienia, który nazywamy miłością.
Boję się używać [...] określenia [„miłość”], bo dzisiaj słowo miłość odmieniane jest na tyle sposobów, że już nie wiadomo, co ono znaczy. Ja rozumiem miłość jako smak nieskończonej wolności w momentach niestety przelotnych, kiedy udaje mi się wyjść poza moje granice w kierunku drugiego człowieka, być do dyspozycji drugiego człowieka, gdy udaje mi się zapomnieć o sobie, ponieważ zupełnie otwieram się na drugiego.
Wydaje mi się, że te chwile mówią coś bardzo ważnego o mnie samym, mówią o mnie prawdziwym. Odnalazłem to potem u autora z XII wieku – Wilhelma de Saint Thierry. Jako istota ludzka, jestem istotą ekstatyczną, staję w prawdzie tego, czym jestem, gdy uda mi się wyjść poza mój egoizm i kiedy wychodzę drugiemu naprzeciw. Myślę, że wszyscy przeżyliśmy podobne doświadczenie. Są to chwile, kiedy kosztujemy nowej wolności, radości, głębokiego szczęścia, które może współistnieć z cierpieniem. Nie odnajdujemy tego w hinduizmie. Gdzieś w środku tego doświadczania spokoju, którego doświadczałem w hinduizmie, żywe było we mnie pragnienie przeżywania takiego rodzaju doświadczeń.
I właśnie w tym momencie zdarzyło się coś, co poruszyło moim życiem. Pewnego dnia ktoś przybywający do guru z wizytą zapytał mnie: „Pan był chrześcijaninem w młodości. Jezus, kim On teraz jest dla pana?” W chwili kiedy wypowiedział słowo „Jezus” doświadczyłem takiego rezonansu w głębi mojej duszy, że jak gdyby obudziłem się. Odkryłem, że ten Jezus, którego chciałem wyłączyć z mojego życia, czekał cały czas z nieskończoną cierpliwością. Bardzo trudno jest mówić o takich doświadczeniach, ponieważ pozostają poza czynnikiem racjonalnym, ale jeśli miałbym to wyrazić i zinterpretować, myślę, że powiedziałbym, iż Jezus powiedział do mnie: „dziecko, ile jeszcze każesz mi czekać?” Patrzył na mnie z nieopisaną czułością, nie osądzając mnie, ani nie skazując. Nie czułem się też jak dziecko przyprowadzone do domu przez rozzłoszczonego ojca. Doświadczyłem wtedy tylko nieopisanej czułości i miłosierdzia, Kogoś, kto kochał mnie z całego serca i był gotowy iść za mną bez końca, w nadziei, że pewnego dnia zwrócę na Niego wzrok. I dam Mu to, czego oczekuje – moje spojrzenie lub słowo miłości.
Poruszyło mnie to do głębi. Powiedziałem sobie: ten, którego szukam na końcu świata, jest bardziej mi bliski niż ja sam, jak mówił św. Augustyn. On jest w głębi mojego serca i czeka jak pokorny sługa. Zrozumiałem, że moje szczęście i moje życie mają sens jedynie w tym związku, w którym byłem kochany i mogłem kochać.
Rodziłem się, a Bóg nie kazał mi znikać w oceanie, przeciwnie, przychodził do mnie, abym się narodził jako osoba. Bo to, że jestem osobą, jest mi dane, abym mógł kochać.
W stanie nirwany tęskniłem za miłością, Wywiad z o. Jacquesem Verlindem, http://www.opoka.org.pl/varia/sekty/bog_wschod.html
_______
. . . the great ideals of the past failed not by being outlived (which must mean over-lived), but by not being lived enough. . . . The Christian ideal has not been tried and found wanting. It has been found difficult and left untried.
Gilbert Keith Chesterton, What’s Wrong With The World, Part One: The Homelessness of Man, Chapter V: The Unfinished Temple, http://www.cse.dmu.ac.uk/~mward/gkc/books/whats_wrong.html
_______
Evidence of sexual chaos is everywhere. Not a day passes without several of my patients providing ample testimony of it. For example, yesterday I saw a woman who had tried to kill herself after her daughter, nearly 16 years old, moved out of her home with her eight-month-old child to live with her new 22-year-old boyfriend. It goes without saying that this boyfriend was not the father of her baby but a man she had met recently in a nightclub.
The mother was 14 when the father, age 21, made his entrance. On discovering that she was pregnant, he did what many young men do nowadays in such a situation: he beat her up. This not only relieves the feelings but occasionally produces a miscarriage. In this case, however, it failed to do so; instead, the father was caught in flagrante delicto (that is to say, while beating her) by my patient, who promptly attacked him, managing to injure him so severely that he had to go to the hospital. While there, he and she did a little informal plea-bargaining: she would not inform on him for having had sex with an underage girl, if he did not press charges against her for having assaulted him.
My patient subsequently spent what little money she had upon her grandchild's clothes, stroller, crib, bedding, and so on, even going $1,500 into debt to fund its comfort. Then her daughter decided to move out, and my patient was mortified.
Mortified, that is, by the absence of her grandchild, for whom she thought she had sacrificed so much. This was the first objection she had made in the whole affair. She had not considered the sexual conduct of her daughter, or that of either of the two men, to be in any way reprehensible. If the father of her grandchild had not turned violent, it would never have crossed her mind that he had done anything wrong in having sex with her daughter; and indeed, having done nothing to discourage the liaison, she in effect encouraged him. And her daughter had behaved only as she would have expected any girl of her age to behave.
It might be argued . . . [that] when it comes to sexual misdemeanor there is nothing new under the sun, and history shows plentiful examples of almost any perversion or dishonorable conduct. But this is the first time in history there has been mass denial that sexual relations are a proper subject of moral reflection or need to be governed by moral restrictions.
To the 1950s audience it would have been unnecessary to point out that, once a child had been conceived, the father owed a duty not only to the child, but to the mother; that his own wishes in the matter were not paramount, let alone all-important, and that he was not simply an individual but a member of a society whose expectations he had to meet if he were to retain its respect; and that a sense of moral obligation toward a woman was not inimical to a satisfying relationship with her but a precondition of it.
. . . there are many young people yearning for precisely the certainties that they feel obliged to mock: young women who hope to find a man who will woo her, love her, respect her, stand by her, and be a father to her children, while there are many men with the reciprocal wish. How many times have I heard from my patients of their aching desire to settle down and live in a normal family, and yet who have no idea whatever how to achieve this goal that was once within the reach of almost everyone!
Revolutions are seldom the spontaneous mass upheaval of the downtrodden, provoked beyond endurance by their miserable condition, and the sexual revolution was certainly no exception in this respect. The revolution had its intellectual progenitors . . . [who] were not the kind of people to take seriously Edmund Burke's lapidary warning that "it is ordained in the eternal constitution of things that men of intemperate minds cannot be free": on the contrary, just as appetites often grow with the feeding, so the demands of the revolutionaries escalated whenever the last demand was met.
No one seems to have noticed . . . that a loss of a sense of shame means a loss of privacy; a loss of privacy means a loss of intimacy; and a loss of intimacy means a loss of depth. There is, in fact, no better way to produce shallow and superficial people than to let them live their lives entirely in the open, without concealment of anything.
There is virtually no aspect of modern society's disastrous sexual predicament that does not find its apologist and perhaps its "onlie" begetter in the work of the sexual revolutionaries 50 or 100 years earlier. It is impossible to overlook the connection between what they said should happen and what has actually happened. Ideas have their consequences, if only many years later.
Explaining their decision to part from the mother or father of their children, my patients routinely tell me that they do not experience with her or him the bliss they clearly expected to experience . . . The possibility that their union might serve other, slightly more mundane and other-regarding purposes has never occurred to them. That depth of feeling is at least as important as intensity (and in the long run, more important) is a thought completely alien to them. With no social pressure to keep them together, with religious beliefs utterly absent from their lives, and with the state through its laws and welfare provisions positively encouraging the fragmentation of the family, relationships become kaleidoscopic in their changeability but oddly uniform in their denouement.
The Dionysian has definitively triumphed over the Apollonian. No grace, no reticence, no measure, no dignity, no secrecy, no depth, no limitation of desire is accepted. Happiness and the good life are conceived as prolonged sensual ecstasy and nothing more. When, in my work in an English slum, I observe what the sexual revolution has wrought, I think of the words commemorating architect Sir Christopher Wren in the floor of St. Paul's Cathedral: si monumentum requiris, circumspice.
Theodore Dalrymple, All Sex, All the Time, http://www.city-journal.org/html/10_3_urbanities-all_sex.html
_______
Soundtrack to Deus Ex: Zodiac by Steve Foxon, http://www.sfsounds.co.uk/html/dx__zodiac.html