Odeszliśmy od modelu rodzin osiadłych przez dziesiątki lat w jednym miejscu, wielopokoleniowych, spędzających ze sobą dużo czasu, jedzących ze sobą wspólne posiłki, pracujących razem. Było wówczas wiele okazji, by przekazywać dobre wzorce rodzinne, dla których panowało nie podlegające dyskusji uznanie.
Bycie dobrym rodzicem nie jest stanem. Jest raczej pewnym procesem, który dokonuje się w czasie. Możemy porównać to do pracy, gdzie niezależnie od wykonywanego zawodu zawsze musimy się kształcić. A wielu rodzicom wydaje się, że już jakimś rodzicem jestem, kiedy przyjąłem jakieś założenia, coś słyszałem. Tymczasem musimy sobie uświadomić, że my dobrymi rodzicami się stajemy poprzez nasz rozwój, który musi być świadomy i przez nas kierowany. Powinniśmy się rozwijać w byciu coraz lepszymi rodzicami.
Dużo osób mówi, że rodzina jest najważniejsza, ale to tylko teoria. W praktyce zdarza się, że pod pretekstem pracy i zarabiania na rodzinę, zaniedbujemy ją. Często zdarza się u ojców, że pracują dłużej niż muszą. Natomiast tak naprawdę nie podejmują głębszej refleksji nad tym, co dla rodziny jest najważniejsze: kupienie jakichś dodatkowych rzeczy, czy też spędzenie czasu z dziećmi. Tu powstaje cała masa różnych wybiegów, głównie związanych ze sprawami materialnymi. Tak naprawdę zamiast dawać dzieciom czas, kupujemy dla nich rzeczy.
[...] okres do trzeciego roku życia jest bardzo ważny. Niektórym wydaje się, że wystarczy, by takie dziecko było najedzone, wypoczęte i umyte. Jednak dziecko w tym czasie rozwija się w niesamowitym tempie, również w obszarze cnót, w obszarze dobrych nawyków.
Nawyki są czymś do pewnego stopnia od nas niezależnym. Posiadając nawyki często działamy w sposób półautomatyczny. Np. jeśli teraz nie przeklinamy, to nie dlatego, że musimy co chwilę się od tego powstrzymywać, ale po prostu nie mamy takiego nawyku. A są osoby, które taki nawyk mają, i muszą z tym walczyć.
Więc jeśli dziecko ma wyrobiony [...] nawyk sprzątania własnego pokoju, to źle czuje się w pokoju nieuporządkowanym. Ale jeżeli nie ma nawyku sprzątania, to będzie się źle czuło w pokoju uporządkowanym.
To samo dzieje się z kwestią jedzenia. Posiłek może być rytuałem rodzinnym w określonym czasie i miejscu, ale dla innych służy jedynie zaspokojeniu głodu w danym momencie. W telewizji oglądamy dziś dużo reklam czekoladek czy jogurtów, które uczą nas odruchu: jesteś głodny, to rzuć się na jogurt i zaspokój swój głód. I jeżeli ktoś w ten sposób działa, wówczas życie rodzinne sprowadza się do tego, że wszyscy siedzą przed swoimi ekranami i coś jedzą.
[...] kto nie otrzymał dobrych wzorców, będzie musiał wykonać jako rodzic większą pracę. Z drugiej strony wcale nie ma gwarancji że ktoś, kto otrzymał dobre wzorce, nie zejdzie na złą drogę. Ale pierwsza zasada brzmi: zawsze rodzice mogą się poprawić. Ale muszą sami walczyć w tym, czego chcą dla swoich dzieci, inaczej będą niewiarygodni.
Nawet dorośli, którzy twierdzą, że nienawidzą swoich rodziców, przyznają, że rodzice zawsze w ich głowach pozostają jako pewien punkt odniesienia. Rodzicem swoich dzieci jest się na zawsze. Nie przekonamy dzieci słowem, mówiąc: Bądź uporządkowany. Nie nauczy niczego ojciec, jeżeli prosi by syn jadł wszystko, a sam ma trzy ulubione potrawy, które żona gotuje dla niego osobno. Ani matka mówiąca, że trzeba rezygnować ze swojego zdania, ale wyrzucająca innych sprzed telewizora, kiedy jest ulubiony serial.
Poza tym rodzice muszą działać razem, mieć wspólny front. Bez tego szanse powodzenia wychowawczego spadają dramatycznie. Dziecko dostrzega niespójność i boleśnie ją odczuwa. Jeżeli pewne rzeczy dziecko może załatwić u mamy, a nie u taty, to będzie zawsze chodziło do mamy. To uczy cwaniactwa, ukrywania.
Ważna też jest kwestia autorytetu rodziców. W domu muszą obowiązywać pewne zasady, które obowiązują wszystkich oraz są przestrzegane przez rodziców zawsze i w ten sam sposób. W takiej sytuacji dziecko czuje się bardzo dobrze, bo jest ona jasno określona. Dziecko wcale nie czuje się lepiej, gdy da mu się całkowitą swobodę. Oczywiście, ma ono naturalny odruch, który jest ukierunkowany na to, żeby badać granice, ale nie znaczy to, że jak je przekroczy, będzie bardziej szczęśliwe. Dzieci, którym wolno wszystko, są głęboko nieszczęśliwe, bo nie rozumieją tego świata, nie czują się bezpiecznie.
Jak być dobrym rodzicem, Wywiad z Januszem Wardakiem, http://www.opusdei.pl/art.php?p=24910
LA Takedown is the prototype for the more famous Heat.
“This guy is a megablast.” Spoken without irony, this could be a dangerous line, the line to sink a shaky, badly-scripted film. But in a Michael Mann film, such a line is entirely appropriate. Mann’s heroes say things like this. They call people ‘pal’, ‘sport’, ‘slick’, ‘flash’, ‘my man’, and – most recently – ‘homey’. They kick doors down, then march into the victim’s kitchen and drink his coffee and eat his toast. They yearn for a cosy little family routine, but even more, they hunger after truth, meaning, honour.
While Pacino and (the excellent) DeNiro are big names, and do much for the film’s [Heat’s] epic feel, they are also too old. Takedown’s Hanna and McLaren have the reckless, unburdened passion of youth; they are nel mezzo del cammin, in the middle of their lives, old enough to know who they are, but not yet old enough to be saddled and weighted by this knowing.
Alex McArthur, McLaren in Takedown, is the real star of the film, an odd-looking guy with slightly disturbing eyebrows. Like DeNiro he can act without really doing much; his stillness, introversion, are a good foil to Hanna’s brash, volatile energy. . . . He commands each scene with the hint of a contained, controlled anguish, the more powerful as it is unexplained in a still young man. The care with which he speaks, “I’m a salesman, I sell swimming pools”, his watchful, disturbed eyes, suggest a life broken and put back together, and the strong will holding the pieces together. This is not a man who relaxes; but his tension is directed inward, into places neither we nor the other characters will ever know.
In Heat, where Eady chooses to go with McCauley, he acts upon a sudden whim, to kill Waingro. The choice has no real weight. In Takedown, McLaren has nothing much to live for, he has been rejected by Eady, and so he goes to kill Waingro because, after all, he no longer has any reason to play safe. “I’ve got all the time in the world, pal” he says to Waingro, having nothing else, nowhere else. It is not a blip, an aberration against his habitual caution, as in Heat: it is the expression of his fate, it stands for who he has become after Eady’s rejection.
Many felt Heat’s ending to be weak, formulaic. Macauley first endangers himself by going after Waingro, then, seeing Hanna outside the hotel, flees like a frightened rabbit, leaving Eady behind. His character has lost its consistency, its rigour, and his choices (to take Eady with him, to kill Waingro, to run away) have no weight, are determined not by his will, but by circumstance or whim. Takedown’s McLaren, by contrast, acts only upon his determined will, and so nothing is accident, nothing is whim or chance – his end has the finality and inevitability of Greek tragedy.
Elberry, LA Takedown, http://elberry.wordpress.com/2006/10/31/la-takedown/
[Annie Dillard wrote:] One of the few things I know about writing is this: spend it all, shoot it, play it, lose it, all, right away, every time. Do not hoard what seems good for a later place in the book, or for another book; give it, give it all, give it now. The impulse to save something good for a better place later is the signal to spend it now. Something more will arise for later, something better. These things fill from behind, from beneath, like well water. Similarly, the impulse to keep to yourself what you have learned is not only shameful, it is destructive. Anything you do not give freely and abundantly becomes lost to you. You open your safe and find ashes.
Kelly @ Love Well, The Writing Life, http://lovewell.blogspot.com/2008/06/writing-life.html
Jakie są [...] punkty wspólne pomiędzy feudalizmem a kapitalizmem państwowym? Po pierwsze struktura społeczeństwa dziś jest prawie idealnym odzwierciedleniem tej średniowiecznej: 1%, który stanowią najbogatsi – państwowcy i, co ważniejsze, lobbyści (używając terminologii Sama Konkina: nadpaństwowcy) – jest odpowiednikiem władcy (monarchy) i jego najbliższego otoczenia (które, wbrew powszechnemu mniemaniu, miało ogromny wpływ na prowadzenie polityki tak wewnętrznej, jak i zewnętrznej), czyli najwyższych urzędników i rady królewskiej; 9% – to ci, którzy korzystają na istnieniu państwa w nie mniejszym stopniu niż opisany wyżej 1% – jest to klasa średnia państwowców, nie mająca takich pokładów energii i przedsiębiorczości, żeby przebić się do elity, będąca ekwiwalentem szlachty, tj. posiadaczy ziemskich; wreszcie pozostałe 90% – klasa wyzyskiwana, „niewolnicy”, a dawniej: chłopi i w znacznej mierze mieszczaństwo. Co więcej, ta ostatnia grupa społeczna trzymana jest za „zasłoną niewiedzy” przez klasy znajdujące się wyżej na drabinie. Sprzyja to alienacji poszczególnych klas i tworzeniu się swoistej nadbudowy, „zaprojektowanej w ten sposób, aby legitymizowała władzę klasową” (Hans-Hermann Hoppe, Analiza klasowa: marksizm a szkoła austriacka).
Po drugie, w obu systemach występuje tzw. triple helix (potrójna spirala). Feudalizm spajało porozumienie władców, szlachty (feudałów, wielkich posiadaczy ziemskich, magnatów) i Kościoła, kapitalizm zaś: polityków, wielkiego biznesu i intelektualistów. Każda z tych grup korzysta na działalności pozostałych, gdyż dobrze zdaje sobie sprawę, iż może utrzymywać swoją pozycję tylko w sytuacji, gdy status quo pozostanie niezmieniony. Bez owego porozumienia żaden z tych systemów nie mógłby istnieć.
Po trzecie, podział społeczeństwa jest zawsze zalegalizowany, tj. znajduje odzwierciedlenie w obowiązującym systemie prawnym, bez znaczenia, czy jest to prawo zwyczajowe (występujące w dużej mierze w średniowieczu), czy stanowione (będące podstawą w kapitalizmie państwowym). Tak w wiekach średnich, jak i dziś mamy do czynienia z rozróżnieniem na stany uprzywilejowane (dawniej: szlachta i duchowieństwo; obecnie: państwowcy i nadpaństwowcy) i nieuprzywilejowane (dawniej: mieszczaństwo i, przede wszystkim, stanowiące większość społeczeństwa chłopstwo; obecnie: serfs, czyli reszta populacji).
Po czwarte wreszcie, można zauważyć pewną paralelę pomiędzy prawem własności w feudalizmie i w kapitalizmie [państwowym]. Mianowicie, owa zbieżność występuje w charakterze praw własności (własność podzielona) i sposobie ich nabywania (umowa, w której strony nie mają takich samych praw).
Zgodnie ze zdrowym rozsądkiem [własność prywatna] powinna być to taka kategoria własności, która podlega osobie fizycznej (prywatnej), a także umożliwia nieograniczone cieszenie się produktami swojej pracy. [W kapitalizmie państwowym] [b]ędzie to odpowiadać w znacznej mierze rzeczywistości, jednak nie do końca. Co prawda, dana osoba jako właściciel jest uprawniona, zgodnie jeszcze z prawem rzymskim, do posiadania i używania rzeczy, do pobierania z niej pożytków oraz do rozporządzania nią, jednak nie są to uprawnienia absolutne. Przykładowo, nie można zgodnie z prawem nabywać narkotyków, nie można pobierać z rzeczy maksymalnych pożytków (podatki) czy nie można nawet posiadać rzeczy, jeśli państwo tak postanowi (wywłaszczenie). Czy te ograniczenia pozwalają w ogóle uznać własność prywatną za „prywatną”? Przecież, jeśli jakaś instytucja może wskazać jednostce, co jest dla niej lepsze i rozkazać wykonanie danej czynności, to oznacza to, że taka instytucja ma pierwotne prawo do własności jednostki i produktów jej pracy. Aplikując terminy właściwe dla feudalizmu, stwierdzamy, iż państwo (będące seniorem w tym stosunku) ma dominium directum, a wasalowi-lennikowi przysługuje tylko własność użytkowa (dominium utile).
Krzysztof Śledziński, Prekarium, http://liberalis.pl/2008/01/04/krzysztof-sledzinski-prekarium/
At the Easter vigil, on Saturday, March 22, [2008] the pope [Benedict XVI] baptized at the basilica of Saint Peter, together with six other men and women from four continents, a convert from Islam, Magdi Allam . . . With his baptism – and with confirmation and communion immediately afterward – Allam took "Cristiano" as his second name.
As a Muslim, because of his vigorous criticism of "an Islam that is physiologically violent and historically conflictual," Allam has been the object of death threats in the past. For five years, he has lived under the protection of an armed guard, and lives in a secret location in the north of Rome, with his wife Valentina and their little son Davide.
His criticisms are not aimed solely against Islamism. On various occasions, he has denounced "the moral surrender, the intellectual obfuscation, the ideological and practical collaboration with Islamic extremism on the part of the West."
. . . Allam has repeatedly denounced another widespread fear in the Church: the one according to which in Muslim countries – where apostasy is sometimes punished with death – baptism ceases to be practiced, and in Christian countries converts from Islam are kept hidden.
With the baptism administered publicly to him by the pope at the Easter vigil, Allam hopes that these "catacombs" can be left behind.
[Magdi Cristiano Allam wrote:] It is thanks to Catholic religious that I acquired a deeply and essentially ethical conception of life, in which the person created in the image and likeness of God is called to carry out a mission that is situated within the context of a universal and eternal plan, aimed at the interior resurrection of individuals on this earth, and of all humanity on the Day of Judgment, which is founded upon faith in God and in the primacy of values, and based upon the meaning of individual responsibility and the meaning of duties toward society. It is by virtue of a Christian education and a shared experience of life together with Catholic religious that I have always cultivated a profound faith in the transcendent dimension, just as I have always sought for the certainty of the truth in absolute and universal values.
His Holiness has launched a clear and revolutionary message to a Church that until now has been excessively prudent in the conversion of Muslims, abstaining from proselytizing in Muslim majority countries, and remaining silent about the reality of converts in Christian countries. Out of fear. The fear of being unable to protect converts in the face of their condemnation to death for apostasy, and the fear of retaliation against Christians living in Muslim countries.
And so, now Benedict XVI, with his testimony, is telling us that we must overcome fear and have no qualms in affirming the truth of Jesus with Muslims as well.
For my part, I say that it is time to put an end to the presumption and violence of Muslims who do not respect the freedom of religious choice.
. . . I hope that from the historic gesture of the pope and from my witness they [Muslim converts to Christianity who are forced to hide their new faith] may derive the conviction that the time has come to emerge from the darkness of the catacombs, and to confirm publicly their will to be fully themselves.
Sandro Magister, The Story of a Convert from Islam – Baptized by the Pope at St. Peter's, http://chiesa.espresso.repubblica.it/articolo/195566?eng=y
On August 28, [2005] the archdiocese of Los Angeles held a conference at Mater Dolorosa retreat center in Pasadena, titled, "A Christian Understanding of Islam."
Hussam Ayloush from the Council on American Islamic Relations gave his opening address and introduction. "I can come [to this conference] knowing," he said, "that this is not an attempt to convert each other. I think we are beyond that."
Shaikh Khan explained that Muslims believe Islam is a way of life. "We do not understand the concept of giving to Caesar what is Caesar's and to God what is God's. We can't separate politics in religion, because in our sense Caesar is God." He went on to explain that Islam is a complete system that governs every way of living, from religion to daily living and law. Muslims follow a law called shar'ia, which is derived from the Qur'an (or Koran). "Islam governs and guides every process in life."
[Srdja Trifkovic said:] The true face of Islam is the shar'ia, the introduction of the tax on non-Muslims, and persecutions by Islamic government . . . Islam spread through the ancient world by jihad, misrepresented in the western world as one's simple religious struggle. But it is a struggle against non-Muslim religions. . . . the community that is not Muslim is invited to convert to Islam. If it refuses, it is then invited to accept Muslim overlords and pay the tax as a cost for remaining Christians or Jews. The third option, if they don't accept that, is the sword. In Islam there is no natural law or morality, and all is based on the Qur'anic text and the example of the prophet, the Haddith.
Ryan Grant, Jihad, A Beautiful Concept?, http://www.losangelesmission.com/ed/articles/2005/0510rg.htm
[T]here is enough truth in the devout Muslim’s criticism of the less attractive aspects of Western secular culture to lend plausibility to his call for a return to purity as the answer to the Muslim world’s woes. He sees in the West’s freedom nothing but promiscuity and license, which is certainly there; but he does not see in freedom, especially freedom of inquiry, a spiritual virtue as well as an ultimate source of strength. This narrow, beleaguered consciousness no doubt accounts for the strand of reactionary revolt in contemporary Islam. The devout Muslim fears, and not without good reason, that to give an inch is sooner or later to concede the whole territory.
The older generation is only now realizing that even outward conformity to traditional codes of dress and behavior by the young is no longer a guarantee of inner acceptance (a perception that makes their vigilantism all the more pronounced and desperate). Recently I stood at the taxi stand outside my hospital, beside two young women in full black costume, with only a slit for the eyes. One said to the other, “Give us a light for a fag, love; I’m gasping.” Release the social pressure on the girls, and they would abandon their costume in an instant.
. . . the problem begins with Islam’s failure to make a distinction between church and state. Unlike Christianity, which had to spend its first centuries developing institutions clandestinely and so from the outset clearly had to separate church from state, Islam was from its inception both church and state, one and indivisible, with no possible distinction between temporal and religious authority.
. . . the legitimacy of temporal power could always be challenged by those who, citing Muhammad’s spiritual role, claimed greater religious purity or authority; the fanatic in Islam is always at a moral advantage vis-à-vis the moderate. Moreover, Islam—in which the mosque is a meetinghouse, not an institutional church—has no established, anointed ecclesiastical hierarchy to decide such claims authoritatively. With political power constantly liable to challenge from the pious, or the allegedly pious, tyranny becomes the only guarantor of stability, and assassination the only means of reform.
The indivisibility of any aspect of life from any other in Islam is a source of strength, but also of fragility and weakness, for individuals as well as for polities. Where all conduct, all custom, has a religious sanction and justification, any change is a threat to the whole system of belief. Certainty that their way of life is the right one thus coexists with fear that the whole edifice—intellectual and political—will come tumbling down if it is tampered with in any way. Intransigence is a defense against doubt and makes living on terms of true equality with others who do not share the creed impossible.
Not coincidentally, the punishment for apostasy in Islam is death: apostates are regarded as far worse than infidels, and punished far more rigorously.
. . . the anger of Muslims, their demand that their sensibilities should be accorded a more than normal respect, is a sign not of the strength but of the weakness—or rather, the brittleness—of Islam in the modern world, the desperation its adherents feel that it could so easily fall to pieces.
[Muslim] prisoners [in Britain] display no interest in Islam whatsoever; they are entirely secularized. True, they still adhere to Muslim marriage customs, but only for the obvious personal advantage of having a domestic slave at home. Many of them also dot the city with their concubines—sluttish white working-class girls or exploitable young Muslims who have fled forced marriages and do not know that their young men are married. This is not religion, but having one’s cake and eating it.
The young Muslim men in prison do not pray; they do not demand halal meat. They do not read the Qu’ran. They do not ask to see the visiting imam. . . . The young Muslim men want wives at home to cook and clean for them, concubines elsewhere, and drugs and rock ‘n’ roll.
What I think these young Muslim prisoners demonstrate is that the rigidity of the traditional code by which their parents live, with its universalist pretensions and emphasis on outward conformity to them, is all or nothing; when it dissolves, it dissolves completely and leaves nothing in its place.
Islam in the modern world is weak and brittle, not strong: that accounts for its so frequent shrillness. . . . The fanatics and the bombers do not represent a resurgence of unreformed, fundamentalist Islam, but its death rattle.
Theodore Dalrymple, When Islam Breaks Down, http://www.city-journal.org/html/14_2_when_islam.html
Bycie dobrym rodzicem nie jest stanem. Jest raczej pewnym procesem, który dokonuje się w czasie. Możemy porównać to do pracy, gdzie niezależnie od wykonywanego zawodu zawsze musimy się kształcić. A wielu rodzicom wydaje się, że już jakimś rodzicem jestem, kiedy przyjąłem jakieś założenia, coś słyszałem. Tymczasem musimy sobie uświadomić, że my dobrymi rodzicami się stajemy poprzez nasz rozwój, który musi być świadomy i przez nas kierowany. Powinniśmy się rozwijać w byciu coraz lepszymi rodzicami.
Dużo osób mówi, że rodzina jest najważniejsza, ale to tylko teoria. W praktyce zdarza się, że pod pretekstem pracy i zarabiania na rodzinę, zaniedbujemy ją. Często zdarza się u ojców, że pracują dłużej niż muszą. Natomiast tak naprawdę nie podejmują głębszej refleksji nad tym, co dla rodziny jest najważniejsze: kupienie jakichś dodatkowych rzeczy, czy też spędzenie czasu z dziećmi. Tu powstaje cała masa różnych wybiegów, głównie związanych ze sprawami materialnymi. Tak naprawdę zamiast dawać dzieciom czas, kupujemy dla nich rzeczy.
[...] okres do trzeciego roku życia jest bardzo ważny. Niektórym wydaje się, że wystarczy, by takie dziecko było najedzone, wypoczęte i umyte. Jednak dziecko w tym czasie rozwija się w niesamowitym tempie, również w obszarze cnót, w obszarze dobrych nawyków.
Nawyki są czymś do pewnego stopnia od nas niezależnym. Posiadając nawyki często działamy w sposób półautomatyczny. Np. jeśli teraz nie przeklinamy, to nie dlatego, że musimy co chwilę się od tego powstrzymywać, ale po prostu nie mamy takiego nawyku. A są osoby, które taki nawyk mają, i muszą z tym walczyć.
Więc jeśli dziecko ma wyrobiony [...] nawyk sprzątania własnego pokoju, to źle czuje się w pokoju nieuporządkowanym. Ale jeżeli nie ma nawyku sprzątania, to będzie się źle czuło w pokoju uporządkowanym.
To samo dzieje się z kwestią jedzenia. Posiłek może być rytuałem rodzinnym w określonym czasie i miejscu, ale dla innych służy jedynie zaspokojeniu głodu w danym momencie. W telewizji oglądamy dziś dużo reklam czekoladek czy jogurtów, które uczą nas odruchu: jesteś głodny, to rzuć się na jogurt i zaspokój swój głód. I jeżeli ktoś w ten sposób działa, wówczas życie rodzinne sprowadza się do tego, że wszyscy siedzą przed swoimi ekranami i coś jedzą.
[...] kto nie otrzymał dobrych wzorców, będzie musiał wykonać jako rodzic większą pracę. Z drugiej strony wcale nie ma gwarancji że ktoś, kto otrzymał dobre wzorce, nie zejdzie na złą drogę. Ale pierwsza zasada brzmi: zawsze rodzice mogą się poprawić. Ale muszą sami walczyć w tym, czego chcą dla swoich dzieci, inaczej będą niewiarygodni.
Nawet dorośli, którzy twierdzą, że nienawidzą swoich rodziców, przyznają, że rodzice zawsze w ich głowach pozostają jako pewien punkt odniesienia. Rodzicem swoich dzieci jest się na zawsze. Nie przekonamy dzieci słowem, mówiąc: Bądź uporządkowany. Nie nauczy niczego ojciec, jeżeli prosi by syn jadł wszystko, a sam ma trzy ulubione potrawy, które żona gotuje dla niego osobno. Ani matka mówiąca, że trzeba rezygnować ze swojego zdania, ale wyrzucająca innych sprzed telewizora, kiedy jest ulubiony serial.
Poza tym rodzice muszą działać razem, mieć wspólny front. Bez tego szanse powodzenia wychowawczego spadają dramatycznie. Dziecko dostrzega niespójność i boleśnie ją odczuwa. Jeżeli pewne rzeczy dziecko może załatwić u mamy, a nie u taty, to będzie zawsze chodziło do mamy. To uczy cwaniactwa, ukrywania.
Ważna też jest kwestia autorytetu rodziców. W domu muszą obowiązywać pewne zasady, które obowiązują wszystkich oraz są przestrzegane przez rodziców zawsze i w ten sam sposób. W takiej sytuacji dziecko czuje się bardzo dobrze, bo jest ona jasno określona. Dziecko wcale nie czuje się lepiej, gdy da mu się całkowitą swobodę. Oczywiście, ma ono naturalny odruch, który jest ukierunkowany na to, żeby badać granice, ale nie znaczy to, że jak je przekroczy, będzie bardziej szczęśliwe. Dzieci, którym wolno wszystko, są głęboko nieszczęśliwe, bo nie rozumieją tego świata, nie czują się bezpiecznie.
Jak być dobrym rodzicem, Wywiad z Januszem Wardakiem, http://www.opusdei.pl/art.php?p=24910
_______
LA Takedown is the prototype for the more famous Heat.
“This guy is a megablast.” Spoken without irony, this could be a dangerous line, the line to sink a shaky, badly-scripted film. But in a Michael Mann film, such a line is entirely appropriate. Mann’s heroes say things like this. They call people ‘pal’, ‘sport’, ‘slick’, ‘flash’, ‘my man’, and – most recently – ‘homey’. They kick doors down, then march into the victim’s kitchen and drink his coffee and eat his toast. They yearn for a cosy little family routine, but even more, they hunger after truth, meaning, honour.
While Pacino and (the excellent) DeNiro are big names, and do much for the film’s [Heat’s] epic feel, they are also too old. Takedown’s Hanna and McLaren have the reckless, unburdened passion of youth; they are nel mezzo del cammin, in the middle of their lives, old enough to know who they are, but not yet old enough to be saddled and weighted by this knowing.
Alex McArthur, McLaren in Takedown, is the real star of the film, an odd-looking guy with slightly disturbing eyebrows. Like DeNiro he can act without really doing much; his stillness, introversion, are a good foil to Hanna’s brash, volatile energy. . . . He commands each scene with the hint of a contained, controlled anguish, the more powerful as it is unexplained in a still young man. The care with which he speaks, “I’m a salesman, I sell swimming pools”, his watchful, disturbed eyes, suggest a life broken and put back together, and the strong will holding the pieces together. This is not a man who relaxes; but his tension is directed inward, into places neither we nor the other characters will ever know.
In Heat, where Eady chooses to go with McCauley, he acts upon a sudden whim, to kill Waingro. The choice has no real weight. In Takedown, McLaren has nothing much to live for, he has been rejected by Eady, and so he goes to kill Waingro because, after all, he no longer has any reason to play safe. “I’ve got all the time in the world, pal” he says to Waingro, having nothing else, nowhere else. It is not a blip, an aberration against his habitual caution, as in Heat: it is the expression of his fate, it stands for who he has become after Eady’s rejection.
Many felt Heat’s ending to be weak, formulaic. Macauley first endangers himself by going after Waingro, then, seeing Hanna outside the hotel, flees like a frightened rabbit, leaving Eady behind. His character has lost its consistency, its rigour, and his choices (to take Eady with him, to kill Waingro, to run away) have no weight, are determined not by his will, but by circumstance or whim. Takedown’s McLaren, by contrast, acts only upon his determined will, and so nothing is accident, nothing is whim or chance – his end has the finality and inevitability of Greek tragedy.
Elberry, LA Takedown, http://elberry.wordpress.com/2006/10/31/la-takedown/
_______
[Annie Dillard wrote:] One of the few things I know about writing is this: spend it all, shoot it, play it, lose it, all, right away, every time. Do not hoard what seems good for a later place in the book, or for another book; give it, give it all, give it now. The impulse to save something good for a better place later is the signal to spend it now. Something more will arise for later, something better. These things fill from behind, from beneath, like well water. Similarly, the impulse to keep to yourself what you have learned is not only shameful, it is destructive. Anything you do not give freely and abundantly becomes lost to you. You open your safe and find ashes.
Kelly @ Love Well, The Writing Life, http://lovewell.blogspot.com/2008/06/writing-life.html
_______
Jakie są [...] punkty wspólne pomiędzy feudalizmem a kapitalizmem państwowym? Po pierwsze struktura społeczeństwa dziś jest prawie idealnym odzwierciedleniem tej średniowiecznej: 1%, który stanowią najbogatsi – państwowcy i, co ważniejsze, lobbyści (używając terminologii Sama Konkina: nadpaństwowcy) – jest odpowiednikiem władcy (monarchy) i jego najbliższego otoczenia (które, wbrew powszechnemu mniemaniu, miało ogromny wpływ na prowadzenie polityki tak wewnętrznej, jak i zewnętrznej), czyli najwyższych urzędników i rady królewskiej; 9% – to ci, którzy korzystają na istnieniu państwa w nie mniejszym stopniu niż opisany wyżej 1% – jest to klasa średnia państwowców, nie mająca takich pokładów energii i przedsiębiorczości, żeby przebić się do elity, będąca ekwiwalentem szlachty, tj. posiadaczy ziemskich; wreszcie pozostałe 90% – klasa wyzyskiwana, „niewolnicy”, a dawniej: chłopi i w znacznej mierze mieszczaństwo. Co więcej, ta ostatnia grupa społeczna trzymana jest za „zasłoną niewiedzy” przez klasy znajdujące się wyżej na drabinie. Sprzyja to alienacji poszczególnych klas i tworzeniu się swoistej nadbudowy, „zaprojektowanej w ten sposób, aby legitymizowała władzę klasową” (Hans-Hermann Hoppe, Analiza klasowa: marksizm a szkoła austriacka).
Po drugie, w obu systemach występuje tzw. triple helix (potrójna spirala). Feudalizm spajało porozumienie władców, szlachty (feudałów, wielkich posiadaczy ziemskich, magnatów) i Kościoła, kapitalizm zaś: polityków, wielkiego biznesu i intelektualistów. Każda z tych grup korzysta na działalności pozostałych, gdyż dobrze zdaje sobie sprawę, iż może utrzymywać swoją pozycję tylko w sytuacji, gdy status quo pozostanie niezmieniony. Bez owego porozumienia żaden z tych systemów nie mógłby istnieć.
Po trzecie, podział społeczeństwa jest zawsze zalegalizowany, tj. znajduje odzwierciedlenie w obowiązującym systemie prawnym, bez znaczenia, czy jest to prawo zwyczajowe (występujące w dużej mierze w średniowieczu), czy stanowione (będące podstawą w kapitalizmie państwowym). Tak w wiekach średnich, jak i dziś mamy do czynienia z rozróżnieniem na stany uprzywilejowane (dawniej: szlachta i duchowieństwo; obecnie: państwowcy i nadpaństwowcy) i nieuprzywilejowane (dawniej: mieszczaństwo i, przede wszystkim, stanowiące większość społeczeństwa chłopstwo; obecnie: serfs, czyli reszta populacji).
Po czwarte wreszcie, można zauważyć pewną paralelę pomiędzy prawem własności w feudalizmie i w kapitalizmie [państwowym]. Mianowicie, owa zbieżność występuje w charakterze praw własności (własność podzielona) i sposobie ich nabywania (umowa, w której strony nie mają takich samych praw).
Zgodnie ze zdrowym rozsądkiem [własność prywatna] powinna być to taka kategoria własności, która podlega osobie fizycznej (prywatnej), a także umożliwia nieograniczone cieszenie się produktami swojej pracy. [W kapitalizmie państwowym] [b]ędzie to odpowiadać w znacznej mierze rzeczywistości, jednak nie do końca. Co prawda, dana osoba jako właściciel jest uprawniona, zgodnie jeszcze z prawem rzymskim, do posiadania i używania rzeczy, do pobierania z niej pożytków oraz do rozporządzania nią, jednak nie są to uprawnienia absolutne. Przykładowo, nie można zgodnie z prawem nabywać narkotyków, nie można pobierać z rzeczy maksymalnych pożytków (podatki) czy nie można nawet posiadać rzeczy, jeśli państwo tak postanowi (wywłaszczenie). Czy te ograniczenia pozwalają w ogóle uznać własność prywatną za „prywatną”? Przecież, jeśli jakaś instytucja może wskazać jednostce, co jest dla niej lepsze i rozkazać wykonanie danej czynności, to oznacza to, że taka instytucja ma pierwotne prawo do własności jednostki i produktów jej pracy. Aplikując terminy właściwe dla feudalizmu, stwierdzamy, iż państwo (będące seniorem w tym stosunku) ma dominium directum, a wasalowi-lennikowi przysługuje tylko własność użytkowa (dominium utile).
Krzysztof Śledziński, Prekarium, http://liberalis.pl/2008/01/04/krzysztof-sledzinski-prekarium/
_______
At the Easter vigil, on Saturday, March 22, [2008] the pope [Benedict XVI] baptized at the basilica of Saint Peter, together with six other men and women from four continents, a convert from Islam, Magdi Allam . . . With his baptism – and with confirmation and communion immediately afterward – Allam took "Cristiano" as his second name.
As a Muslim, because of his vigorous criticism of "an Islam that is physiologically violent and historically conflictual," Allam has been the object of death threats in the past. For five years, he has lived under the protection of an armed guard, and lives in a secret location in the north of Rome, with his wife Valentina and their little son Davide.
His criticisms are not aimed solely against Islamism. On various occasions, he has denounced "the moral surrender, the intellectual obfuscation, the ideological and practical collaboration with Islamic extremism on the part of the West."
. . . Allam has repeatedly denounced another widespread fear in the Church: the one according to which in Muslim countries – where apostasy is sometimes punished with death – baptism ceases to be practiced, and in Christian countries converts from Islam are kept hidden.
With the baptism administered publicly to him by the pope at the Easter vigil, Allam hopes that these "catacombs" can be left behind.
[Magdi Cristiano Allam wrote:] It is thanks to Catholic religious that I acquired a deeply and essentially ethical conception of life, in which the person created in the image and likeness of God is called to carry out a mission that is situated within the context of a universal and eternal plan, aimed at the interior resurrection of individuals on this earth, and of all humanity on the Day of Judgment, which is founded upon faith in God and in the primacy of values, and based upon the meaning of individual responsibility and the meaning of duties toward society. It is by virtue of a Christian education and a shared experience of life together with Catholic religious that I have always cultivated a profound faith in the transcendent dimension, just as I have always sought for the certainty of the truth in absolute and universal values.
His Holiness has launched a clear and revolutionary message to a Church that until now has been excessively prudent in the conversion of Muslims, abstaining from proselytizing in Muslim majority countries, and remaining silent about the reality of converts in Christian countries. Out of fear. The fear of being unable to protect converts in the face of their condemnation to death for apostasy, and the fear of retaliation against Christians living in Muslim countries.
And so, now Benedict XVI, with his testimony, is telling us that we must overcome fear and have no qualms in affirming the truth of Jesus with Muslims as well.
For my part, I say that it is time to put an end to the presumption and violence of Muslims who do not respect the freedom of religious choice.
. . . I hope that from the historic gesture of the pope and from my witness they [Muslim converts to Christianity who are forced to hide their new faith] may derive the conviction that the time has come to emerge from the darkness of the catacombs, and to confirm publicly their will to be fully themselves.
Sandro Magister, The Story of a Convert from Islam – Baptized by the Pope at St. Peter's, http://chiesa.espresso.repubblica.it/articolo/195566?eng=y
_______
On August 28, [2005] the archdiocese of Los Angeles held a conference at Mater Dolorosa retreat center in Pasadena, titled, "A Christian Understanding of Islam."
Hussam Ayloush from the Council on American Islamic Relations gave his opening address and introduction. "I can come [to this conference] knowing," he said, "that this is not an attempt to convert each other. I think we are beyond that."
Shaikh Khan explained that Muslims believe Islam is a way of life. "We do not understand the concept of giving to Caesar what is Caesar's and to God what is God's. We can't separate politics in religion, because in our sense Caesar is God." He went on to explain that Islam is a complete system that governs every way of living, from religion to daily living and law. Muslims follow a law called shar'ia, which is derived from the Qur'an (or Koran). "Islam governs and guides every process in life."
[Srdja Trifkovic said:] The true face of Islam is the shar'ia, the introduction of the tax on non-Muslims, and persecutions by Islamic government . . . Islam spread through the ancient world by jihad, misrepresented in the western world as one's simple religious struggle. But it is a struggle against non-Muslim religions. . . . the community that is not Muslim is invited to convert to Islam. If it refuses, it is then invited to accept Muslim overlords and pay the tax as a cost for remaining Christians or Jews. The third option, if they don't accept that, is the sword. In Islam there is no natural law or morality, and all is based on the Qur'anic text and the example of the prophet, the Haddith.
Ryan Grant, Jihad, A Beautiful Concept?, http://www.losangelesmission.com/ed/articles/2005/0510rg.htm
_______
[T]here is enough truth in the devout Muslim’s criticism of the less attractive aspects of Western secular culture to lend plausibility to his call for a return to purity as the answer to the Muslim world’s woes. He sees in the West’s freedom nothing but promiscuity and license, which is certainly there; but he does not see in freedom, especially freedom of inquiry, a spiritual virtue as well as an ultimate source of strength. This narrow, beleaguered consciousness no doubt accounts for the strand of reactionary revolt in contemporary Islam. The devout Muslim fears, and not without good reason, that to give an inch is sooner or later to concede the whole territory.
The older generation is only now realizing that even outward conformity to traditional codes of dress and behavior by the young is no longer a guarantee of inner acceptance (a perception that makes their vigilantism all the more pronounced and desperate). Recently I stood at the taxi stand outside my hospital, beside two young women in full black costume, with only a slit for the eyes. One said to the other, “Give us a light for a fag, love; I’m gasping.” Release the social pressure on the girls, and they would abandon their costume in an instant.
. . . the problem begins with Islam’s failure to make a distinction between church and state. Unlike Christianity, which had to spend its first centuries developing institutions clandestinely and so from the outset clearly had to separate church from state, Islam was from its inception both church and state, one and indivisible, with no possible distinction between temporal and religious authority.
. . . the legitimacy of temporal power could always be challenged by those who, citing Muhammad’s spiritual role, claimed greater religious purity or authority; the fanatic in Islam is always at a moral advantage vis-à-vis the moderate. Moreover, Islam—in which the mosque is a meetinghouse, not an institutional church—has no established, anointed ecclesiastical hierarchy to decide such claims authoritatively. With political power constantly liable to challenge from the pious, or the allegedly pious, tyranny becomes the only guarantor of stability, and assassination the only means of reform.
The indivisibility of any aspect of life from any other in Islam is a source of strength, but also of fragility and weakness, for individuals as well as for polities. Where all conduct, all custom, has a religious sanction and justification, any change is a threat to the whole system of belief. Certainty that their way of life is the right one thus coexists with fear that the whole edifice—intellectual and political—will come tumbling down if it is tampered with in any way. Intransigence is a defense against doubt and makes living on terms of true equality with others who do not share the creed impossible.
Not coincidentally, the punishment for apostasy in Islam is death: apostates are regarded as far worse than infidels, and punished far more rigorously.
. . . the anger of Muslims, their demand that their sensibilities should be accorded a more than normal respect, is a sign not of the strength but of the weakness—or rather, the brittleness—of Islam in the modern world, the desperation its adherents feel that it could so easily fall to pieces.
[Muslim] prisoners [in Britain] display no interest in Islam whatsoever; they are entirely secularized. True, they still adhere to Muslim marriage customs, but only for the obvious personal advantage of having a domestic slave at home. Many of them also dot the city with their concubines—sluttish white working-class girls or exploitable young Muslims who have fled forced marriages and do not know that their young men are married. This is not religion, but having one’s cake and eating it.
The young Muslim men in prison do not pray; they do not demand halal meat. They do not read the Qu’ran. They do not ask to see the visiting imam. . . . The young Muslim men want wives at home to cook and clean for them, concubines elsewhere, and drugs and rock ‘n’ roll.
What I think these young Muslim prisoners demonstrate is that the rigidity of the traditional code by which their parents live, with its universalist pretensions and emphasis on outward conformity to them, is all or nothing; when it dissolves, it dissolves completely and leaves nothing in its place.
Islam in the modern world is weak and brittle, not strong: that accounts for its so frequent shrillness. . . . The fanatics and the bombers do not represent a resurgence of unreformed, fundamentalist Islam, but its death rattle.
Theodore Dalrymple, When Islam Breaks Down, http://www.city-journal.org/html/14_2_when_islam.html
No comments:
Post a Comment