Z komentarzy pod poprzednim wpisem [Eleutheros, The Cause, not the Occasion, http://milesfrombabylon.blogspot.com/2008/10/cause-not-occasion.html]: „Pytanie: Jaką radę dałbyś komuś, kto ma szczerą chęć i wolę opuszczenia Babilonu?”.
Nie wiem. Nie wiem, w jakich warunkach żyjesz, ani jakie masz upodobania; nie wiem, jakimi środkami dysponujesz; nie znam Twojej przeszłości itd. Można by z łatwością zasugerować właściwie cokolwiek albo rozpocząć tyradę na temat sprawy wcale niejednoznacznej. Muszę zatem ograniczyć odpowiedź do opisania najbardziej podstawowej zasady postępowania człowieka wolnego.
Powyższe zdjęcie przedstawia przypominający katedralną nawę korytarz utworzony na jednym z poletek kukurydzy przez jej wysokie na 14 stóp [nieco ponad 4 metry – przyp. tłum.] łodygi. Po lewej stronie mniej więcej w połowie widzicie jedną kolbę wciąż sterczącą w górę, a kilka dalszych – pochylonych. Gdy w danej porze roku kukurydza już dojrzała, łodyga zaczyna się robić brązowa, a kolby pochylają się – w taki sposób, aby łupiny utworzyły płaszcz pozwalający kukurydzy obeschnąć w październikowym słońcu. Wkrótce rozpoczniemy zbiór, pozwolimy kukurydzy dosuszyć się do końca, potem obierzemy kolby z łupin i zrobimy zapas kukurydzy do zastosowań kulinarnych.
Prawdę mówiąc, z zeszłego roku zostało nam tej kukurydzy tyle, że starczyłoby i na ten. Nigdy nie wiadomo, kiedy przytrafi się nieurodzajny rok, więc, licząc się z ewentualnością jego nadejścia, większość zebranej w tym roku kukurydzy zachowamy na później. Przez cały rok kukurydza będzie mielona na mąkę, której potrzebujemy do upieczenia podstawowego składnika naszej diety – chleba kukurydzianego. Inny sposób to namoczyć kukurydzę w wodzie wapiennej i zrobić z niej masę do tortilli i tamales. Naturalnym i głównym rodzajem pożywienia jest jednak w naszej kulturze chleb kukurydziany po appalachijsku, który – wraz z suszoną fasolą, także pochodzącą z naszych upraw – daje zrównoważone ilości skrobii, białka i tłuszczu.
Te poletka – w tym roku jedno z nich obsadzone białą kukurydzą, a drugie – czerwoną – wciśnięto w dosyć wąski (mający może 70 stóp [ok. 20 metrów – przyp. tłum.] szerokości) pas zbocza położony nad górską kotliną. W dzisiejszych czasach niewielu uznałoby to miejsce za odpowiednie pod uprawy. Ziarna do siewu odkładano rok po roku z każdego ze zbiorów. Ziemię przygotowano za pomocą konia i stuletniego pługa. Żyzność gleby utrzymuje się stosując koński nawóz i kompost z liści. Innymi słowy, gdybyśmy zamknęli bramę naszego gospodarstwa [farmstead] na kłódkę i już nigdy nie uprawiali handlu z Babilonem, wciąż moglibyśmy uprawiać kukurydzę i fasolę – w nieskończoność. Amen.
Wielu spośród czytających wpisy na tym blogu albo inne teksty o podobnym charakterze wzdryga się z przerażeniem i obrzydzeniem na myśl o tym, w czym widzą wezwanie do wyizolowania się w jakimś odosobnionym zakątku świata i podtrzymywania swoich funkcji życiowych mizerną miską kukurydzianej papki po wszystkie dni swego istnienia. Są oni w wielkim błędzie.
O co chodzi w tej wykorzystującej podstawowe zdobycze techniki, wymagającej niewielkich środków własnych, samowystarczalnej gospodarce [subsistence economy] – co ona dla nas znaczy? To pytanie przywodzi na myśl Jacka Sparrowa, który, porzucony na pastwę losu wraz z Elizabeth Swann na bezludnej wyspie, powiedział jej, czym naprawdę jest Czarna Perła – to wolność. Tak jak dla Jacka statek – tak dla nas praktykowane od wieków rolnictwo oznacza wybór. A możliwość wyboru stanowi samą istotę i podstawę naszej ucieczki z Babilonu.
Moja odpowiedź anonimowemu komentatorowi brzmi zatem tak: Aby opuścić Babilon, musisz mieć możliwość wyboru. Niestety, bardzo prawdopodobne, że go nie masz – nawet jeśli jesteś święcie przekonany, że tak. Babilon, podobnie jak każdy system wyzysku i kontroli, może istnieć tylko dzięki ograniczaniu i eliminowaniu Twoich możliwości wyboru. Jak by nie patrzeć – jeśli faktycznie możesz dokonać wyboru, niewykluczone, że wybierzesz to, co przyniesie korzyść i rozwój Tobie i Twojej rodzinie, zamiast tego, na czym zyskuje Babilon.
Babilon musi zlikwidować możliwość dokonania przez Ciebie wyboru. Robi to za pomocą dwóch skutecznych sztuczek. Po pierwsze, proponuje Ci możliwość dokonywania pozornego wyboru, aby odwrócić Twoją uwagę od faktu, że w istocie nie masz żadnego wyboru. Desperacki manewr rodzica, który nie podołał swojemu rodzicielskiemu zadaniu, polega na tym, że – gdy dziecko upiera się, że nie chce dokądś iść – mówi mu się: „Musimy być gotowi do wyjścia; którą koszulę chcesz włożyć – niebieską czy czerwoną?”. Rodzic ma nadzieję, że wybieranie koloru koszuli pochłonie dziecko do tego stopnia, iż zapomni ono, że w ogóle nie chciało wychodzić. Naziści używali tej metody do kontrolowania Żydów, których zamierzali zamordować; jest ona nie mniej godna potępienia, gdy wykorzystuje ją ktokolwiek inny. A stosowanie opisanej taktyki stanowi nieodłączny element działań Babilonu.
Ludzie zawsze pytają nas na przykład o to, jakiego rodzaju alternatywnej energii elektrycznej używamy, bo przecież – mówią – jeśli macie zamiar wydostać się z Babilonu, z pewnością nie chcecie być podłączeni do sieci! Wybór między zasilaniem, powiedzmy, energią słoneczną a korzystaniem z sieci, jest pozorny. Jeśli „wywiniesz się” od zobowiązywania się do comiesięcznego uiszczania rachunku za prąd, obarczysz się koniecznością utrzymywania własnego tracącego na wartości i niszczejącego systemu wytwarzania energii elektrycznej. Co więcej, jeśli Twój domowy system to jedyne źródło prądu, z jakiego korzystasz, ilość energii, jaką jesteś w stanie wytworzyć, jest tak niewielka, że musisz drastycznie ograniczyć jej zużycie. Nie będziesz mógł, na przykład, korzystać z kuchenki elektrycznej, elektrycznego podgrzewacza do wody, elektrycznej suszarki do ubrań, elektrycznego pieca, ani pompy ciepła. Jeśli chcesz zatem żyć ograniczając się do ilości energii, jaką zdołasz wytworzyć za pomocą takiego systemu – to przede wszystkim będzie jej tak niewiele, że uzyskanie jej drogą podłączenia się do sieci nie będzie niosło za sobą poważnych wydatków ani znacznej utraty niezależności. Korzystanie wyłącznie z prądu wytworzonego własnymi siłami to pozorny wybór. Nasze domostwo [homestead] urządziliśmy w ten sposób, że w żadnym stopniu nie jest zależne od elektryczności. Nie zrozumcie mnie źle – cieszy nas, że mamy prąd. Lubimy oglądać filmy na DVD, używać komputera, słuchać radia, korzystać z elektrycznej suszarki do żywności; lubimy też wygodę robienia różnych rzeczy wczesnym rankiem i późnym wieczorem przy elektrycznym świetle. Ale jesteśmy również przygotowani do tego, aby żyć bez prądu. Już to robiliśmy. Mamy prawdziwą wolność wyboru – używać elektryczności albo nie – zgodnie z tym, co w danych okolicznościach podpowiada nam rozsądek. Przestawienie się z zależności od sieci na zależność od producentów baterii i paneli słonecznych nie jest prawdziwie wolnym wyborem, bo tak czy inaczej nie jesteś niezależny.
Drugim sposobem, za pomocą którego Babilon narzuca swoją politykę braku wolności wyboru, polega na tym, że w sytuacji, gdy tak naprawdę możesz w wolny sposób podjąć decyzję, Babilon usiłuje Cię przekonać, że w istocie wcale nie masz takiej możliwości. Aby trudnić się uprawą roślin i tym sposobem samemu zaspokajać choć część swoich potrzeb żywnościowych, musisz zaciągnąć pożyczkę na zakup ziemi, prawda? Musisz chodzić do college’u, prawda? Musisz mieć cztery kółka, musisz mieć kartę kredytową, prawda?
Nieprawda. Wszystkie te i wiele innych rzeczy Babilon powtarza do znudzenia – tak długo, że myśl, iż mógłbyś sobie poradzić zupełnie bez nich, nie mieści Ci się w głowie.
Przywołuję więc przykład mojego pola kukurydzy jako ilustrację tego, na czym polega prawdziwa wolność wyboru. Sami robimy (a nawet przygotowujemy do zrobienia, mielemy i pieczemy) stanowiący podstawę naszej diety chleb – bez żadnego absolutnie udziału Babilonu. Zawsze więc możemy wybrać jedzenie naszego chleba zamiast tego, co oferuje Babilon. Kupujemy też czasem w hurtowych ilościach pszenicę i robimy z niej chleb, ale jeśli (jak zdarzyło się w tym roku) koszty transportu i nieurodzaj pszenicy powodują windowanie cen do poziomu, który jest dla nas nie do przyjęcia, możemy popatrzeć na to i powiedzieć: „Nie, nie idziemy na to; po prostu wrócimy do domu i zjemy nasz chleb kukurydziany i fasolę”. Podobnie, zdarza się nam kupować jedzenie na straganach i w sklepach; a czasami jemy na mieście. Ale zawsze mamy wolność wyboru i, jeśli chcemy, możemy korzystać z tej wolności całymi miesiącami. Słyszeliśmy wielu Babilończyków mówiących: „Człowiek musi jeść, więc niezależnie od wszystkiego i tak musimy zdobyć pieniądze na kupno jedzenia albo użyć karty kredytowej!”. Brak wyboru.
Twoja ucieczka z Babilonu rozpoczyna się w momencie, gdy potrafisz powiedzieć: „Nie – mam wolność wyboru. Mogę stołować się w Babilonie, jeśli tak zdecyduję, lecz jeśli dyktowane przez Babilon warunki [terms and conditions] będą mi wstrętne, nie muszę tego robić”.
Takie właśnie jest znaczenie mojego pola kukurydzy.
To tylko przykład. Możesz mieć różne możliwości do wyboru. Wróćmy więc do początku. Co możesz zrobić? Przypatrz się bacznie i uczciwie swojemu życiu, a potem zadaj sobie proste i szczere pytanie o to, gdzie brak Tobie wolności wyboru. Tylko rzetelna odpowiedź na to pytanie pozwoli Ci dokonać sprawiedliwej oceny własnego położenia. Czy jedyny wybór, przed jakim stoisz, to dystrybutor z paliwem i kolejna rata za samochód albo ubóstwo bez możliwości zdobycia środków na życie? Czy musisz kupować w supermarkecie, bo inaczej umrzesz z głodu? Czy bez firmy pożyczającej Ci pieniądze na zakup domu i bez pośrednika w obrocie nieruchomościami musiałbyś żyć pod mostem? A może bez uniwersytetu i uzyskiwanego tam stopnia nikt nie darzyłby Cię nawet odrobiną zaufania? Itd. itd. Jeśli Twoja odpowiedź brzmi „tak”, oznacza to, że jesteś pozbawiony wolności wyboru i znajdujesz się w niewoli Babilonu. Jego polityka odbierania Tobie wolności wyboru okazała się nadzwyczaj efektywna.
Jest inny jeszcze interesujący aspekt związany z wolnością wyboru. Komuś niewprawionemu może się zdawać, że chodzi o pewne kontinuum, o stopień Twojego uzależnienia od Babilonu, a zatem o kwestię równowagi. Ale z pewnością tak nie jest. Istnieje pewien konkretny moment, pewien punkt przełomowy, w którym uwalniasz się z duszącego uścisku Babilonu.
Przypominam sobie prowadzoną kilka lat temu rozmowę, która stała się inspiracją dla wpisu na tym blogu. Mój rozmówca, jak wielu stosujących argument ze „stopnia uzależnienia”, utrzymywał, że obydwaj jesteśmy w podobny sposób uzależnieni od posługiwania się babilońską monetą; że w ostatecznym rozrachunku – tak jak on – nie jestem w stanie tego uniknąć. Różnica, której nigdy nie pojął, polegała na tym, że potrzeba posługiwania się pieniądzem Babilonu decydowała o tym, co mój rozmówca zrobi następnego ranka. On nie miał żadnej wolności wyboru. Musiał nazajutrz rano zatankować samochód i pojechać do pracy – gdyby postąpił inaczej, nad jego osobistym światem zawisłaby groźba katastrofy. Ja z kolei mogłem wybrać, czy posłużę się w danym dniu babilońskim pieniądzem – w danym dniu, albo w danym tygodniu, albo nawet w danym roku. Uwolniłem się spod władzy Babilonu. Mogłem wybrać, że pójdę do domu i będę jadł chleb kukurydziany i fasolę zamiast kupować coś na babilońskim targowisku – jak również zdecydować, że w zamian za kilka monet dołączę do babilońskich pląsów... albo że tego nie zrobię. No dobrze, ostatecznie byłbym zmuszony zapłacić podatek od nieruchomości i kupić trochę nafty. Ale miałbym całe tygodnie albo lata, żeby zdecydować, jak chcę to zrobić. Przez ten czas wiele rzeczy się zmienia, powstaje wiele możliwości, a wiele okoliczności pojawia się i znika. Nie muszę tego robić natychmiast, nie możesz mnie poganiać, nie możesz mi rozkazywać, nie możesz sporządzać przepisów, według których miałbym postępować. To nie kontinuum, ani kwestia „stopnia uzależnienia”; chodzi o konieczność robienia pewnych rzeczy na zawołanie, na cudzych warunkach i dla cudzej korzyści – albo robienia ich wtedy, gdy sam o tym zdecyduję, na moich warunkach, dla mojego pożytku. To właśnie oznacza żyć w sposób wolny.
A zatem, mój anonimowy przyjacielu, to, co musisz zrobić, to zapewnić sobie wolność wyboru. Przyjrzyj się na spokojnie swojej sytuacji i wskaż, w jakich dziedzinach zapędzono Cię w ślepy zaułek. Potem zobacz coś więcej niż pozorną wolność wyboru podsuwaną Ci przez Babilon oraz jego bełkotliwe zapewnienia, że nie masz wolności podejmowania decyzji, i za każdym razem postępuj w taki sposób, abyś mógł powiedzieć Babilonowi: „Nie, nie tym razem, nie muszę”.
A przede wszystkim, przypatrując się życiu ludzi naprawdę wolnych, nie patrz na nas tak, jakbyśmy gnieździli się na posępnym zboczu góry i łapczywie połykali miskę mizernej papki. Nic z tych rzeczy. Gdy decydujemy się na spożywanie naszej skromnej strawy, jest to niezrównana uczta. Jej część stanowi smakowity, aromatyczny sos – z którym nie może się równać żadna z najwyszukańszych nawet ofert lokali Babilonu. Ten sos to wolność wyboru.
_______
[Wybrane komentarze z dyskusji pod tekstem:]
[Eleutheros:]
[...]
Jakieś cztery lata temu zdawało się, że nadarzyła się nam okazja, aby kupić dwanaście akrów [ok. 5 hektarów] ziemi w naszej okolicy. Nabycie jej wtedy byłoby błędem; dziś, u początków Peak Oil i kryzysu ekonomicznego, ten kawałek ziemi „wart” jest o ponad połowę mniej niż suma, której żądano za niego w 2005 r., mniej więcej u szczytu koniunktury na rynku nieruchomości.
Kupienie wtedy tej ziemi wiązałoby się ponadto z koniecznością zaciągnięcia kredytu na spłatę części kosztów. Nienawidzimy samej koncepcji zadłużania się i zdaliśmy sobie sprawę, że – gdybyśmy wzięli ten kredyt – wypruwalibyśmy z siebie żyły, jakby chodziło o uczestnictwo w jakiejś religijnej krucjacie, dopóki dług nie zostałby spłacony. To oznaczałoby poważne ograniczenie naszych i tak już skromnych wydatków, zatrudnienie się na etacie, rozszerzenie działalności chałupniczej itd.
Zdecydowaliśmy, że nie warto tego robić. Nasza decyzja okazała się dobra z wielu względów.
Kilka lat temu w bardzo podobnej sytuacji musieliśmy wykończyć dom i wprowadzić się do niego. Na jego budowę nigdy nie pożyczyliśmy ani centa. Mieliśmy w domu pełno bardzo małych dzieci, a ja – robotę, która zabierała prawie dwadzieścia godzin tygodniowo (nie licząc czasu na dojazd). Przez nieco ponad rok poza budowaniem domu właściwie nic innego nie robiliśmy.
Wstawałem, gdy było jeszcze ciemno, odsłaniałem mur, przykryty dzień wcześniej dla zabezpieczenia przed mrozem, i z listą w ręku sprawdzałem, czy mam potrzebne materiały budowlane i narzędzia. Następnie udawałem się do pracy poza domem; wracając wstępowałem do sklepu budowlanego albo składu drewna, a przez resztę dnia do późna po zmroku budowałem dom. Położyłem każdy kamień, przyciąłem każdą belkę, zainstalowałem każdy kabel, rurę, a nawet sam zrobiłem okna i drzwi... Ten dom to w ponad 95% praca jednego człowieka.
Pewnej nocy, przy jakichś 10º [Fahrenheita] [–12º Celsjusza – przyp. tłum.], przyjechałem z przymocowanymi na dachu furgonetki dechami (2 na 10 stóp każda) do budowy drzwi, ale utknąłem w trudnym terenie i nie mogłem wydostać się na asfalt. Własnoręcznie nosiłem więc po dwie deski jakieś ćwierć mili w górę pokrytej lodem grani na miejsce budowy. Następnie, po przepracowaniu całego poranka, zbieraniu materiałów przez całe popołudnie i wniesieniu desek na górę kosztem ponad pół tuzina wycieczek… następnie skonstruowałem drzwi.
Kilka spraw związanych z naszym nie zawsze lekkim życiem w tym miejscu, na skraju Babilonu, udało się zrealizować podobnymi środkami. Wystarczy, że wyznaczysz sobie cel i zabierzesz się do roboty.
Nie byłbym w stanie funkcjonować w takim rozgorączkowaniu przez całe życie. To by człowieka wykończyło. Ale długi to coś, czego tak nienawidzę, że – gdybym w nie popadł – wypowiedziałbym im bezpardonową wojnę i prowadził ją wszelkimi środkami.
Pozbycie się zadłużenia stałoby się moim hobby, moją profesją, moją obsesją. Nie dawałbym mu spokoju, eliminując je stopniowo dniem i nocą; uwalnianie się od niego uznałbym za czynność tak naturalną jak picie i siusianie.
Babilon nuci nam kołysankę, w której zobowiązywanie się do spłacania kolejnych rat kredytu to normalny i naturalny porządek rzeczy, który będzie nam towarzyszył po wszystkie dni życia. Dawno temu ocknąłem się z letargu, w jaki wprawia ta kołysanka. Nigdy więcej.
[Dan Trabue:]
Czy mogę Cię zacytować i dać u siebie link do Twojego tekstu?
Doskonały wpis.
[Eleutheros:]
Danie!
Możesz, oczywiście, cytować – podając lub nie podając źródła albo autora. Przypisz sobie autorstwo tego tekstu, jeśli to komuś pomoże. To wszystko woda na mój młyn.
I nie łudź się: czasu jest mało. Odpowiadam właśnie na kierowane do mnie z najrozmaitszych stron pytania na temat żywności, którą można długo przechowywać [bulk food], robienia zapasów i wycofywania się z gospodarki gotówkowej. Nie dalej niż wczoraj spotkaliśmy się ze znajomymi, którzy dali nam trochę palet do zrobienia podłogi w stodole. Zaprosili mnie do środka, abym przyjrzał się ich nowemu garnkowi ciśnieniowemu do przetworów i bardzo się martwili, bo przepis mówił o gotowaniu pod ciśnieniem 11 funtów na cal kwadratowy, a przyrząd pomiarowy wskazywał 13. Zapewniłem ich, że wszystko gra; wskaźniki nie są znowu tak dokładne i ciśnienie nieco większe od zalecanego nie zaszkodzi. Tym ludziom prawdopodobnie się uda. Byłem jednak zdumiony ogólnym brakiem rozgarnięcia, o którym świadczyły ich pytania. Ten brak rozgarnięcia jest powszechny. Czasu jest mało, a do zrobienia – dużo.
Więc jak najbardziej korzystaj ze wszystkiego, co tu znajdziesz. To bardzo uprzejme z Twojej strony, że pytasz o zgodę, jestem Ci za to wdzięczny, ale zawsze pamiętaj:
„L’homme c’est rien
L’oeuvre c’est tout.”
[Tu Dan Trabue pyta o znaczenie cytatu.]
[Eleutheros:]
W opowiadaniu Stowarzyszenie rudowłosych [The Red-Headed League] Sherlock Holmes cytuje to powiedzenie Watsonowi. Niestety, Holmes był tylko tak bystry jak Conan Doyle. Zdanie sformułowane przez niego po francusku jest niepoprawne gramatycznie. Zamiast „L’homme c’est rien” powinno być: „L’homme n’est rien”.
Znaczy to:
Człowiek jest niczym
Praca jest wszystkim.
[Dan Trabue:]
Elementarne.
[Kevin Carson:]
Znakomity wpis, Eleutherosie. Cytowałem z niego obficie we wstępnej wersji piętnastego rozdziału Teorii organizacji [Organization Theory], a następnie skomentowałem słowami:
I żeby to się opłacało, wcale nie trzeba całkowitej zapaści gospodarczej. Opisana przez Ciebie strategia gwarantuje powodzenie, nawet gdyby gospodarka pieniężna i podział pracy miały jeszcze w jakiejś formie i przez bliżej nieokreślony czas wciąż istnieć (sądzę, że tak się stanie), a większość ludzi nadal miała zaspokajać znaczną część swoich potrzeb konsumpcyjnych nabywając rzeczy za pieniądze. Myślę, że sytuacja, z którą będziemy mieli do czynienia po tym, jak cykliczne okresy stagnacji związane z Peak Oil oraz innymi zjawiskami charakterystycznymi dla państwowego kapitalizmu doprowadzą do jego ostatecznego upadku, będzie przypominać raczej to, co Warren Johnson opisał w książce W drodze do oszczędności [Muddling Toward Frugality], a Brian Keller w Powrocie do Mayberry [Return to Mayberry], niż rzeczywistość przedstawioną w Świecie ręcznej roboty [World Made by Hand] Jima Kunstlera. Rzecz w tym, że świadomość, iż nie masz żadnych długów, jesteś właścicielem miejsca, w którym mieszkasz, i nie ciążą na nim żadne zobowiązania, i że, gdyby zmusiła cię do tego sytuacja, zdołasz na czas nieokreślony zapewnić sobie dach nad głową i jedzenie na stole bez zatrudniania się na etacie, ma nieoceniony wpływ na twoją siłę przetargową w negocjacjach z pracodawcami tu i teraz, nawet jeśli kapitalizm nadal będzie utrzymywał się przy życiu. Jak niemal osiemdziesiąt lat temu zauważył Ralph Borsodi, fakt, że miał możliwość „wycofania się” na swoje gospodarstwo na przedłużające się okresy – i świadomość jego potencjalnych pracodawców, że jest w stanie to uczynić – umożliwiały mu wynegocjowanie znacznie lepszych warunków tej pracy na cudze zamówienie, którą zgodził się podjąć.
[Eleutheros:]
Kevinie, trafiłeś niemal w istotę tego, o czym piszę. Rozsądny z ekonomicznego punktu widzenia oszczędny sposób życia oparty o wytwórczość na własne potrzeby [direct-use living] to dobry pomysł nawet w czasach dobrych pod względem gospodarczym – „dobrych” według definicji Babilonu. Chodzi po prostu o to, że – podczas gdy inne style życia, te zależne od zadłużania się / kredytu / taniej ropy znikają w mgnieniu oka, gdy tylko nadejdą ciężkie czasy – okresy trudności gospodarczych nie mają żadnego właściwie wpływu na samowystarczalny sposób życia.
Zawsze będzie się prowadziło jakąś wymianę pieniężną; działo się tak przez ostatnie 5000 lat i nie zmieniły tego w większym stopniu żadne, nawet największe trudności, ani brutalne przesiedlenia. Ale całkowita zależność od pieniędzy stawia człowieka w bardzo trudnej sytuacji.
Kunstler nie ma, jak mi się zdaje, na celu snucia przewidywań dotyczących prawdopodobnego albo realistycznego kształtu przyszłości. Jego książka przypomina raczej makijaż na aktorze kabuki; intencją Kunstlera jest zastosowanie wyolbrzymienia, aby upewnić się, że czytelnik bez kłopotu zrozumie sens utworu. Scenariusz wydarzeń jest przewidywalny, jak to się często zdarza w literaturze: populacja zdziesiątkowana w wyniku epidemii, nagła przerwa w imporcie ropy, podstawowe rośliny uprawne zniszczone przez zarazę. I wszystko to dzieje się w przeciągu mniej niż dwóch dekad.
Mało prawdopodobne.
Ale pozwala to Kunstlerowi w całkiem jasny sposób wytłumaczyć swoje najważniejsze koncepcje. Najistotniejszą z nich, zdało mi się, jest ta, że młody przyjaciel bohatera tęskni za dawnymi czasami, chociaż nie zna ich z autopsji, jako że urodził się po upadku [the collapse]. Myśl książki Kunstlera, przynajmniej tak ją zrozumiałem, jest taka, że jesteśmy zakochani bardziej w IDEI Babilonu niż jego rzeczywistości.
Co dzień rano piję herbatę, która musi być importowana i za którą trzeba zapłacić pieniędzmi. Ludzie handlowali herbatą od stuleci i nadal będą to robić. Ale tu, w Appalachach, gdzie mamy doskonałe warunki do uprawy jabłek, a tym roku wielki ich urodzaj, widzę w markecie jabłka importowane z Izraela i z RPA. To prawie jakbyśmy dokładali wszelkich starań, żeby tylko unurzać wszystko w ropie i zadłużeniu. Widzę słoje konserwowych warzyw – warzyw, które u nas rosną znakomicie – importowane z Indii. W imię choć krztyny zdrowego rozsądku – gdzież sens w importowaniu jedzenia z Indii??
A jednak, jeśli spojrzymy na to trzeźwym okiem, NADużywanie przez nas pieniędzy należy do tej samej kategorii, co konsumowanie jedzenia Indii.
[Teri:]
Pozwól, że przed czymś tutaj ostrzegę. Przez dwa lata żyliśmy w lesie na naszych dwóch i pół akrach [ok. hektar] niepodłączeni do sieci elektrycznej. Mieliśmy kozy, kury, gęsi i króliki; nawet założyliśmy i uprawialiśmy ogród. Pracuję na pełnym etacie, a wszystko działało dzięki mojemu mężowi. W tym miesiącu zachorował na zapalenie płuc i umarł. Mam 57 lat i nie wiem, czy sama dam radę prowadzić gospodarstwo. Musiałam oddać kilka zwierząt i przenieść się na zimę do domu mającego elektryczność – do momentu, gdy znajdę czas na to, aby wszystko jakoś poukładać. O wiele łatwiej to zrobić, będąc w młodszym wieku. Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć jakiś sposób, aby gospodarstwo pozostało w moich rękach.
[Eleutheros:]
Teri!
Czytałem Twoje blogi, usiłując lepiej zrozumieć położenie, w którym się znajdujesz, ale nie natknąłem się na opis Twojej sytuacji. Opierając się więc tylko na tym, co napisałaś w powyższym komentarzu, muszę zapytać:
Dlaczego to, co piszesz, nazywasz ostrzeżeniem?
Jeśli wszystko działało dzięki Twojemu mężowi, którego nagle zabrakło, czy nie należało spodziewać się, że jego śmierć spowoduje radykalne zmiany?
Tej wiosny, gdy jedna z moich córek przesadzała sadzonki kapusty ze szklarni na pole (przedsięwzięcie przyniosło szalony sukces; w lodówce wciąż mamy kapustę z tego zbioru), zapytała: „Jak radziłbyś sobie z tak dużym ogrodem, gdybyś nie miał tylu dzieci?”. Odpowiedziałem jej, rzecz jasna: „Gdybym nie miał tylu dzieci, nie miałbym tak dużego ogrodu”.
Gdyby jedno z nas (moja żona lub ja) umarło albo doznało poważnego kalectwa, nastąpiłyby zmiany. Życie wyglądałoby inaczej. Ale wiele o tym rozmawialiśmy i mamy plany oraz środki na wypadek, gdyby tak się zdarzyło.
Ludzie budują swoje życie w Babilonie w oparciu o dwa (lub więcej) źródła dochodu, a mimo to nikt nie dostrzega niebezpieczeństwa nagłej utraty małżonka, oznaczającej utratę tego źródła (lub większej liczby źródeł) przychodu. Świadomość, że może się to zdarzyć, powinna towarzyszyć człowiekowi niezależnie od stylu życia gospodarczego, jaki prowadzi.
[Teri:]
Chodzi o to, że współczesne udogodnienia znacznie ułatwiają prowadzenie gospodarstwa. Wiem, że nie jesteś odłączony od sieci elektrycznej, ale najwięksi zapaleńcy spośród powracających na wieś będą od niej odłączeni. Gdy mój mąż trafił na oddział intensywnej terapii, musiałam znaleźć kogoś, kto wziąłby naszych trzynaście kóz (i, szczęściem, udało mi się). Po prostu nie bierze się pod uwagę radzenia sobie z takimi sytuacjami, gdy zaczyna się myśleć o powrocie na wieś.
[Eleutheros:]
Teri, nie zgodziłbym się co do tego, że najwięksi zapaleńcy spośród powracających na wieś to ci niepodłączeni do sieci elektrycznej. Oni wracają na wieś tylko na niby.
Jesteśmy podłączeni do sieci elektrycznej, ale mamy wszystko, czego potrzeba, aby obyć się zupełnie bez prądu, jeśli zajdzie taka konieczność albo jeśli będziemy mieli na to ochotę – a często mamy. Wyłączamy wtedy wszystko, używamy lamp naftowych (przez ten bardzo krótki czas, gdy potrzebujemy sztucznego światła w ciągu dnia), czytamy i gramy na instrumentach akustycznych zamiast oddawać się rozrywce elektronicznej. Nie używamy elektryczności do niczego poza oświetleniem, elektronicznymi gadżetami i zamrażarkami. Żadnej suszarki do ubrań, kuchenki elektrycznej, pompy ciepła, ani pieca elektrycznego; miotły zamiast odkurzaczy itd. Więc podłączenie lub niepodłączenie do sieci elektrycznej tak czy inaczej nie jest szczególnie istotną sprawą.
Niemniej jednak ci niedoszli niezależni farmerzy [would be homesteaders] mają obsesję na punkcie odcięcia się od sieci i majstrowania wszelakiego rodzaju przyrządów w rodzaju „wynalazków” Rube’a Goldberga [2], aby zaopatrzyć się w coś, czego sieć mogłaby im dostarczyć za grosze, a bez czego w razie potrzeby mogliby się obyć.
Każdemu, kto usiłuje prowadzić samowystarczalne życie, doradzałbym, aby nie dał się zwieść manii życia w odcięciu od sieci elektrycznej.
Piszesz: „Po prostu nie bierze się pod uwagę radzenia sobie z takimi sytuacjami, gdy zaczyna się myśleć o powrocie na wieś”.
My o tym myślimy. Napisałaś, że masz nieco ponad dwa akry ziemi i trzynaście kóz? To zdecydowanie za dużo! To prowadzenie gospodarstwa na sposób agrobiznesowy, uzależnianie go od dostarczanej z zewnątrz paszy i – w związku z tym – poleganie na kimś z zewnątrz, kto karmi Twoje kozy, gdy Ciebie nie ma.
U nas jest całkiem na odwrót. Mamy obecnie dwie kozy na trzynastu akrach i zaraz napiszę, o co tu chodzi: jeśli obydwoje musielibyśmy wyjechać na miesiąc czy dwa, kozy znakomicie poradziłyby sobie same. Nikt nie musiałby się nimi ani trochę zajmować.
Rzeczywiście o tym pomyśleliśmy.
[Stephanie:]
RETY, właśnie odkryłam Twojego bloga – jest niesamowity! Też mieszkam w południowej części Zachodniej Wirginii […]
Nasze wyjście z Babilonu rozpoczęliśmy w roku 2002... Pozbyliśmy się długów, a potem przeprowadziliśmy z podmiejskiego osiedla w środkowym Maryland do wymagającego remontu, ale nadającego się do zamieszkania domu położonego w południowej części Wirginii Zachodniej na ¼ akra [ok. 1000 m²], co kosztowało nas 5000 dolarów w gotówce; a całkiem niedawno kupiliśmy za gotówkę (BEZ KREDYTU!) ziemię, na której dom stoi, i pracujemy nad przejściem do kolejnego stadium, wijąc gniazdo rodzinne i dążąc do zapewnienia sobie samowystarczalności. Na naszej ćwiartce akra mamy kury i duży ogród... na obecnym etapie dokładamy wszelkich starań, aby jak najlepiej przygotować się do życia bez elektryczności i marketu... ale zgadzam się – w tym wszystkim chodzi o wolność wyboru! Mój mąż nie ma „prawdziwej” posady, z pensją i szefem; pracuje w domu i sam jest sobie szefem, a te kilka rachunków, które rzeczywiście mamy do zapłacenia, zawsze udaje się uregulować... Ale – w przeciwieństwie do innych – mój mąż ma wolność wyboru, a najlepsze jest to, że może wybrać, iż zostanie w domu ze mną i z dziećmi – i będzie, tak jak powinien, ojcem zaangażowanym w sprawy rodziny... dziś dla większości dzieci to rzadkość...
W każdym razie: UWIELBIAM Twojego bloga... Jeszcze tu wrócę […]
[MojoMan:]
Właśnie mieliśmy w Nowej Anglii wielką burzę lodową i około miliona ludzi ma przed sobą perspektywę kilku dni bez prądu. Doniesienia medialne skupiają się, jak zwykle, na tym, że bezradni ludzie nie mają elektryczności. Bez ogrzewania, bez światła; mój Boże! – bez telewizji! (Osobiście najbardziej martwiłbym się o zamarznięte i pęknięte rury). Większość decyduje się jakoś to przetrwać i dzwoni do firmy ubezpieczeniowej. (Jeśli zdołają jeszcze znaleźć działający bez prądu telefon). Bardziej zdeterminowani przeczesują świecące pustkami półki marketów budowlanych w poszukiwaniu prądnic. Nigdy nie słyszymy o nikim mówiącym: „Ta bezradność i zależność jest głupia. Urządzę mój dom w taki sposób, abym mógł żyć spokojnie i bez prądu, gdy będę tego chciał / potrzebował”. Sposób, w jaki obecnie podchodzi się do tych spraw, zawsze uderza mnie jako zatrważający i groźny.
Rozwiązania na wypadek braku światła i ogrzewania są stosunkowo oczywiste, ale co Ty robisz / zrobiłbyś z trzymanym w lodówce / mrożonym jedzeniem, gdy / jeśli przez kilka dni będziesz pozbawiony prądu?
_______
PRZYPISY TŁUMACZA
[1] Eleutheros (gr. ἐλεύθερος) – wolny człowiek.
[2] Rube Goldberg (1883–1970) – amerykański inżynier, wynalazca i artysta. Znany jako autor rysunków przedstawiających urządzenia skonstruowane tak, aby wykonywały proste czynności w niezwykle skomplikowany sposób.
_______
Tłumaczenie na podstawie:
Eleutheros, Choice, the Best Sauce, http://milesfrombabylon.blogspot.com/2008/10/choice-best-sauce.html
Choice, the Best Sauce opublikowano na blogu Eleutherosa How Many Miles from Babylon 15 października 2008 r.
Nie wiem. Nie wiem, w jakich warunkach żyjesz, ani jakie masz upodobania; nie wiem, jakimi środkami dysponujesz; nie znam Twojej przeszłości itd. Można by z łatwością zasugerować właściwie cokolwiek albo rozpocząć tyradę na temat sprawy wcale niejednoznacznej. Muszę zatem ograniczyć odpowiedź do opisania najbardziej podstawowej zasady postępowania człowieka wolnego.
Powyższe zdjęcie przedstawia przypominający katedralną nawę korytarz utworzony na jednym z poletek kukurydzy przez jej wysokie na 14 stóp [nieco ponad 4 metry – przyp. tłum.] łodygi. Po lewej stronie mniej więcej w połowie widzicie jedną kolbę wciąż sterczącą w górę, a kilka dalszych – pochylonych. Gdy w danej porze roku kukurydza już dojrzała, łodyga zaczyna się robić brązowa, a kolby pochylają się – w taki sposób, aby łupiny utworzyły płaszcz pozwalający kukurydzy obeschnąć w październikowym słońcu. Wkrótce rozpoczniemy zbiór, pozwolimy kukurydzy dosuszyć się do końca, potem obierzemy kolby z łupin i zrobimy zapas kukurydzy do zastosowań kulinarnych.
Prawdę mówiąc, z zeszłego roku zostało nam tej kukurydzy tyle, że starczyłoby i na ten. Nigdy nie wiadomo, kiedy przytrafi się nieurodzajny rok, więc, licząc się z ewentualnością jego nadejścia, większość zebranej w tym roku kukurydzy zachowamy na później. Przez cały rok kukurydza będzie mielona na mąkę, której potrzebujemy do upieczenia podstawowego składnika naszej diety – chleba kukurydzianego. Inny sposób to namoczyć kukurydzę w wodzie wapiennej i zrobić z niej masę do tortilli i tamales. Naturalnym i głównym rodzajem pożywienia jest jednak w naszej kulturze chleb kukurydziany po appalachijsku, który – wraz z suszoną fasolą, także pochodzącą z naszych upraw – daje zrównoważone ilości skrobii, białka i tłuszczu.
Te poletka – w tym roku jedno z nich obsadzone białą kukurydzą, a drugie – czerwoną – wciśnięto w dosyć wąski (mający może 70 stóp [ok. 20 metrów – przyp. tłum.] szerokości) pas zbocza położony nad górską kotliną. W dzisiejszych czasach niewielu uznałoby to miejsce za odpowiednie pod uprawy. Ziarna do siewu odkładano rok po roku z każdego ze zbiorów. Ziemię przygotowano za pomocą konia i stuletniego pługa. Żyzność gleby utrzymuje się stosując koński nawóz i kompost z liści. Innymi słowy, gdybyśmy zamknęli bramę naszego gospodarstwa [farmstead] na kłódkę i już nigdy nie uprawiali handlu z Babilonem, wciąż moglibyśmy uprawiać kukurydzę i fasolę – w nieskończoność. Amen.
Wielu spośród czytających wpisy na tym blogu albo inne teksty o podobnym charakterze wzdryga się z przerażeniem i obrzydzeniem na myśl o tym, w czym widzą wezwanie do wyizolowania się w jakimś odosobnionym zakątku świata i podtrzymywania swoich funkcji życiowych mizerną miską kukurydzianej papki po wszystkie dni swego istnienia. Są oni w wielkim błędzie.
O co chodzi w tej wykorzystującej podstawowe zdobycze techniki, wymagającej niewielkich środków własnych, samowystarczalnej gospodarce [subsistence economy] – co ona dla nas znaczy? To pytanie przywodzi na myśl Jacka Sparrowa, który, porzucony na pastwę losu wraz z Elizabeth Swann na bezludnej wyspie, powiedział jej, czym naprawdę jest Czarna Perła – to wolność. Tak jak dla Jacka statek – tak dla nas praktykowane od wieków rolnictwo oznacza wybór. A możliwość wyboru stanowi samą istotę i podstawę naszej ucieczki z Babilonu.
Moja odpowiedź anonimowemu komentatorowi brzmi zatem tak: Aby opuścić Babilon, musisz mieć możliwość wyboru. Niestety, bardzo prawdopodobne, że go nie masz – nawet jeśli jesteś święcie przekonany, że tak. Babilon, podobnie jak każdy system wyzysku i kontroli, może istnieć tylko dzięki ograniczaniu i eliminowaniu Twoich możliwości wyboru. Jak by nie patrzeć – jeśli faktycznie możesz dokonać wyboru, niewykluczone, że wybierzesz to, co przyniesie korzyść i rozwój Tobie i Twojej rodzinie, zamiast tego, na czym zyskuje Babilon.
Babilon musi zlikwidować możliwość dokonania przez Ciebie wyboru. Robi to za pomocą dwóch skutecznych sztuczek. Po pierwsze, proponuje Ci możliwość dokonywania pozornego wyboru, aby odwrócić Twoją uwagę od faktu, że w istocie nie masz żadnego wyboru. Desperacki manewr rodzica, który nie podołał swojemu rodzicielskiemu zadaniu, polega na tym, że – gdy dziecko upiera się, że nie chce dokądś iść – mówi mu się: „Musimy być gotowi do wyjścia; którą koszulę chcesz włożyć – niebieską czy czerwoną?”. Rodzic ma nadzieję, że wybieranie koloru koszuli pochłonie dziecko do tego stopnia, iż zapomni ono, że w ogóle nie chciało wychodzić. Naziści używali tej metody do kontrolowania Żydów, których zamierzali zamordować; jest ona nie mniej godna potępienia, gdy wykorzystuje ją ktokolwiek inny. A stosowanie opisanej taktyki stanowi nieodłączny element działań Babilonu.
Ludzie zawsze pytają nas na przykład o to, jakiego rodzaju alternatywnej energii elektrycznej używamy, bo przecież – mówią – jeśli macie zamiar wydostać się z Babilonu, z pewnością nie chcecie być podłączeni do sieci! Wybór między zasilaniem, powiedzmy, energią słoneczną a korzystaniem z sieci, jest pozorny. Jeśli „wywiniesz się” od zobowiązywania się do comiesięcznego uiszczania rachunku za prąd, obarczysz się koniecznością utrzymywania własnego tracącego na wartości i niszczejącego systemu wytwarzania energii elektrycznej. Co więcej, jeśli Twój domowy system to jedyne źródło prądu, z jakiego korzystasz, ilość energii, jaką jesteś w stanie wytworzyć, jest tak niewielka, że musisz drastycznie ograniczyć jej zużycie. Nie będziesz mógł, na przykład, korzystać z kuchenki elektrycznej, elektrycznego podgrzewacza do wody, elektrycznej suszarki do ubrań, elektrycznego pieca, ani pompy ciepła. Jeśli chcesz zatem żyć ograniczając się do ilości energii, jaką zdołasz wytworzyć za pomocą takiego systemu – to przede wszystkim będzie jej tak niewiele, że uzyskanie jej drogą podłączenia się do sieci nie będzie niosło za sobą poważnych wydatków ani znacznej utraty niezależności. Korzystanie wyłącznie z prądu wytworzonego własnymi siłami to pozorny wybór. Nasze domostwo [homestead] urządziliśmy w ten sposób, że w żadnym stopniu nie jest zależne od elektryczności. Nie zrozumcie mnie źle – cieszy nas, że mamy prąd. Lubimy oglądać filmy na DVD, używać komputera, słuchać radia, korzystać z elektrycznej suszarki do żywności; lubimy też wygodę robienia różnych rzeczy wczesnym rankiem i późnym wieczorem przy elektrycznym świetle. Ale jesteśmy również przygotowani do tego, aby żyć bez prądu. Już to robiliśmy. Mamy prawdziwą wolność wyboru – używać elektryczności albo nie – zgodnie z tym, co w danych okolicznościach podpowiada nam rozsądek. Przestawienie się z zależności od sieci na zależność od producentów baterii i paneli słonecznych nie jest prawdziwie wolnym wyborem, bo tak czy inaczej nie jesteś niezależny.
Drugim sposobem, za pomocą którego Babilon narzuca swoją politykę braku wolności wyboru, polega na tym, że w sytuacji, gdy tak naprawdę możesz w wolny sposób podjąć decyzję, Babilon usiłuje Cię przekonać, że w istocie wcale nie masz takiej możliwości. Aby trudnić się uprawą roślin i tym sposobem samemu zaspokajać choć część swoich potrzeb żywnościowych, musisz zaciągnąć pożyczkę na zakup ziemi, prawda? Musisz chodzić do college’u, prawda? Musisz mieć cztery kółka, musisz mieć kartę kredytową, prawda?
Nieprawda. Wszystkie te i wiele innych rzeczy Babilon powtarza do znudzenia – tak długo, że myśl, iż mógłbyś sobie poradzić zupełnie bez nich, nie mieści Ci się w głowie.
Przywołuję więc przykład mojego pola kukurydzy jako ilustrację tego, na czym polega prawdziwa wolność wyboru. Sami robimy (a nawet przygotowujemy do zrobienia, mielemy i pieczemy) stanowiący podstawę naszej diety chleb – bez żadnego absolutnie udziału Babilonu. Zawsze więc możemy wybrać jedzenie naszego chleba zamiast tego, co oferuje Babilon. Kupujemy też czasem w hurtowych ilościach pszenicę i robimy z niej chleb, ale jeśli (jak zdarzyło się w tym roku) koszty transportu i nieurodzaj pszenicy powodują windowanie cen do poziomu, który jest dla nas nie do przyjęcia, możemy popatrzeć na to i powiedzieć: „Nie, nie idziemy na to; po prostu wrócimy do domu i zjemy nasz chleb kukurydziany i fasolę”. Podobnie, zdarza się nam kupować jedzenie na straganach i w sklepach; a czasami jemy na mieście. Ale zawsze mamy wolność wyboru i, jeśli chcemy, możemy korzystać z tej wolności całymi miesiącami. Słyszeliśmy wielu Babilończyków mówiących: „Człowiek musi jeść, więc niezależnie od wszystkiego i tak musimy zdobyć pieniądze na kupno jedzenia albo użyć karty kredytowej!”. Brak wyboru.
Twoja ucieczka z Babilonu rozpoczyna się w momencie, gdy potrafisz powiedzieć: „Nie – mam wolność wyboru. Mogę stołować się w Babilonie, jeśli tak zdecyduję, lecz jeśli dyktowane przez Babilon warunki [terms and conditions] będą mi wstrętne, nie muszę tego robić”.
Takie właśnie jest znaczenie mojego pola kukurydzy.
To tylko przykład. Możesz mieć różne możliwości do wyboru. Wróćmy więc do początku. Co możesz zrobić? Przypatrz się bacznie i uczciwie swojemu życiu, a potem zadaj sobie proste i szczere pytanie o to, gdzie brak Tobie wolności wyboru. Tylko rzetelna odpowiedź na to pytanie pozwoli Ci dokonać sprawiedliwej oceny własnego położenia. Czy jedyny wybór, przed jakim stoisz, to dystrybutor z paliwem i kolejna rata za samochód albo ubóstwo bez możliwości zdobycia środków na życie? Czy musisz kupować w supermarkecie, bo inaczej umrzesz z głodu? Czy bez firmy pożyczającej Ci pieniądze na zakup domu i bez pośrednika w obrocie nieruchomościami musiałbyś żyć pod mostem? A może bez uniwersytetu i uzyskiwanego tam stopnia nikt nie darzyłby Cię nawet odrobiną zaufania? Itd. itd. Jeśli Twoja odpowiedź brzmi „tak”, oznacza to, że jesteś pozbawiony wolności wyboru i znajdujesz się w niewoli Babilonu. Jego polityka odbierania Tobie wolności wyboru okazała się nadzwyczaj efektywna.
Jest inny jeszcze interesujący aspekt związany z wolnością wyboru. Komuś niewprawionemu może się zdawać, że chodzi o pewne kontinuum, o stopień Twojego uzależnienia od Babilonu, a zatem o kwestię równowagi. Ale z pewnością tak nie jest. Istnieje pewien konkretny moment, pewien punkt przełomowy, w którym uwalniasz się z duszącego uścisku Babilonu.
Przypominam sobie prowadzoną kilka lat temu rozmowę, która stała się inspiracją dla wpisu na tym blogu. Mój rozmówca, jak wielu stosujących argument ze „stopnia uzależnienia”, utrzymywał, że obydwaj jesteśmy w podobny sposób uzależnieni od posługiwania się babilońską monetą; że w ostatecznym rozrachunku – tak jak on – nie jestem w stanie tego uniknąć. Różnica, której nigdy nie pojął, polegała na tym, że potrzeba posługiwania się pieniądzem Babilonu decydowała o tym, co mój rozmówca zrobi następnego ranka. On nie miał żadnej wolności wyboru. Musiał nazajutrz rano zatankować samochód i pojechać do pracy – gdyby postąpił inaczej, nad jego osobistym światem zawisłaby groźba katastrofy. Ja z kolei mogłem wybrać, czy posłużę się w danym dniu babilońskim pieniądzem – w danym dniu, albo w danym tygodniu, albo nawet w danym roku. Uwolniłem się spod władzy Babilonu. Mogłem wybrać, że pójdę do domu i będę jadł chleb kukurydziany i fasolę zamiast kupować coś na babilońskim targowisku – jak również zdecydować, że w zamian za kilka monet dołączę do babilońskich pląsów... albo że tego nie zrobię. No dobrze, ostatecznie byłbym zmuszony zapłacić podatek od nieruchomości i kupić trochę nafty. Ale miałbym całe tygodnie albo lata, żeby zdecydować, jak chcę to zrobić. Przez ten czas wiele rzeczy się zmienia, powstaje wiele możliwości, a wiele okoliczności pojawia się i znika. Nie muszę tego robić natychmiast, nie możesz mnie poganiać, nie możesz mi rozkazywać, nie możesz sporządzać przepisów, według których miałbym postępować. To nie kontinuum, ani kwestia „stopnia uzależnienia”; chodzi o konieczność robienia pewnych rzeczy na zawołanie, na cudzych warunkach i dla cudzej korzyści – albo robienia ich wtedy, gdy sam o tym zdecyduję, na moich warunkach, dla mojego pożytku. To właśnie oznacza żyć w sposób wolny.
A zatem, mój anonimowy przyjacielu, to, co musisz zrobić, to zapewnić sobie wolność wyboru. Przyjrzyj się na spokojnie swojej sytuacji i wskaż, w jakich dziedzinach zapędzono Cię w ślepy zaułek. Potem zobacz coś więcej niż pozorną wolność wyboru podsuwaną Ci przez Babilon oraz jego bełkotliwe zapewnienia, że nie masz wolności podejmowania decyzji, i za każdym razem postępuj w taki sposób, abyś mógł powiedzieć Babilonowi: „Nie, nie tym razem, nie muszę”.
A przede wszystkim, przypatrując się życiu ludzi naprawdę wolnych, nie patrz na nas tak, jakbyśmy gnieździli się na posępnym zboczu góry i łapczywie połykali miskę mizernej papki. Nic z tych rzeczy. Gdy decydujemy się na spożywanie naszej skromnej strawy, jest to niezrównana uczta. Jej część stanowi smakowity, aromatyczny sos – z którym nie może się równać żadna z najwyszukańszych nawet ofert lokali Babilonu. Ten sos to wolność wyboru.
_______
[Wybrane komentarze z dyskusji pod tekstem:]
[Eleutheros:]
[...]
Jakieś cztery lata temu zdawało się, że nadarzyła się nam okazja, aby kupić dwanaście akrów [ok. 5 hektarów] ziemi w naszej okolicy. Nabycie jej wtedy byłoby błędem; dziś, u początków Peak Oil i kryzysu ekonomicznego, ten kawałek ziemi „wart” jest o ponad połowę mniej niż suma, której żądano za niego w 2005 r., mniej więcej u szczytu koniunktury na rynku nieruchomości.
Kupienie wtedy tej ziemi wiązałoby się ponadto z koniecznością zaciągnięcia kredytu na spłatę części kosztów. Nienawidzimy samej koncepcji zadłużania się i zdaliśmy sobie sprawę, że – gdybyśmy wzięli ten kredyt – wypruwalibyśmy z siebie żyły, jakby chodziło o uczestnictwo w jakiejś religijnej krucjacie, dopóki dług nie zostałby spłacony. To oznaczałoby poważne ograniczenie naszych i tak już skromnych wydatków, zatrudnienie się na etacie, rozszerzenie działalności chałupniczej itd.
Zdecydowaliśmy, że nie warto tego robić. Nasza decyzja okazała się dobra z wielu względów.
Kilka lat temu w bardzo podobnej sytuacji musieliśmy wykończyć dom i wprowadzić się do niego. Na jego budowę nigdy nie pożyczyliśmy ani centa. Mieliśmy w domu pełno bardzo małych dzieci, a ja – robotę, która zabierała prawie dwadzieścia godzin tygodniowo (nie licząc czasu na dojazd). Przez nieco ponad rok poza budowaniem domu właściwie nic innego nie robiliśmy.
Wstawałem, gdy było jeszcze ciemno, odsłaniałem mur, przykryty dzień wcześniej dla zabezpieczenia przed mrozem, i z listą w ręku sprawdzałem, czy mam potrzebne materiały budowlane i narzędzia. Następnie udawałem się do pracy poza domem; wracając wstępowałem do sklepu budowlanego albo składu drewna, a przez resztę dnia do późna po zmroku budowałem dom. Położyłem każdy kamień, przyciąłem każdą belkę, zainstalowałem każdy kabel, rurę, a nawet sam zrobiłem okna i drzwi... Ten dom to w ponad 95% praca jednego człowieka.
Pewnej nocy, przy jakichś 10º [Fahrenheita] [–12º Celsjusza – przyp. tłum.], przyjechałem z przymocowanymi na dachu furgonetki dechami (2 na 10 stóp każda) do budowy drzwi, ale utknąłem w trudnym terenie i nie mogłem wydostać się na asfalt. Własnoręcznie nosiłem więc po dwie deski jakieś ćwierć mili w górę pokrytej lodem grani na miejsce budowy. Następnie, po przepracowaniu całego poranka, zbieraniu materiałów przez całe popołudnie i wniesieniu desek na górę kosztem ponad pół tuzina wycieczek… następnie skonstruowałem drzwi.
Kilka spraw związanych z naszym nie zawsze lekkim życiem w tym miejscu, na skraju Babilonu, udało się zrealizować podobnymi środkami. Wystarczy, że wyznaczysz sobie cel i zabierzesz się do roboty.
Nie byłbym w stanie funkcjonować w takim rozgorączkowaniu przez całe życie. To by człowieka wykończyło. Ale długi to coś, czego tak nienawidzę, że – gdybym w nie popadł – wypowiedziałbym im bezpardonową wojnę i prowadził ją wszelkimi środkami.
Pozbycie się zadłużenia stałoby się moim hobby, moją profesją, moją obsesją. Nie dawałbym mu spokoju, eliminując je stopniowo dniem i nocą; uwalnianie się od niego uznałbym za czynność tak naturalną jak picie i siusianie.
Babilon nuci nam kołysankę, w której zobowiązywanie się do spłacania kolejnych rat kredytu to normalny i naturalny porządek rzeczy, który będzie nam towarzyszył po wszystkie dni życia. Dawno temu ocknąłem się z letargu, w jaki wprawia ta kołysanka. Nigdy więcej.
[Dan Trabue:]
Czy mogę Cię zacytować i dać u siebie link do Twojego tekstu?
Doskonały wpis.
[Eleutheros:]
Danie!
Możesz, oczywiście, cytować – podając lub nie podając źródła albo autora. Przypisz sobie autorstwo tego tekstu, jeśli to komuś pomoże. To wszystko woda na mój młyn.
I nie łudź się: czasu jest mało. Odpowiadam właśnie na kierowane do mnie z najrozmaitszych stron pytania na temat żywności, którą można długo przechowywać [bulk food], robienia zapasów i wycofywania się z gospodarki gotówkowej. Nie dalej niż wczoraj spotkaliśmy się ze znajomymi, którzy dali nam trochę palet do zrobienia podłogi w stodole. Zaprosili mnie do środka, abym przyjrzał się ich nowemu garnkowi ciśnieniowemu do przetworów i bardzo się martwili, bo przepis mówił o gotowaniu pod ciśnieniem 11 funtów na cal kwadratowy, a przyrząd pomiarowy wskazywał 13. Zapewniłem ich, że wszystko gra; wskaźniki nie są znowu tak dokładne i ciśnienie nieco większe od zalecanego nie zaszkodzi. Tym ludziom prawdopodobnie się uda. Byłem jednak zdumiony ogólnym brakiem rozgarnięcia, o którym świadczyły ich pytania. Ten brak rozgarnięcia jest powszechny. Czasu jest mało, a do zrobienia – dużo.
Więc jak najbardziej korzystaj ze wszystkiego, co tu znajdziesz. To bardzo uprzejme z Twojej strony, że pytasz o zgodę, jestem Ci za to wdzięczny, ale zawsze pamiętaj:
„L’homme c’est rien
L’oeuvre c’est tout.”
[Tu Dan Trabue pyta o znaczenie cytatu.]
[Eleutheros:]
W opowiadaniu Stowarzyszenie rudowłosych [The Red-Headed League] Sherlock Holmes cytuje to powiedzenie Watsonowi. Niestety, Holmes był tylko tak bystry jak Conan Doyle. Zdanie sformułowane przez niego po francusku jest niepoprawne gramatycznie. Zamiast „L’homme c’est rien” powinno być: „L’homme n’est rien”.
Znaczy to:
Człowiek jest niczym
Praca jest wszystkim.
[Dan Trabue:]
Elementarne.
[Kevin Carson:]
Znakomity wpis, Eleutherosie. Cytowałem z niego obficie we wstępnej wersji piętnastego rozdziału Teorii organizacji [Organization Theory], a następnie skomentowałem słowami:
I żeby to się opłacało, wcale nie trzeba całkowitej zapaści gospodarczej. Opisana przez Ciebie strategia gwarantuje powodzenie, nawet gdyby gospodarka pieniężna i podział pracy miały jeszcze w jakiejś formie i przez bliżej nieokreślony czas wciąż istnieć (sądzę, że tak się stanie), a większość ludzi nadal miała zaspokajać znaczną część swoich potrzeb konsumpcyjnych nabywając rzeczy za pieniądze. Myślę, że sytuacja, z którą będziemy mieli do czynienia po tym, jak cykliczne okresy stagnacji związane z Peak Oil oraz innymi zjawiskami charakterystycznymi dla państwowego kapitalizmu doprowadzą do jego ostatecznego upadku, będzie przypominać raczej to, co Warren Johnson opisał w książce W drodze do oszczędności [Muddling Toward Frugality], a Brian Keller w Powrocie do Mayberry [Return to Mayberry], niż rzeczywistość przedstawioną w Świecie ręcznej roboty [World Made by Hand] Jima Kunstlera. Rzecz w tym, że świadomość, iż nie masz żadnych długów, jesteś właścicielem miejsca, w którym mieszkasz, i nie ciążą na nim żadne zobowiązania, i że, gdyby zmusiła cię do tego sytuacja, zdołasz na czas nieokreślony zapewnić sobie dach nad głową i jedzenie na stole bez zatrudniania się na etacie, ma nieoceniony wpływ na twoją siłę przetargową w negocjacjach z pracodawcami tu i teraz, nawet jeśli kapitalizm nadal będzie utrzymywał się przy życiu. Jak niemal osiemdziesiąt lat temu zauważył Ralph Borsodi, fakt, że miał możliwość „wycofania się” na swoje gospodarstwo na przedłużające się okresy – i świadomość jego potencjalnych pracodawców, że jest w stanie to uczynić – umożliwiały mu wynegocjowanie znacznie lepszych warunków tej pracy na cudze zamówienie, którą zgodził się podjąć.
[Eleutheros:]
Kevinie, trafiłeś niemal w istotę tego, o czym piszę. Rozsądny z ekonomicznego punktu widzenia oszczędny sposób życia oparty o wytwórczość na własne potrzeby [direct-use living] to dobry pomysł nawet w czasach dobrych pod względem gospodarczym – „dobrych” według definicji Babilonu. Chodzi po prostu o to, że – podczas gdy inne style życia, te zależne od zadłużania się / kredytu / taniej ropy znikają w mgnieniu oka, gdy tylko nadejdą ciężkie czasy – okresy trudności gospodarczych nie mają żadnego właściwie wpływu na samowystarczalny sposób życia.
Zawsze będzie się prowadziło jakąś wymianę pieniężną; działo się tak przez ostatnie 5000 lat i nie zmieniły tego w większym stopniu żadne, nawet największe trudności, ani brutalne przesiedlenia. Ale całkowita zależność od pieniędzy stawia człowieka w bardzo trudnej sytuacji.
Kunstler nie ma, jak mi się zdaje, na celu snucia przewidywań dotyczących prawdopodobnego albo realistycznego kształtu przyszłości. Jego książka przypomina raczej makijaż na aktorze kabuki; intencją Kunstlera jest zastosowanie wyolbrzymienia, aby upewnić się, że czytelnik bez kłopotu zrozumie sens utworu. Scenariusz wydarzeń jest przewidywalny, jak to się często zdarza w literaturze: populacja zdziesiątkowana w wyniku epidemii, nagła przerwa w imporcie ropy, podstawowe rośliny uprawne zniszczone przez zarazę. I wszystko to dzieje się w przeciągu mniej niż dwóch dekad.
Mało prawdopodobne.
Ale pozwala to Kunstlerowi w całkiem jasny sposób wytłumaczyć swoje najważniejsze koncepcje. Najistotniejszą z nich, zdało mi się, jest ta, że młody przyjaciel bohatera tęskni za dawnymi czasami, chociaż nie zna ich z autopsji, jako że urodził się po upadku [the collapse]. Myśl książki Kunstlera, przynajmniej tak ją zrozumiałem, jest taka, że jesteśmy zakochani bardziej w IDEI Babilonu niż jego rzeczywistości.
Co dzień rano piję herbatę, która musi być importowana i za którą trzeba zapłacić pieniędzmi. Ludzie handlowali herbatą od stuleci i nadal będą to robić. Ale tu, w Appalachach, gdzie mamy doskonałe warunki do uprawy jabłek, a tym roku wielki ich urodzaj, widzę w markecie jabłka importowane z Izraela i z RPA. To prawie jakbyśmy dokładali wszelkich starań, żeby tylko unurzać wszystko w ropie i zadłużeniu. Widzę słoje konserwowych warzyw – warzyw, które u nas rosną znakomicie – importowane z Indii. W imię choć krztyny zdrowego rozsądku – gdzież sens w importowaniu jedzenia z Indii??
A jednak, jeśli spojrzymy na to trzeźwym okiem, NADużywanie przez nas pieniędzy należy do tej samej kategorii, co konsumowanie jedzenia Indii.
[Teri:]
Pozwól, że przed czymś tutaj ostrzegę. Przez dwa lata żyliśmy w lesie na naszych dwóch i pół akrach [ok. hektar] niepodłączeni do sieci elektrycznej. Mieliśmy kozy, kury, gęsi i króliki; nawet założyliśmy i uprawialiśmy ogród. Pracuję na pełnym etacie, a wszystko działało dzięki mojemu mężowi. W tym miesiącu zachorował na zapalenie płuc i umarł. Mam 57 lat i nie wiem, czy sama dam radę prowadzić gospodarstwo. Musiałam oddać kilka zwierząt i przenieść się na zimę do domu mającego elektryczność – do momentu, gdy znajdę czas na to, aby wszystko jakoś poukładać. O wiele łatwiej to zrobić, będąc w młodszym wieku. Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć jakiś sposób, aby gospodarstwo pozostało w moich rękach.
[Eleutheros:]
Teri!
Czytałem Twoje blogi, usiłując lepiej zrozumieć położenie, w którym się znajdujesz, ale nie natknąłem się na opis Twojej sytuacji. Opierając się więc tylko na tym, co napisałaś w powyższym komentarzu, muszę zapytać:
Dlaczego to, co piszesz, nazywasz ostrzeżeniem?
Jeśli wszystko działało dzięki Twojemu mężowi, którego nagle zabrakło, czy nie należało spodziewać się, że jego śmierć spowoduje radykalne zmiany?
Tej wiosny, gdy jedna z moich córek przesadzała sadzonki kapusty ze szklarni na pole (przedsięwzięcie przyniosło szalony sukces; w lodówce wciąż mamy kapustę z tego zbioru), zapytała: „Jak radziłbyś sobie z tak dużym ogrodem, gdybyś nie miał tylu dzieci?”. Odpowiedziałem jej, rzecz jasna: „Gdybym nie miał tylu dzieci, nie miałbym tak dużego ogrodu”.
Gdyby jedno z nas (moja żona lub ja) umarło albo doznało poważnego kalectwa, nastąpiłyby zmiany. Życie wyglądałoby inaczej. Ale wiele o tym rozmawialiśmy i mamy plany oraz środki na wypadek, gdyby tak się zdarzyło.
Ludzie budują swoje życie w Babilonie w oparciu o dwa (lub więcej) źródła dochodu, a mimo to nikt nie dostrzega niebezpieczeństwa nagłej utraty małżonka, oznaczającej utratę tego źródła (lub większej liczby źródeł) przychodu. Świadomość, że może się to zdarzyć, powinna towarzyszyć człowiekowi niezależnie od stylu życia gospodarczego, jaki prowadzi.
[Teri:]
Chodzi o to, że współczesne udogodnienia znacznie ułatwiają prowadzenie gospodarstwa. Wiem, że nie jesteś odłączony od sieci elektrycznej, ale najwięksi zapaleńcy spośród powracających na wieś będą od niej odłączeni. Gdy mój mąż trafił na oddział intensywnej terapii, musiałam znaleźć kogoś, kto wziąłby naszych trzynaście kóz (i, szczęściem, udało mi się). Po prostu nie bierze się pod uwagę radzenia sobie z takimi sytuacjami, gdy zaczyna się myśleć o powrocie na wieś.
[Eleutheros:]
Teri, nie zgodziłbym się co do tego, że najwięksi zapaleńcy spośród powracających na wieś to ci niepodłączeni do sieci elektrycznej. Oni wracają na wieś tylko na niby.
Jesteśmy podłączeni do sieci elektrycznej, ale mamy wszystko, czego potrzeba, aby obyć się zupełnie bez prądu, jeśli zajdzie taka konieczność albo jeśli będziemy mieli na to ochotę – a często mamy. Wyłączamy wtedy wszystko, używamy lamp naftowych (przez ten bardzo krótki czas, gdy potrzebujemy sztucznego światła w ciągu dnia), czytamy i gramy na instrumentach akustycznych zamiast oddawać się rozrywce elektronicznej. Nie używamy elektryczności do niczego poza oświetleniem, elektronicznymi gadżetami i zamrażarkami. Żadnej suszarki do ubrań, kuchenki elektrycznej, pompy ciepła, ani pieca elektrycznego; miotły zamiast odkurzaczy itd. Więc podłączenie lub niepodłączenie do sieci elektrycznej tak czy inaczej nie jest szczególnie istotną sprawą.
Niemniej jednak ci niedoszli niezależni farmerzy [would be homesteaders] mają obsesję na punkcie odcięcia się od sieci i majstrowania wszelakiego rodzaju przyrządów w rodzaju „wynalazków” Rube’a Goldberga [2], aby zaopatrzyć się w coś, czego sieć mogłaby im dostarczyć za grosze, a bez czego w razie potrzeby mogliby się obyć.
Każdemu, kto usiłuje prowadzić samowystarczalne życie, doradzałbym, aby nie dał się zwieść manii życia w odcięciu od sieci elektrycznej.
Piszesz: „Po prostu nie bierze się pod uwagę radzenia sobie z takimi sytuacjami, gdy zaczyna się myśleć o powrocie na wieś”.
My o tym myślimy. Napisałaś, że masz nieco ponad dwa akry ziemi i trzynaście kóz? To zdecydowanie za dużo! To prowadzenie gospodarstwa na sposób agrobiznesowy, uzależnianie go od dostarczanej z zewnątrz paszy i – w związku z tym – poleganie na kimś z zewnątrz, kto karmi Twoje kozy, gdy Ciebie nie ma.
U nas jest całkiem na odwrót. Mamy obecnie dwie kozy na trzynastu akrach i zaraz napiszę, o co tu chodzi: jeśli obydwoje musielibyśmy wyjechać na miesiąc czy dwa, kozy znakomicie poradziłyby sobie same. Nikt nie musiałby się nimi ani trochę zajmować.
Rzeczywiście o tym pomyśleliśmy.
[Stephanie:]
RETY, właśnie odkryłam Twojego bloga – jest niesamowity! Też mieszkam w południowej części Zachodniej Wirginii […]
Nasze wyjście z Babilonu rozpoczęliśmy w roku 2002... Pozbyliśmy się długów, a potem przeprowadziliśmy z podmiejskiego osiedla w środkowym Maryland do wymagającego remontu, ale nadającego się do zamieszkania domu położonego w południowej części Wirginii Zachodniej na ¼ akra [ok. 1000 m²], co kosztowało nas 5000 dolarów w gotówce; a całkiem niedawno kupiliśmy za gotówkę (BEZ KREDYTU!) ziemię, na której dom stoi, i pracujemy nad przejściem do kolejnego stadium, wijąc gniazdo rodzinne i dążąc do zapewnienia sobie samowystarczalności. Na naszej ćwiartce akra mamy kury i duży ogród... na obecnym etapie dokładamy wszelkich starań, aby jak najlepiej przygotować się do życia bez elektryczności i marketu... ale zgadzam się – w tym wszystkim chodzi o wolność wyboru! Mój mąż nie ma „prawdziwej” posady, z pensją i szefem; pracuje w domu i sam jest sobie szefem, a te kilka rachunków, które rzeczywiście mamy do zapłacenia, zawsze udaje się uregulować... Ale – w przeciwieństwie do innych – mój mąż ma wolność wyboru, a najlepsze jest to, że może wybrać, iż zostanie w domu ze mną i z dziećmi – i będzie, tak jak powinien, ojcem zaangażowanym w sprawy rodziny... dziś dla większości dzieci to rzadkość...
W każdym razie: UWIELBIAM Twojego bloga... Jeszcze tu wrócę […]
[MojoMan:]
Właśnie mieliśmy w Nowej Anglii wielką burzę lodową i około miliona ludzi ma przed sobą perspektywę kilku dni bez prądu. Doniesienia medialne skupiają się, jak zwykle, na tym, że bezradni ludzie nie mają elektryczności. Bez ogrzewania, bez światła; mój Boże! – bez telewizji! (Osobiście najbardziej martwiłbym się o zamarznięte i pęknięte rury). Większość decyduje się jakoś to przetrwać i dzwoni do firmy ubezpieczeniowej. (Jeśli zdołają jeszcze znaleźć działający bez prądu telefon). Bardziej zdeterminowani przeczesują świecące pustkami półki marketów budowlanych w poszukiwaniu prądnic. Nigdy nie słyszymy o nikim mówiącym: „Ta bezradność i zależność jest głupia. Urządzę mój dom w taki sposób, abym mógł żyć spokojnie i bez prądu, gdy będę tego chciał / potrzebował”. Sposób, w jaki obecnie podchodzi się do tych spraw, zawsze uderza mnie jako zatrważający i groźny.
Rozwiązania na wypadek braku światła i ogrzewania są stosunkowo oczywiste, ale co Ty robisz / zrobiłbyś z trzymanym w lodówce / mrożonym jedzeniem, gdy / jeśli przez kilka dni będziesz pozbawiony prądu?
_______
PRZYPISY TŁUMACZA
[1] Eleutheros (gr. ἐλεύθερος) – wolny człowiek.
[2] Rube Goldberg (1883–1970) – amerykański inżynier, wynalazca i artysta. Znany jako autor rysunków przedstawiających urządzenia skonstruowane tak, aby wykonywały proste czynności w niezwykle skomplikowany sposób.
_______
Tłumaczenie na podstawie:
Eleutheros, Choice, the Best Sauce, http://milesfrombabylon.blogspot.com/2008/10/choice-best-sauce.html
Choice, the Best Sauce opublikowano na blogu Eleutherosa How Many Miles from Babylon 15 października 2008 r.
No comments:
Post a Comment